niedziela, 27 listopada 2016

I ten deszcz wciąż pada dzień po dniu

Kolejna rzecz Szekspira w tłumaczeniu Piotra Kamińskiego
„Wieczór Trzech Króli” i taka sobie weekendowa lektura.
Nadal, poza kilkoma stereotypowymi odpowiedziami, tytuł dla mnie niejasny, wieloznaczny. Ale nie analiza to przecież; poczytać można…
Komedia, a przecież kilka myśli istotnych, może nawet nazbyt nowoczesnych, w głowie się pojawia. Bo to znowu, tak jak w „Komedii omyłek”,przebieranka; czyli że nie wiemy, kto jest kim. Szczególnie widzowie, bo czytelnik to ma tekście napisane, natomiast widz niekoniecznie ma pełną świadomość, który z bliźniaków jest aktualnie na scenie. Bo razem, jak na komedię przystało, dopiero w finale. A i to też ciekawa rzecz jest…
Bliźniacy – Bóg dopuszczając ten fenomen pewnie już o komedii dumał i siebie jako widza wyobrażał. Bo to przecież i w świecie niby nieteatralnym co niemiara powikłań i nieporozumień. Szczególnie jeśli jeszcze miłość w grę zaczyna wchodzić. Bo jeżeli oni bądź one identyczni niemal, to czy serce zawsze tę właściwą naszą połówkę wskaże? A jeśli nie, to ileż później tłumaczeń… konfrontacja z tym fenomenem natury płodna jest w całą masę wniosków dotyczących tego, czy to wygląd czy też inne, by powiedzieć duchowe bardziej, czynniki decydują o naszym oglądzie rzeczywistości.
A gdy to brat i siostra tak bardzo są do siebie podobni? Gdy płeć różna?
Olivia zakochuje się we Wioli przebranej za mężczyznę.
Jakiż to gender… nic dziwnego, że w sztuce kpi się także z purytanów. Wprawdzie bardziej chodzi o ich niechęć do wszelkiej zabawy, która, jak wiadomo grzechem i od zbawienia oddala… ale przecież purytanie w czasach Szekspira (jeszcze nie tak mocni, jak kilkadziesiąt lat później, gdy teatry pozamykano z ich polecenia – ech, jak kocham wszelkich fanatyków, którzy prawomyślnością i zbawieniem innych przede wszystkim zaprzątają sobie głowę…jak dziś… jak dziś… a jeszcze bardziej, być może, jutro…) zarzucali, że w roli kobiet mężczyźni występują i gdy mamy do czynienia z taką nocą poślubną Romea i Julii, to dwaj młodzi chłopcy wyzywająco odgrywają tę scenę…nie dość, że noc poślubna, to jeszcze chłopcy…
A jak potraktować w „Wieczorze Trzech Króli” tę miłość od pierwszego, najpierwszego wejrzenia („Tak szybko można dżumą się zarazić?”) Oliwii do Cezaria (purytanie to pewnie już w ogóle dostawali zawrotu głowy w tych sztukach, w których młody chłopiec, grający dziewczynę, przebierał się w męskie ciuchy [a przecież powiedziano w piśmie: „Kobieta nie będzie nosiła ubioru mężczyzny ani mężczyzna ubioru kobiety; gdyż każdy, kto tak postępuje, obrzydły jest dla Pana, Boga swego” (Pwt.22.5)], by udawać faceta – kim on  w ogóle był… szczególnie, gdy padały ze sceny słowa obnażające to powikłanie, gdy postać zaczynała być postrzegana jako aktor grający daną postać, gdy przekraczana była konwencja fikcyjności, choćby wtedy, gdy Cezario [Wiola] na pytanie Oliwii, czy jest aktorem, odpowiada: „przysięgam, że nie jestem tym, kogo gram” [to są te momenty, gdy najbardziej utożsamiam się z bohaterami, choć akurat z płcią nie jestem na bakier] – lubił Szekspir tę grę w obnażanie gry) czyli Wioli (w „Zakochanym Szekspirze” taka sugestia, że to imię w tej sztuce to dlatego, że oblubienica pisarza w tym filmie imię takie)… pomyłka natury, którą według prawicowych specjalistów leczyć trzeba (pewnie powiedzą, że to literatura tylko, w rzeczywistości to niemożliwe jest; albo że Oliwia zaślepiona w żalu po utracie brata i dlatego te manowce… albo w ogóle problemu nie zauważą [jak Jacek Bolewski w swej chrześcijańskiej interpretacji szeregu przebieranek obecnych w tej sztuce oraz szybkiej, nazbyt szybkiej, odmiany uczuć Orsina zakochanego pierwotnie zabójczo w Oliwii a znajdującego pocieszenie w małżeństwie z Wiolą właśnie], bo przecież później się Oliwia żeni z Sebastianem, bliźniaczym bratem Wioli [nie zauważywszy oczywiście różnicy, można by powiedzieć za Ojcem Laurentym” „Miłość więc młodzieży/ W oczach jedynie, a nie w sercu leży?”, można by, gdyby nie to, że Oliwia chyba już starsza nieco…], więc nic się nie stało niby)…
Tradycyjny motyw przebieranek, który już od czasów Plauta był źródłem komicznych komplikacji na scenie, u Szekspira (świadomie czy nie, hę?) stał się punktem wyjścia do stawiania sobie pytań o naturę miłości homoseksualnej.
Skojarzyło mi się to z filmem „Carol” (r. T. Hayness), w którym młoda dziewczyna odkrywa w sobie fascynację erotyczną drugą kobietą…lata 50 w Stanach, gdzie purytanizm jak wiadomo większy niż nam się wydaje. Jak to ogarnąć? Dzieje się z nami coś, co jakby z innego świata, co tylko wobec przeciwnej płci…ale się dzieje… Dzisiaj to, niezależnie od zacietrzewienia niektórych środowisk, już nie problem, ale, jak się okazuje, jeszcze niedawno mogło to być bardzo tajemnicze doświadczenie egzystencjalne. Szekspir szczęśliwie mógł ominąć takie manowce wymyślając Sebastiana, który płynnie wszedł w rolę siostry. Co nie znaczy, że pytania nie pozostały…
No właśnie; drugi problem związany z tą sztuką, polega na tej płynności…  Sebastiana to przynajmniej można wpisać w konwencję miłości od pierwszego wejrzenia; ale Orsino?
Orsino (ja to się nawet utożsamiałem z tym egotycznym doświadczaniem miłości przez księcia, którego pragnienia jakoś trudno było zaspokoić i którego słowa skierowane do Miłości mógłbym powtórzyć: „w twoich objęciach rzecz wszelka,/ Jakkolwiek wzniosła, bezcenna i czysta,/ Wnet spada w cenie, kurczy się, marnieje”), który w ostatniej scenie momentalnie po doznanym zawodzie miłosnym przenosi swe uczucia (?) na zakochaną w nim Wiolę. Ona zakochana, więc na razie pytań o trwałość tych uczuć zadawać nie będzie, ale czy widz ma wierzyć, że to zakończenie dobre jest i że ten związek da szczęście Wioli?
Lubię sobie czasami szarżować interpretacyjnie, ale w książce już wspomnianej przeze mnie Jacka Bolewskiego („Objawienie Szekspira”) znalazłem coś chyba bardziej zadziwiającego niż moje - dodajmy: często traktowane przez mnie jako swoiste ćwiczenia mentalne a nie przedmiot głębokiej wiary - fantastyczne eksplikacje.  Bolecki mianowicie zestawia przebranie Wioli z Chrystusem, który przebrawszy się w człowieka cierpliwie czeka z objawieniem swej miłości aż taki Orsino, czyli każdy z nas, przejrzy i tę miłość zaakceptuje. I dlatego zakończenie tej sztuki w przekonaniu jezuity jest szczęśliwe, bo Orsino doświadczył pozytywnej przemiany; „rozwiera się przed nim – i przed nami – perspektywa prawdziwego „niebozstąpienia”(s.297)”.

To zupełnie tak jak Basieńka i Michał Wołodyjowski…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz