wtorek, 28 kwietnia 2015

O kategorii wiary w badaniach literackich


Mankell wykonał takie szkolne zadanie: dowiedziawszy się, że w jego ukochanym Mozambiku na przełomie XIX i XXw. pewna Szwedka prowadziła dom publiczny, który był niezwykle dochodowym interesem, bo owa pani płaciła od tego interesu ogromne podatki, postanowił dopełnić jej postać, stworzyć ją. Odpowiedzieć na pytanie, jak mogła się tam znaleźć i jak wyglądało jej życie. No i mam wrażenie, że z tego zadania tak po uczniowski nieco się wywiązał. Nie mówiąc juź o stylu (nie wiem, czy to nie kwestia tłumaczenia), który bardzo referencyjny jest, co nieco mi przeszkadzało szczególnie w momentach, gdy z mową pozornie zależną mieliśmy do czynienia. Wyobrażałem sobie reakcje Hanny i oczekiwałem pewnego emocjonalnego zaangażowania, choćby i nawet zagubienia (znalazła się przecież w całkowicie Innym świecie) a nie reporterskiego chłodnego wyrazu, który nazywa być może czasami stany ducha, ale nie daje im wyrazu. Nie wierzyłem Mankellowi w kreację głównej bohaterki. Ten brak wiary to chyba kwestia jakiegoś wewnętrznego przekonania dotyczącego odpowiedzi na pytanie: co czyni nas bardziej otwartymi na świat? co powoduje, że akceptujemy Inność? że odnajdujemy się po przestawieniu nas w zupełnie obce nam dekoracje? Pewnie są jakieś badania na ten temat, ale jakoś tak sobie myślę, że dziewczyna z odciętej od świata osady położonej na północy  Szwecji może mieć spore problemy czy wręcz poczucie  obezwładniającego chaosu po przestawieniu jej z mroźnej i surowej Północy do upalnej Afryki.  Chyba że się mylę, może nasze uprzedzenia wobec Inności stanowią kulturową narośl i im prostszymi ludźmi jesteśmy, tym mniej wrogości w nas wobec tego, co odmienne... i być może też o to chodziło Mankellowi: od tej strony skrytykować, niczym Rousseau, naszą cywilizację. Pokazać, że kultura jest źródłem cierpień szczególnie tych, którzy są dowodem na cudowną różnorodność świata naszego.
Chyba jednak bardziej do mnie przemawia przekonanie, że im bardziej pierwotni jesteśmy, tym większy lęk w nas wyzwala to, co odbiega od wzorca, do którego nasz umysł jest przyzwyczajony; po pierwsze zwraca to naszą szczególną uwagę, po drugie, gdy różnica jest niebezpiecznie duża, wyzwala to w nas utratę poczucia bezpieczeństwa, niepokój, czego konsekwencją może być wrogość i atak, chyba że kultura, właśnie - kultura! - wykształciła w nas mechanizmy, dzięki którym oswoić potrafimy Inność.
Wierzyłbym bardziej Mankellowi (z podobnym brakiem wiary miałem do czynienia, gdy czytałem "Matkę Makrynę" Dehnela; jakoś trudno mi było uwierzyć, że ta prosta mimo wszystko kobieta tak doskonale orientuje się w zawiłościach polskiego życia emigracyjnego w Paryżu; to bardziej popis był erudycyjny [kiedyś ze znajomym doszliśmy do wniosku, że Dehnel tworząc, musi się jednocześnie niezwykle zachwycać tymi frazami, które właśnie tak umiejętnie... taki swoisty samogwałt] autora, któremu jakoś trudno było nie wykorzystać tego wszystkiego, czym się zachłannie karmił przygotowując materiał, a tu potrzebna była cenna umiejętność samoograniczania się twórcy no i skromności pewnej zabrakło)  gdyby przypisał bohaterce, którą odnalazł w księgach podatkowych, przeszłość bardziej przygotowującą do szoku kulturowego, którego musiała doświadczyć.
Można zawsze powiedzieć, że to, z czym się zetknęła, początkowo nie był inne, że biały człowiek spotkawszy czarnego nie widzi żadnej różnicy i że człowiekiem jest on dla niego przede wszystkim... i że to dopiero kultura doprowadza do tego, że zaczynamy tak na Tego Bardzo Innego reagować np. poczuciem wyższości, pragnieniem podporządkowania, chęcią upodobnienia go do nas... tak przecież reaguje Hanna. Bohaterka Mankella wywodzi się z tak zwanych nizin społecznych i to pochodzenie miałoby z niej uczynić, w przekonaniu Mankella, osobę bardziej wyczuloną na poniżenie innych. Jest w pewnym sensie im równa. Ale my doskonale wiemy, że ludzie mają krótką pamięć i swego stanu godnego pogardy nie traktują jako normy w odniesieniu do siebie. Ubóstwo postrzegane jest przeważnie jako stan negatywny, nienormalny, żeby nie powiedzieć chorobowy. Gdy się z niego wyzwolimy, to niekoniecznie mamy ochotę, by solidaryzować się z tymi, którzy nadal w nim tkwią.
A gdy znajdziemy się w świecie, zgodnie z regułami którego czarny stanowi coś, co służyć nam powinno, łatwo przejmujemy jego prawa.
Mankell powinien chyba jednak pozostać przy kryminałach (ale chyba już sam poczuł, że jego na nie pomysł wyczerpał się już i szukać trzeba); mamy w nich do czynienia z naturalnym konflktem. W "Brudnym aniele" jak i "Włoskich butach" zdarzenia wydają się być sztucznie nanizywane na nitkę losu bohaterów. I są w nich takie, jak odziedziczenie przez bohaterkę potężnego majątku po małżonku, którego w tajemniczy sposób doprowadziła do śmierci. I mógłby to być początek kryminału w bardzo nieeuropejskich dekoracjach albo punkt zapalny szeregu przypadków w stylu braci Coen...nie...Mankellowi to zdarzenie było potrzebne tylko do tego, żeby bohaterka stała się bogata. Bo przecież to był temat wypracowania, które sobie zadał.
Hanna jest uosobieniem lewackiego zdziwienia. I choć też lewaka we mnie dużo, to jakoś trudno mi zaakceptować tezę, którą wydaje się głosić tą książką Mankell, że lewactwo jest naszym naturalnym stanem bycia. Hanna jest zdziwiona światem afrykańskich relacji panujących między białymi a czarnymi. Relacje społeczne, oczywiście niesprawiedliwe, są niemal cała Afryką w tej książce. I przypominają one bardzo te, panujące w tym samym czasie w Europie, w świecie, z którego pochodzi Hanna.
Specyficzny dla tego świata jest tylko woreczek, który został ofiarowany bohaterce. Który był potrzebny tylko po to chyba, by jakoś uzasadnić jej zniknięcie. Bo przecież magii w tym niewiele było a i samo niedopowiedzenie, choć w innym wypadku bardzo by mi odpowiadało, to tym razem utwierdziło mnie w przekonaniu, że Mankell twardo stoi na gruncie europejskiej racjonalnej filozofii i duchowość czarnego lądu nie bardzo go interesuje. Realizm magiczny poza jego zasięgiem jest. Marquezem ńie będzie. Szkoda, bo sercem jest niewątpliwie po właściwej stronie, lecz by w sposób artystyczny tym swoim uczuciem zarazić innych (a przynajmniej mnie), za bardzo w oświeceniowej czy też pozytywistycznej poetyce tkwi (chyba trochę z tym dydaktyzmem jednak przesadziłem).

H. Mankell Wspomnienia brudnego anioła

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz