czwartek, 4 kwietnia 2019

Fedra ponownie – przed premierą




ponownie, bo gdy Libera dawno temu przetłumaczył, to było małe co nieco


Można z tej sztuki wyciągnąć wniosek, że to miłość stoi człowiekowi na drodze do szczęścia. Czy może życiowego spokoju. A może na drodze do uformowania sobie życia, o którego sensie decyduje wierność wartościom i duma (honor?). Miłość jako fatum.
Miłość kazirodcza w pewnym sensie, bo do pasierba. Ta jest na pierwszym planie, bo to „Fedra”.
A i uczucie Hipolita i Arycji zabronione jest - bo rody nienawidzące się i bezwzględny zakaz króla, który niczym Kreon z prawa uczunił metodę majeutyczną pozwalając zaistnieć tragedii. Nie dane im było nawet wzięcie potajemnego ślubu niczym Romeo i Julii.
Racine przypomina także o porzuconej przez Tezeusza Ariadnie (siostrze Fedry). Już ta historia by wystarczyła, by grecki heros poczuł brzemię fatum.
Afrodyta w tej sztuce jawi się jako jedna z najbardziej okrutnych bogiń (Eurypides: „Strasznego gniewu niesyta/ Rozżegła dziś Afrodyta/ Grzesznej miłości żar”). I zazdrosna.
U Eurypidesa jest to jednoznaczne: „poniżon będzie/ Pod słońcem, kto śmie deptać me święte orędzie./ I  bóstwa bowiem lubią, jeśli człek jest skory/ Oddawać przynależne niebianom honory” (Hippolytos uwieńczony, tł. J. Kasprowicz).
Pewnie dlatego Tezeusz ze swymi licznymi miłostkami pozostaje bezkarny i w żadnym stopniu nie kładą się one cieniem na jego heroicznej przeszłości (Piastunka u Eurypidesa: „kto się jej [miłości] poddaje, ten ją znosi łatwo,/ Lecz jeślibyś zuchwale zechciała, […]/ Opierać się jej mocy, źle byś wyszła na tem:/ Pognębi cię, wysmaga, nie wiem jak, swym batem”).
Można by z tej sztuki wyciągnąć wniosek, że liczne przygody miłosne, nieobarczone poczuciem odpowiedzialności, dać mogą człowiekowi więcej zadowolenia (czy szczęścia?), niż poważniejsze zaangażowanie. Wydają się one być świadectwem wierności Afrodycie, która woli mścić się na tych, którzy innymi boginiom oddają cześć, jak np. Hipolit bardziej ceniący Artemidę.
Tezeusz pozostaje przy życiu utraciwszy: syna i żonę. I to chyba jednak jest największe brzemię (czy kara?). Fedra woli umrzeć.
Ale wspomina się też w dramacie o występnej namiętności Pasifae (matki Fedry) do byka. Wydawać by się mogło, że ogień palący trzewia Fedry w grzesznej chuci matki ma swe źródło, ale przecież poczęcie Minotaura było konsekwencją złamanych deklaracji złoźonych Posejdonowi przez Minosa. Ten sam bóg na prośbę ojca zgładzi Hipolita. Ten zaś, „nim jego ciało w jeden strzęp się zmienia”, zmierzy się z boskim bykiem wyłaniającym się z burzliwych fal (powtórzył czyn ojca, który ponoć uśmiercił szalonego byka – kochanka Pasifae). Być moźe bestia podobna była do tej, którą od Posejdona otrzymał Minos i którego sobie przywłaszczył. Opowieść zatacza krąg. Minos miał złożyć ofiarę Posejdonowi, niewinny Hipolit na pewno zaspokoił okrucieństwo boga.


Fedra nie godzi się na swą namiętność. Wola i rozum stoją na granicy coraz bardziej niszczącej topieli;  choć w przekonaniu bohaterki sama świadomość destrukcyjnego uczucia stanowi źródło jej hańby. Czy trafić może taka postawa do dzisiejszego odbiorcy, który skwitowałby pewnie całą sytuację słowami: „tak po prostu mam”, „taka moja natura i nic na to nie poradzę”. Są namiętności zdecydowanie bardziej tragiczne niż ta do pasierba, namiętności, z którymi rzeczywiście trzeba walczyć. I nie ulec im choćby nie wiadomo co. Np. pedofilia. Rzeczywistość nas otaczająca daje aż nazbyt wiele przykładów, że nawet ci, którzy wierność wartościom mają nieustannie na ustach, nie toczą zwycięskich bojów na miarę pogańskiej Fedry.

Dramat, którego wyznacznikiem są czyny a nie wewnętrzny ogień li tylko (tylko?), zaczyna się w momencie, gdy nadeszła wieść o śmierci Tezeusza. To ona zachęciła Fedrę (za namową Enony, co ważne, bo sama wciąż pełna żalu do Afrodyty, że zniewoliła ją tą namiętnością; a Enona pełni rolę szefa intrygi, gdyby nie jej słowa, perswazja, Fedra umarłaby z żalu nie biorąc ze sobą w zaświaty pozostałych), ale i Hipolita, do wyznań, które w tej sztuce są czynami. Wypowiedziane słowa stają się źródłem tragedii. Stanowią jej istotę.

Są w tej sztuce postawy współcześnie (nie idealizujmy przeszłości, kiedyś też, pewnikiem także w momencie powstania utworu) mało prawdopodobne.
Fedra świadoma swej grzesznej namiętności robi wszystko, by Hipolit ją znienawidził (w przedakcji oczywiście), co prowadzi do jej stopniowej destrukcji, która nosi znamiona samobójstwa, które w końcu popełnia.
Syn nie zdradza ojcu prawdy o wyznaniach Fedry, by go nie pohańbić. Ściąga na siebie w ten sposób niesprawiedliwe zarzuty, gniew ojca i w konsekwencji śmierć.
Ten sam Hipolit gotów jest oddać koronę Arycji i samemu się wycofać (te same zamiary ma Fedra wobec Hipolita, klasyczny symetryzm), co jest świadectwem jego czystego uczucia. A mówimy o czasach, w których gloszenie idei parytetów wiązałoby się z zarzutem opętania…i to nie przez bogów.
Zwierciadło tej sztuki obnaża naszą małostkowość.
Tego rodzaju utwory pozostawiają nas z pytaniem o odpowiedzialność. Czy ponosimy ją za przeszłość, przodków, dziś zapytalibyśmy o genotyp, ale i uwarunkowania historyczne, w których zmuszeni jesteśmy, a także, co zaskakujące, bo kiedyś nie do pomyślenia byłoby takie pytanie – za wypowiedziane przez siebie słowa? Bez problemu potrafimy siebie rozgrzeszyć z namiętności, które, skoro nami owładnęły, to nie nasze - niby. A afekt podobno łagodzi zbrodnię.

generałowie ostatnich wojen
jeśli zdarzy się podobna afera
skomlą na kolanach przed potomnością
Z. Herbert „Dlaczego klasycy”


Jest też ta sztuka ostrzeżeniem przed prośbami kierowanymi do bóstw (czy też losu, czy też w ogóle, tak po prostu). Tezeusz poniewczasie spostrzegł, że jego prośba, by Posejdon wyręczył go w ukaraniu syna, była nazbyt pochopna, o czym się przekonał, gdy nie można już było jej cofnąć.
Fedra prosi Afrodytę, by Hipolita opętała, by poznał miłość. Nie wie, że po pierwsze – to już się stało, a po drugie, co w tym momencie jest zdecydowanie istotniejsze – nie ona jest jego oblubienicą. Afrodyta po raz kolejny zakpiła z niej i jej rodu.
Może więc lepiej nie oczekujmy zbyt wiele od bogów. Nie chodźmy też do wyroczni. Olimp jest okrutnie przewrotny.
A ponieważ w tej sztuce już same myśli wydają się być obciążone winą, nie pozwalajmy im nazbyt wybiegać w przyszłość. Gdy myśl staje się ciałem, stajemy się więźniami nieprzewidywalnej konieczności.

I jeszcze dwa skojarzenia. Wobec Edypa i Makbeta przede wszystkim.
Tezeusz, przygnieciony ciężarem klęsk, mówi: „Nie chcę już tego wiedzieć po kres życia”; nie chce znać prawdy o relacjach pomiędzy Hipolitem i Fedrą, dochodzenie do niej uznaje za „brudne”. Edyp przede wszystkim dążył do prawdy. Bez względu na konsekwencje.
Coś innego łączy te dwie sztuki. Niezwykle istotny staje się przepływ informaji. Gdyby bohaterowie mieli wcześniejszy do nich dostęp, nie doszłoby do tragedii.
Jest też Tezeusz podobny do innego ojca tragicznego (na co już zwróciłem uwagę) – Kreona, który jak i on nie potrafi wysłuchać Hajmona. Inna motywacja: tu kobieta tam prawo. Ale skąd ten ojcowski brak zaufania do syna? Czy źródła tegoż nie są bardziej atawistyczne?
I spotkanie bardziej brzemienne w konsekwencje, Racine’a z Szekspirem. Hipolit podczas kluczowej rozprawy z ojcem: „Widziano kiedy, by nagle niewinność/ Przeobraziła się w najgorszą podłość?” U Szekspira widziano, w jego tragediach „wielka zbrodnia bywa […] pierwsza”, niepoprzedzona mniejszymi. Zło człowieka może objawić się w najbardziej cnotliwym (A i u Eurypidesa Piastunka lamentuje: „Że też tak się dzieje,/ Iż człowiek najzacniejszy wybiera koleje/ Występku — wbrew swej woli! Wie, że to ohyda,/ A idzie!…”). Argument Hipolita nie przekonał, niestety, Tezeusza. Ale mnie także by nie przekonał. Niestety.

Takie małe przypomnienie wzbogacone Eurypidesem (o którym osobno warto by było, bo dlaczego nie on a Racine, „Trojanki” przecież były bardzo) i bardziej mitologiczne niż 7 lat temu sobie zrobiłem przed premierą Grzegorza Wiśniewskiego w Teatrze Wybrzeże. Może uda mi się jeszcze coś po. Na razie odświeżenie lektury było.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz