Szczególną formą zdawania relacji z tego, co na
przeróżnych ekranach, tych większych i tych całkiem małych, oglądamy, są
wideoeseje. Żyjemy w tych szczęśliwych czasach, w których dostęp do filmów jest
tak prosty, że zmontowanie z ich fragmentów wypowiedzi dotyczących najprzeróżniejszych
tematów jest bardzo kuszące, żeby nie powiedzieć prowokujące… Kreatywność
autora może się objawiać już na poziomie wyboru motywu. Choć nie jest to
decydujące, bo przecież nadal można odkrywczo spojrzeć na obecność w obrazach
filmowych ciała kobiecego, a bardzo banalnie przedstawić sposoby filmowania
dymu z komina. Pokusa wielka, lecz mężnie stawiam jej czoło i wciąż wybieram
pisanie. Póki co jestem konsumentem obrazów, co może nie świadczy o mnie
pozytywnie, ale cóż...
W tym roku na Festiwalu
Kamera Akcja można obejrzeć, dostępne zresztą także internecie, kilka tego
rodzaju wypowiedzi Patrycji Muchy. Zaletą wideoesejów jest między innymi
możliwość skrótowej (Na wyrywki - tak
brzmi tytuł projektu Muchy) powtórki z historii filmu (co dla mnie niezwykle
istotne, bo już wielokrotnie na tym blogu o mej kiepskiej pamięci wspominałem,
więc powtórek nigdy nadto), ale też mają one wartość inspirującą, bo podsuwają
tytuły, o których się zapomniało albo nie wiedziało, więc oglądanie przyszłe
projektują. Jest to powtórka z historii podporządkowana tematom i motywom, jak
np. miasto, dojrzewanie (kusiło mnie, by krytycznie o tym wideoeseju, bo
dojrzewanie jest pojęciem, które często w sporach i kłótniach instrumentalnie
jest traktowane - nazbyt łatwo można komuś, kto podejmuje decyzje przez nas
niezrozumiałe lub w naszym przekonaniu wymierzone w nas właśnie, zarzucić
niedojrzałość… temat, do którego pewnie kiedyś…) czy jedzenie (Patrycja Mucha
na polskim kinie się skupia). I gdy tak oglądałem te pomysłowo zmontowane
wypowiedzi przypomniała mi się moja belferska przeszłość. Te lekcje w klasie
maturalnej szczególnie, gdy powtórki z literatury takim właśnie porządkiem czynione
były. I skuszony nieco, oglądając filmy festiwalowe, łączyć je zacząłem,
spajając kluczem tematu... czasem luźno bardzo, ale to przywilej eseju. Tak po
szkolnemu troszkę właśnie.
Poza takimi oczywistymi, jak miłość czy
dyskryminacja, pojawił mi się inny, wydaje się, że aktualny bardzo a stary jednocześnie:
zwodnicza pokusa ludzkich opowieści.
Performatywna moc słowa. Starożytni retorzy
zwracali uwagę na etyczny wymiar postawy mówcy, który posiadł środki
skutecznego oddziaływania na słuchaczy. Już wtedy nie bardzo się tym
przejmowano. A dziś, gdy sposobów docierania do odbiorcy przybyło, a nadawca
skryć się może za medium skuteczniej niż kiedykolwiek, świadomość pokus winna
być tym większa.
Dwa bardzo różne filmy, ale o uleganiu fałszywej
narracji na Festiwalu Kamera Akcja obejrzałem. O jednym już słów kilka było - Tylko
zwierzęta nie błądzą (reż. D. Moll)...
Armand, ukryty w postkolonialnej
francuskojęzycznej Afryce, skryty za ukradzioną tożsamością , może dzięki
portalowi randkowemu skutecznie zwodzić i wykorzystywać finansowo Michela,
mieszkańca francuskiej prowincji. W takim wypadku nie mamy oczywiście do
czynienia z typowym snuciem opowieści, jak np. w Siostrze (o której za chwilę), lecz z budowaniem czegoś, co w
filmach o szpiegach nazywamy legendą, czyli kreowaniem, w tym wypadku na
bieżąco, swojej biografii, w której istotnym elementem stają się dramatyczne
momenty skłaniające zmanipulowanego wielbiciela do wysyłania kolejnych
pieniędzy. Można by powiedzieć, że nic nowego pod słońcem, szczególnie w kraju
Jerzego Kalibabki, zawodowego uwodziciela. Warto jednak zdawać sobie sprawę,
jak niebezpieczeństwo żerowania na ludzkim poczuciu niespełnienia wzrosło w
czasach internetu, gdy osoba po drugiej stronie może różnić się wszystkim,
nawet płcią, od fantomu, który skutecznie wykreuje nam w głowie. Zakończenie
tego filmu, po spuszczeniu kurtyny i ujawnieniu przestępstwa, gdy Michel
ponownie się loguje na portalu nawiązując kontakt ze zdemaskowanym Armandem,
wyraźnie wskazuje, że samotność współczesnego człowieka jest tak dojmująca, że
godzi się na fantomowe źródło życiowej satysfakcji (można by to zakończenie
metaforycznie potraktować, jako szerszą figurę bycia człowieka w relacjach z
drugim człowiekiem).
Zdecydowanie bardziej tradycyjną formę, bo związaną z
bezpośrednim słownym przekazem, pełni opowieść w bułgarskim (nie pamiętam, kiedy
poprzednio w kinie z tym krajem miałem do czynienia, więc plus dla
selekcjonerów festiwalu) Svetly
Tsotsorkovej Siostry. Bohaterka
filmu niemal bez przerwy konfabuluje, wymyśla przeróżne historie i dopóki
zmiękcza serce turystów, którzy są skłonni pod wpływem opowieści rodem z kina
gangsterskiego kupić gliniane figurki imitujące starożytne znaleziska, jesteśmy
jej w stanie wybaczyć i tylko się uśmiechnąć. Szczególnie, gdy poznajemy jej
otoczenie, w której „pospolitość skrzeczy [...] pospolitość tłoczy/ włazi w
usta, w uszy, oczy”. Lecz bohaterka nie zna granic w pragnieniu narzucenia
banalnej rzeczywistości nieco bardziej atrakcyjnego wyobrażenia i gdy się
orientuje o krzywdzie wyrządzanej bliskim, wydaje się być już za późno. Na
uwagę zasługuje szczególna rzecz: najbliższe otoczenie wprawdzie irytuje się
obcując z dziewczyną otulającą się przedziwnymi opowieściami, ale jakoś ją
toleruje. Prowadzi to jednak do tego, że gdy przekonuje ich do uwierzenia w
ewidentnie prawdziwą wersję rzeczywistości, nikt jej nie wierzy (co niektórzy
politycy winni o tym pamiętać, ale dziś, mimo że temat aż się prosi, na tej
złośliwej konstatacji poprzestanę).
Filmy różnią się niemal pod każdym względem. Forma
opowieści mającej na celu manipulowanie rzeczywistością też jest w nich zupełnie
inna. Ale przecież w obydwu twórcy fałszywych narracji czynią to dla osobistego
zysku, dostrzegamy przyczyny w ich sytuacji bytowej a także w jednym i drugim
budowanie alternatywnej rzeczywistości prowadzi do skrzywdzenia innych ludzi.
Wbrew pozorom w ogóle nie oceniam tych, którzy performatywną zdolność opowieści
wykorzystać potrafią. Tym bardziej, że można by przecież metaforycznie (jak ja to lubię) do tego podejść i odnieść
te historie do naszej sytuacji egzystencjalnej, której niewątpliwą cechą jest
tkwienie w, jak to się dziś ładnie nazywa, bańce narracyjnej. Poprzestanę na
tym, że chodziło mi tylko o skojarzenie, tak jak by mogło to się zdarzyć w
wideoeseju, w którym oczywiście jeszcze troszkę innych fragmencików, jak choćby
Fanny i Aleksander Bergmana, mogłoby
się pojawić, filmów niekoniecznie stawianych obok siebie jeśli chodzi o tematykę.
Bo w tych fajniejszych wideoesejach chyba właśnie o to chodzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz