piątek, 14 sierpnia 2009

Szekspirowskie dziady

Największy w historii artysta teatru... wg niektórych oczywiście...
i jednocześnie człowiek, o którym wiemy zadziwiająco niewiele...
aż po kwestionowanie istnienia jakiegokolwiek związku pomiędzy "Hamletem" a żyjącym w latach 1564 - 1616 Stratfordczykiem...
(niektórzy wręcz uważają, że z jego istnieniem jest dokładnie tak, jak z funkcjonowaniem w XVII wieku w Gdańsku teatru szekspirowskiego)
Naukowiec mierzący się z dokumentami z epoki z natury rzeczy mocno poddać się musi pokusom podsuwanym przez twory wyobraźni. A jednocześnie tę wyobraźnię trzymać powinien na wodzy, aby nie uczynić z Szekspira XVI-wiecznego Don Juana i kondotiera w jednej osobie, kochanka Elżbiety I, który w przerwach na lunch od niechcenia rzuca na papier kilka luźnych uwag na temat powiedzmy oszukańczej i nieprzewidywalnej siły miłości, o której słyszeliśmy na przykład ze "Snu nocy letniej". Musiał być przecież kochankiem królowej (a może króla Jakuba), skoro tyle wiedział i o miłości i o władzy...
Tak niewiele o nim wiemy, że nie zdziwię się, jeżeli opowieść taka powstanie, a jej twórca będzie z przekonaniem udowadniał, że jeżeli nie ma dokumentów stwierdzających fałszywość jego wersji tzn., że musimy ją przyjąć za prawdopodobną.
Zresztą powieść taka powstała ("Szyfr Szekspira"), ale na szczęście jej autorka nie przekonuje nas, że William jest dalekim potomkiem króla Artura.

Można też wziąć za punkt wyjścia to, co dzięki Bogu i Losowi ocalało (choć, jak wiemy, mogło w większości spłonąć podczas słynnego pożaru The Globe w 1613 roku - o tym we wspomnianej powieści też jest mowa - pożaru, z którego cudem ocalono niewydrukowane a więc i niewydane jeszcze wtedy sztuki Szekspira; taki element interesu, dopóki było można starano się, aby zainteresowani mogli poznać "Króla Leara" tylko w tym jednym teatrze - współcześni twórcy pewnie zielenieją z zazdrości, ale jak wiemy piractwo w tamtych czasach także hulało na potęgę i jeśli chodzi o wydawanie dzieł bez zgody twórców i jeśli chodzi o jawne kradzieże pomysłów - wszyscy wiedzą, że nie Szekspir pierwszy ożywił na scenie Hamleta... a najprawdopodobniej Thomas Kyd, a wogle to Londyńczycy i nie tylko znali tę postać dużo dużo wcześniej), czyli dramaty i inne dzieła Szekspira i za ich pośrednictwem spróbować dotrzeć do człowieka.
Książkę taką napisał Stephen Greenblatt ("Shakespeare - stwarzanie świata").
Metoda jest prosta, co nie znaczy łatwa: autor analizuje Szekspirowski słownik, ze szczególnym uwzględnieniem różnego rodzaju pojęć fachowych, bardzo głęboko wnika w specyfikę czasów, głównie oczywiście za panowania królowej Elżbiety, wnika w przeróżnych aspektach - zaczyna od opisania niezwykłej teatralności tychże (tu choćby sam sposób funkcjonowania królowej w świecie i jej zamiłowanie do czynienia ze swego życia niezwykle barwnego i fascynującego spektaklu, który miał ją w oczach poddanych jak najbardziej odrealnić i nieamal przenieść do sfery sacrum), następnie przygląda się różnym niuansom życia społecznego i politycznego i co rusz powraca do problemów religijnych zastanawiając się nad wyznaniem samego bohatera swojej książki.
wiele fascynujących wątków
które znajdują jednocześnie różnorakie odbicie w dziele Szekspira
Odarcie przez reformację świata z wymiaru rytualnego pozwoliło teatrowi w sposób naturalny zająć tę lukę. Prospero w "Burzy" z taką właśnie swoją rolą się rozlicza; jest mistrzem i magiem, który zręcznie za pomocą czaru włada zgromadzonymi na wyspie. Szekspir ma świadomość mocy magicznej słowa. W "Otellu" ojciec Desdemony formułuje nawet pod adresem bohatera taki zarzut; słowo stawia niemal na równi z jakimś odurzającym narkotykiem (słowo jako tabletka gwałtu:-)). Król Lear z kolei swoją potwornie głupią decyzję podejmuje w momencie, gdy najmłodsza z córek właśnie słowem nie chce go mamić...
religijność Szekspira
W przekonaniu autora książki wszytsko wskazuje na to że rodzina pisarza była krypokatolikami, co znajduje m.in. odzwierciedlenie w "Hamlecie".
I choć do tej sprawy Greenbaltt wielokrotnie powraca, mnie zdecydowanie bardziej zainteresował wątek zwyczajności tego faceta. W dwudziestym wieku, szczególnie po doświadczeniach moderny i cyganerii początku wieku artysta często postrzegany jest jako niezbyt odpowiedzialny Piotruś Pan, trwoniący zarobione od czasu do czasu pieniądze we wszelkiego rodzaju spelunkach. Wśród znajomych Szekspira bywali i tacy (choćby genialny Marlowe, który stracił życie podaczas bójki w knajpie zaliczywszy cios nożem w oko). Z książki jednak wyłania się obraz człowieka, ktorego moglibyśmy nazwać artystycznym przedsiębiorcą, na dodatek jeszcze bardzo oszczędnym. Człowieka, który chyba dość dobrze znał z autopsji różnego rodzaju manewry kupieckie w dość dużym poetyckim skrócie przedstawione w "Kupcu weneckim". Człowieka, który najprawdopodobniej w tawernach wcale nie spędzał tak wiele czasu.
być może małostkowego
ale jego wyobraźnia potrafiła niezwykle twórczo wchłaniać całą otaczającą go rzeczywistość

Greenblatt niczego nie przesądza. Snuje swoją opowieść jako po prostu prawdopodobną. Znajomość czasów i dzieła, którym daje świadectwo, pozwala dawać mu wiarę. Szekspir bardzo zadbał o ochronę swej prywtności. Nawet, jeżeli jego dzieło pozwala do jakiejś jej cząstki dotrzeć to, jak zwykle w tego rodzaju wypadkach, mamy do czynienia z mniej lub bardziej atrakcyjną koncepcją. Ta wydaje się bliska rzeczywistości. Co pozwoliło na spotkanie z Cieniem...
Greenblattowi udało się postać autora "Burzy" na chwilę ożywić. Mógłby chyba powtórzyć za Prosperem: "budziłem w mogiłach/ Zmarłych i z grobów odwalałem głazy,/ Aby wyjśc mogli - tak to wszechmocną/ Władałem sztuką! Lecz dziś się wyrzekam/ Owej surowej magii".
Prawdziwa sztuka to takie nieustanne dziady...
także pisanie biografii

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz