niedziela, 18 października 2020

Zwodnicza pokusa opowieści



Szczególną formą zdawania relacji z tego, co na przeróżnych ekranach, tych większych i tych całkiem małych, oglądamy, są wideoeseje. Żyjemy w tych szczęśliwych czasach, w których dostęp do filmów jest tak prosty, że zmontowanie z ich fragmentów wypowiedzi dotyczących najprzeróżniejszych tematów jest bardzo kuszące, żeby nie powiedzieć prowokujące… Kreatywność autora może się objawiać już na poziomie wyboru motywu. Choć nie jest to decydujące, bo przecież nadal można odkrywczo spojrzeć na obecność w obrazach filmowych ciała kobiecego, a bardzo banalnie przedstawić sposoby filmowania dymu z komina. Pokusa wielka, lecz mężnie stawiam jej czoło i wciąż wybieram pisanie. Póki co jestem konsumentem obrazów, co może nie świadczy o mnie pozytywnie, ale cóż... 

 

W tym roku na Festiwalu Kamera Akcja można obejrzeć, dostępne zresztą także internecie, kilka tego rodzaju wypowiedzi Patrycji Muchy. Zaletą wideoesejów jest między innymi możliwość skrótowej (Na wyrywki - tak brzmi tytuł projektu Muchy) powtórki z historii filmu (co dla mnie niezwykle istotne, bo już wielokrotnie na tym blogu o mej kiepskiej pamięci wspominałem, więc powtórek nigdy nadto), ale też mają one wartość inspirującą, bo podsuwają tytuły, o których się zapomniało albo nie wiedziało, więc oglądanie przyszłe projektują. Jest to powtórka z historii podporządkowana tematom i motywom, jak np. miasto, dojrzewanie (kusiło mnie, by krytycznie o tym wideoeseju, bo dojrzewanie jest pojęciem, które często w sporach i kłótniach instrumentalnie jest traktowane - nazbyt łatwo można komuś, kto podejmuje decyzje przez nas niezrozumiałe lub w naszym przekonaniu wymierzone w nas właśnie, zarzucić niedojrzałość… temat, do którego pewnie kiedyś…) czy jedzenie (Patrycja Mucha na polskim kinie się skupia). I gdy tak oglądałem te pomysłowo zmontowane wypowiedzi przypomniała mi się moja belferska przeszłość. Te lekcje w klasie maturalnej szczególnie, gdy powtórki z literatury takim właśnie porządkiem czynione były. I skuszony nieco, oglądając filmy festiwalowe, łączyć je zacząłem, spajając kluczem tematu... czasem luźno bardzo, ale to przywilej eseju. Tak po szkolnemu troszkę właśnie.


Poza takimi oczywistymi, jak miłość czy dyskryminacja, pojawił mi się inny, wydaje się, że aktualny bardzo a stary jednocześnie: zwodnicza pokusa ludzkich opowieści.
Performatywna moc słowa. Starożytni retorzy zwracali uwagę na etyczny wymiar postawy mówcy, który posiadł środki skutecznego oddziaływania na słuchaczy. Już wtedy nie bardzo się tym przejmowano. A dziś, gdy sposobów docierania do odbiorcy przybyło, a nadawca skryć się może za medium skuteczniej niż kiedykolwiek, świadomość pokus winna być tym większa. 


Dwa bardzo różne filmy, ale o uleganiu fałszywej narracji na Festiwalu Kamera Akcja obejrzałem. O jednym już słów kilka było - Tylko zwierzęta nie błądzą (reż. D. Moll)... 
Armand, ukryty w postkolonialnej francuskojęzycznej Afryce, skryty za ukradzioną tożsamością , może dzięki portalowi randkowemu skutecznie zwodzić i wykorzystywać finansowo Michela, mieszkańca francuskiej prowincji. W takim wypadku nie mamy oczywiście do czynienia z typowym snuciem opowieści, jak np. w Siostrze (o której za chwilę), lecz z budowaniem czegoś, co w filmach o szpiegach nazywamy legendą, czyli kreowaniem, w tym wypadku na bieżąco, swojej biografii, w której istotnym elementem stają się dramatyczne momenty skłaniające zmanipulowanego wielbiciela do wysyłania kolejnych pieniędzy. Można by powiedzieć, że nic nowego pod słońcem, szczególnie w kraju Jerzego Kalibabki, zawodowego uwodziciela. Warto jednak zdawać sobie sprawę, jak niebezpieczeństwo żerowania na ludzkim poczuciu niespełnienia wzrosło w czasach internetu, gdy osoba po drugiej stronie może różnić się wszystkim, nawet płcią, od fantomu, który skutecznie wykreuje nam w głowie. Zakończenie tego filmu, po spuszczeniu kurtyny i ujawnieniu przestępstwa, gdy Michel ponownie się loguje na portalu nawiązując kontakt ze zdemaskowanym Armandem, wyraźnie wskazuje, że samotność współczesnego człowieka jest tak dojmująca, że godzi się na fantomowe źródło życiowej satysfakcji (można by to zakończenie metaforycznie potraktować, jako szerszą figurę bycia człowieka w relacjach z drugim człowiekiem).

Zdecydowanie bardziej tradycyjną formę, bo związaną z bezpośrednim słownym przekazem, pełni opowieść w bułgarskim (nie pamiętam, kiedy poprzednio w kinie z tym krajem miałem do czynienia, więc plus dla selekcjonerów festiwalu) Svetly Tsotsorkovej Siostry. Bohaterka filmu niemal bez przerwy konfabuluje, wymyśla przeróżne historie i dopóki zmiękcza serce turystów, którzy są skłonni pod wpływem opowieści rodem z kina gangsterskiego kupić gliniane figurki imitujące starożytne znaleziska, jesteśmy jej w stanie wybaczyć i tylko się uśmiechnąć. Szczególnie, gdy poznajemy jej otoczenie, w której „pospolitość skrzeczy [...] pospolitość tłoczy/ włazi w usta, w uszy, oczy”. Lecz bohaterka nie zna granic w pragnieniu narzucenia banalnej rzeczywistości nieco bardziej atrakcyjnego wyobrażenia i gdy się orientuje o krzywdzie wyrządzanej bliskim, wydaje się być już za późno. Na uwagę zasługuje szczególna rzecz: najbliższe otoczenie wprawdzie irytuje się obcując z dziewczyną otulającą się przedziwnymi opowieściami, ale jakoś ją toleruje. Prowadzi to jednak do tego, że gdy przekonuje ich do uwierzenia w ewidentnie prawdziwą wersję rzeczywistości, nikt jej nie wierzy (co niektórzy politycy winni o tym pamiętać, ale dziś, mimo że temat aż się prosi, na tej złośliwej konstatacji poprzestanę). 

Filmy różnią się niemal pod każdym względem. Forma opowieści mającej na celu manipulowanie rzeczywistością też jest w nich zupełnie inna. Ale przecież w obydwu twórcy fałszywych narracji czynią to dla osobistego zysku, dostrzegamy przyczyny w ich sytuacji bytowej a także w jednym i drugim budowanie alternatywnej rzeczywistości prowadzi do skrzywdzenia innych ludzi. Wbrew pozorom w ogóle nie oceniam tych, którzy performatywną zdolność opowieści wykorzystać potrafią. Tym bardziej, że można by przecież metaforycznie  (jak ja to lubię) do tego podejść i odnieść te historie do naszej sytuacji egzystencjalnej, której niewątpliwą cechą jest tkwienie w, jak to się dziś ładnie nazywa, bańce narracyjnej. Poprzestanę na tym, że chodziło mi tylko o skojarzenie, tak jak by mogło to się zdarzyć w wideoeseju, w którym oczywiście jeszcze troszkę innych fragmencików, jak choćby Fanny i Aleksander Bergmana, mogłoby się pojawić, filmów niekoniecznie stawianych obok siebie jeśli chodzi o tematykę. Bo w tych fajniejszych wideoesejach chyba właśnie o to chodzi.

 

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz