poniedziałek, 27 lipca 2015

Wy, którzy tu wchodzicie...


To jest film o piekle...
i o człowieku, który, wrzucony do niego, już się nawet przyzwyczaił, a przynajmniej nie uzewnętrznia żadnych negatywnych...nie, po prostu żadnych - emocji i wie, że o przeżyciu często decydują odruchy, automatyzm działań: szybkie pokorne zdjęcie czapki, zejście z drogi, opuszczenie wzroku, nierejestrowanie, przynajmniej w widoczny sposób, tego, co się wokół dzieje, niekomentowanie
i rzeczywiście - słów bohater wypowiada niewiele, choć dźwięków do widza dociera mnóstwo; z jednej strony obraz sprowadzony jest do śledzenia, niemal wyłącznie, działań Szawła w półzbliżeniu a dodatkowo jeszcze, zgodnie ze wcześniej wspomnianą zasadą, to, co widzimy, najczęściej bardzo nieostre jest ( i od takiego ujęcia maksymalnie niewyostrzonego film się zaczyna, mamy wręcz wrażenie, że źle projektor jest ustawiony, źe to wada techniczna), z drugiej zaś zanurzeni jesteśmy w bardzo gęstej przestrzeni dźwiękowej; tak, jakby o przetrwaniu, w sytuacji wycofania zmysłu wzroku, decydowało to, co usłyszymy (jedna z najbardziej przejmujących scen, na początku niemal, gdy jeszcze tak bardzo w ten świat nie weszliśmy: więźniowie z transportu, nadzy, wepchnięci zostali pod prysznice, stalowe drzwi się za nimi zamykają, a my wraz z sonderkomando zostaliśmy na zewnątrz i dochodzą do nas dźwiękowe świadectwa zbrodni, okrutny strumień ostatnich odgłosów wydawanych przez zagazowywanych ludzi)
perspektywa podmiotowa w sposób oczywisty wpłynęła na bardzo nerwowy rytm narracji, nikt nam niczego nie wyjaśnia, zdani jesteśmy na obraz i dźwięk - wrzuceni zostaliśmy w środek świata, w którym trudno byłoby doszukiwać się jakiejś logiki, co niektórzy po obejrzeniu czynią, zarzucając bohaterowi, że postępował bardzo egoistycznie, nieracjonalnie (!!!), że naraził sprawę i ludzi; tak jakby w taki prosty sposób można było przyłożyć zasady rządzące naszym światem do piekła
Co takiego czyni Szaweł i czy trzeba to wyjaśniać? czyli fabuła:
Szaweł pod wpływem jakiegoś całkowicie irracjonalnego odruchu postanawia pochować zgodnie z żydowskim rytuałem młodego chłopca, który jakimś cudem przeżył pobyt w komorze gazowej, jego organizm odporny się okazał na działanie cyklonu B (dodać dla porządku trzeba, że niemiecki lekarz [Mengele?] zgodnie z treścią złożonej przysięgi, przerywa cierpienie chłopca i go dusi). I próbuje osiągnąć swój cel niezależnie od trudności, włącznie z niechęcią współwięźniów, których życie naraża na bezpośrednie, jeszcze większe, jeśli to możliwe w obozie koncentracyjnym, niebezpieczeństwo, na jakie natrafia. Działa w obłędzie, co w świecie tkwiącym w szaleństwie nie powinno dziwić, ukierunkowany na realizację tego jednego celu. Kolejnymi działaniami, niczym maczetą, toruje sobie drogę przez świat rodem z obrazów Boscha. Dzięki pełnionej funkcji, często jednak przekraczając swoje uprawnienia i narażając innych więźniów, może poruszać się w miarę swobodnie ( czy nie za swobodnie mimo wszystko?) po obozie. A my razem z nim. I jakby kątem oka, zgodnie z techniką filmowania, o której wyżej było co nieco, rejestrujemy, fragmentaryczne często bardzo obrazy zagłady. Takie połączenie specyficzne epickości z lirycznością. Bo cały czas, oprócz jednego ujęcia....no i spoilerować czy nie?....no - w jednym ujęciu opuszczamy bohatera i chyba łatwo domyśleć się w którym: gdy kamera się oddala, ale mikrofon nadal skrupulatnie rejestruje dźwięk, rysując w wyobraźni widza przstrzeń, a przede wszystkim to, co ją wypełnia, w której przebywa Szaweł u kresu swej wędrówki a nasze, jak i jego przez moment, oczy podążyły, przymuszone przez kamerę, za, wydawałoby się początkowo, że tylko wyobraźonym przez Szawła, ocalonym, jakkolwiek by to interpretować, synem...więc cały czas kamera towarzyszy bohaterowi, ograniczając pole widzenia widza do perspektywy bardzo subiektywnej, wręcz lirycznej (Auschwitz i liryzm, ej nomado nomado...), ale jednocześnie, dzięki temu, że Szaweł najistotniejsze miejsca kaźni w swej psychotycznej wędrówce nawiedza, w wyobraźni widza budowany jest stopniowo epicki bardzo, zamglony jednocześnie jak na zdjęciu, robionym przez więźniów w tajemnicy, zdjęciu, które rzeczywiście zostało zrobione w 44 roku w Oświęcimiu, zdjęciu, na którym nie z mgłą mamy do czynienia, a z dymem unoszącym się z palonych ciał, kontekst niezaprzeczalnie epicki tego podmiotowego widzenia.
Epickość niezakamuflowana to scena, w której więźniowie z transportu kierowani są przez sonderkomando do rowów i tam są rozstrzeliwani; krematoria są przeładowane, front się zbliźa, ostateczne rozwiazanie wiadomo już, że ostatecznym nie będzie, ale niemieckie pragnienie, by konsekwentnie plany realizować (i tu powinna być mała złośliwość na temat konsekwencji w źyciu) przyczynia się do zwiększenia obrotów fabryki śmierci... scena jak z obrazów, na których Sąd Ostateczny, oczywiście z tego skrzydła, na którym ci potępieni strącani są do czeluści...tutaj jesteśmy w środku zdarzeń, wraz z bohaterem nadal oczywiście, który w swym obłędnym pragnieniu wyprawienia pogrzebu w obecności rabina, sam omal nie został do rowu strącony...i dziwię się, że to się tak nie skończyło, jakoś ci Niemcy zbyt wyrozumiali dla niego byli.
Czy ważna jest interpretacja postępowania Szawła? Szaleństwo związane z pobytem w takim a nie innym miejscu wydaje mi się jak najbardziej uzasadnionym wyjaśnieniem, aczkolwiek można by mi zarzucić, że to wytrych jest. Bo jeżeli szaleństwo wystarczy, by uzasadnić, to jakakolwiek próba interpretacji poczynań scenarzysty mogłaby się za każdym razem do niego sprowadzić. 
Może jest to jakaś mistyczna próba odkupienia win, bo przecież, jak już na to zwrócił uwagę Borowski, który wciąż gdzieś krąży pomiędzy linijkami tego tekstu czekając aż go przywołam, Niemcy perfidnie, rozdając przywileje i wprowadzając hierarchię w świecie więźniów, uczynili z nich współuczestników (na pewno nie współodpowiedzialnych, jak by co niektórzy chcieli): Szaweł towarzyszy przecież ofiarom od wyładunku na rampie po rozsypywanie prochów na jeziorze?
Może w przekonaniu bohatera ten jeden rytuał zastąpić ma te tysiące nieodprawionych?
Próba ocalenia resztki godności? Upatrywanie w tym, że dziecko przeżyło krematorium, cudu czy też znaku od Boga? Wewnętrzny bunt? 
Może to metafora... symbolicznego ocalenia świata z apokalipsy...ale jeśli metafora, to dla widza przecież a nie dla bohatera...
Szukanie racjonalnej motywacji dla poczynań bohatera, który kilka razy dziennie zanurzony jest w skowycie śmierci docierającym spoza metalowych drzwi krematorium, nie jest racjonalne, myślę...

Syn Szawła, reż. L. Nemes

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz