sobota, 2 lutego 2019

Rękopis po raz pierwszy


Kilka jest takich książek, które traktuje się nabożnie jako summę życia artysty. A ponieważ summa, to jest tam wiele bardzo i jeszcze dodatkowo trudnych i skomplikowanych. Czasami ciężko odważyć się do pisania. Bo ignorancja wtedy aż nazbyt widoczna. Ale lęk przed nią to coś z kolei nazbyt paraliżującego. I w ten oto sposób, troszku już odwołując się do przedmiotu dzisiejszego wpisu, czyli do sposobu postrzegania świata przez Velasqueza, bohatera „Rękopisu znalezionego w Saragossie”, możemy skonstatować, że dwa razy powtórzone słówko nazbyt sprowadza do wartości zero jego znaczenie, pozwalając mi na, podszyte wprawdzie niepewnością, napisanie kilku słów.
Choć chciałoby się więcej.  
Bo wiadomo, wątków i motywów na miarę summy właśnie.
I na razie o książce, bo przypomnienie sobie filmu odroczyłem na po-przeczytaniu-czas.
A kusi mnie, nomen omen, fakt, że wśród różnych ważnych pojawia się problem epistemologii, niepewności co do jakości świata, w który wrzuceni jesteśmy.
Czas powstawania utworu warto: 1791 – 1814 (summy tak mają, że długo i niemal do końca życia, bo śmierć Jana Potockiego, także już zmitologizowana, to 23 XII 1815). Pomiędzy oświeceniem a romantyzmem. A do tego jeszcze przecież barokowa momentami bardzo struktura. Co także z problemami poznania się łączy: skomplikowany ponad miarę świat nie daje się opowiedzieć w jasny klasycystyczny sposób. Znaczące jest to, że gdy zbliżamy się do końca, tych komplikacji formalnych coraz mniej, szkatułkowość coraz uboższa i narracja, choćby prezentacja systemu przywołanego już Velasqueza, nieprzerywana przez kolejnych narratorów. Największe z kolei nawarstwienie opowieści ma miejsce w dniu trzydziestym siódmym. W tym dniu komandor Toralva opowiada o swym losie Błażejowi Hervasie, będącego bohaterem historii Cabronezy (tu jedna z wielu niby banalnych ale wartych myśli się pojawiła: „wielka tajemnica ludzkiego serca na tym polega, że nikt nie czyni tego, co by czynić pragnął”), którego przypadek przywołuje przewrotny Busqueros (ten z kolei mógłby być figurą wszystkowiedzącego narratora, takim kolejnym metaliterackim wątkiem, boć przecie jest to ktoś, kto musi wiedzieć wszystko i daje upust swemu wścibstwu zakradając się tam, gdzie ludzie ukryć chcą swe najbardziej intymne tajemnice), nazbyt często wchodzący w drogę głównemu opowiadaczowi w świecie przedstawionym, czyli naczelnikowi Cyganów. A to jeszcze nie koniec, bo, jak wiemy, rękopis spisany został przez van Wordena i znaleziony (oczywiście w Saragossie) i przytoczony przez oficera armii napoleońskiej. Czyli w tej imponującej szkatule Jana Potockiego (bo chyba autora do tych kolejnych poziomów dodamy) mamy siedem pomniejszych. Chciałoby się w tym miejscu tę siódemkę dowartościować i wzorem wielu interpretatorów wkroczyć na drogę ezoterycznych i mistycznych tropów obecnych w utworze. Ale nie (tym razem ignorancja ma rzeczywiście nazbyt dojmująca), wystarczy, że to podstawowe znaczenie z cyfrą tą związane się narzuca – poczucie pełni, na którym tak zależało autorowi. A że to biblijne znaczenie tej cyfry bliskie mogło być autorowi, świadczyć może opis Stworzenia zaprezentowany przez Velasqueza w dniu czterdziestym dziewiątym. I tak jak Pico della Mirandola odwołał się do Księgi Genesis, by dać wyraz swej humanistycznej postawie, tak Potocki udzielił głosu Velasquezowi, by pogodzić biblijną historię z poglądami myślicieli oświecenia: „Mojżesz nie był fizykiem ani metafizykiem: a jednak wszystko, co mówi, jest zgodne z pojęciami fizyki i metafizyki”. Siódemka więc ważna: „Siódmego dnia Elohim odpoczął. Pobłogosławił siódmy dzień i go uświęcił” (to „Rękopis…” nie Biblia).
I to taka powieść właśnie, że można w którymkolwiek miejscu podczepić swą nić skojarzeń i popłynąć niczym Żyd Wieczny Tułacz, którego opowieści w nowym tłumaczeniu z 2015 roku akurat nie ma (a uchodzi ono za najbliższe intencji autorskiej). Bo i dzieje rękopisu Rękopisu mogłyby być przedmiotem osobnej historii.
A ja przecież tych wstępnych (bo chciałbym jeszcze wrócić, może nie raz) kilka słów chciałem na temat epistemologii. Tylko (?)…
Problem ten od samego początku. Alfons trafia do Venty Quemady (miejsce-symbol odzwierciedlające nasze wątpliwości związane z pewnością co do jakości funkcjonowania świata) i tam spędza noc z dwiema uroczymi księżniczkami. Ich pojawienie poprzedzone zostały przywołaniem w myślach przez bohatera opowieści o fałszerzach monet. Ładne to jest. Znowu symbol (a je co rusz można by): niepewność co do wartości podsuwanych nam, kuszących nas. Moneta sama w sobie już zwodniczej wartości materializmu może być znakiem, a tu jeszcze fałszywa. Emina i Zibelda nakazują swemu kochankowi zachować w tajemnicy to spotkanie. Van Worden człowiekiem honoru jest. Ale… jeśli to pokusy szatańskie („Tak bardzo wydało mi się to podszeptem Szatana, że już widziałem, jak na pięknym czole Zibeldy wyrastają rogi”)? A on przecież chrześcijanin także wierny. A może tylko (tylko? dlaczego sen to ‘tylko’?) sen („posłanie było bardzo szerokie, chociaż sny nie potrzebują aż tyle miejsca”)? Ale choć frazeologia piekielna rozsiana jest po całej powieści, co nasuwa podejrzenie, że umysł bohatera piekielnym jakimś omamom jest poddany, to jednak honor (o którego wartości chyba osobny wpis trzeba) nie pozwala mu się otworzyć przez Pustelnikiem , by oczyścić swą duszę. Bo właśnie – nie jest on pewny, kim były spotkane księżniczki. Jego wątpliwości nie rozwiało nawet to, że następnej nocy skrobały do drzwi kaplicy, do której udał się na spoczynek: „Złe duchy potrafią przybierać tyle kształtów, że czasem nie wiadomo, z kim ma się do czynienia”. Gdzie znaleźć punkt zaczepienia, by mieć pewność, że to Prawda właśnie? Dla Alfonsa jest nim honor. I jak się dowiadujemy na końcu utworu, jego przygody są rodzajem próby. Uczestniczy w spektaklu tylko dla niego wykreowanym, w którym Emina i Zibelda są realnie istniejącymi księżniczkami z rodu Gomelezów, a noce z nimi spędzone zaowocowały przedłużeniem tego rodu.
Niewątpliwie temat świata jako teatru jest bardzo bliski Potockiemu (i o tym kiedyś jeszcze może). Więc można by wyciągnąć wniosek taki, że świat jest poznawalny, skoro w finale utworu wszystko staje się jasne. I w kilku jeszcze opowieściach rzeczy niewiarygodne, cudowne czy też fantastyczne okazują się kreacją ludzką tylko, co mogłoby sugerować, że wszystko, co niezwykłe, racjonalnie da się wytłumaczyć. Ale ja nie jestem skłonny ulec tak łatwo pokusie prostego szyfru świata tego. Potocki bardzo chciał (pokolenie encyklopedystów) systemem ogarnąć Rzeczywistość czy wręcz Bycie. Ale moja lektura „Rękopisu…” utwierdziła mnie bardziej w przekonaniu, że właśnie nie, że świat nam umyka i że racjonalizm, tak charakterystyczny nie tylko dla czasu powstawania powieści, nie jest w stanie uchwycić Prawdy. Ale także kabała czy też religia (każda, bo przecież synkretyczna ta powieść jest: chrześcijaństwo sąsiaduje z islamem, a obecne są i wątki judaistyczne)  każą z pokorą pochylić czoła przed Tajemnicą. To przecież twórca najbardziej rozbudowanego systemu w tym utworze, Velasquez, mówi: „Jesteśmy ślepcami, którzy dosięgają paru występów i znają końce kilku ulic, ale nie należy ich pytać o plan całego miasta”.
To tyle, na początek, bo przecież nie możemy niczego rozstrzygnąć czy domknąć, by być w zgodzie z duchem powieści unoszącym się na wodami.

Jan Potocki,  Rękopis znaleziony w Saragossie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz