Można by zacząć od klasyfikacji gatunkowych, z
którymi mamy do czynienia między innymi na filmwebie. Dla wielu jest to
pierwsze kryterium decydujące o wyborze filmu na jesienny wieczór. I wielu
przekonało się, że może to być kryterium wielce mylące. Wiele o tym napisano a
i tak jakoś do gatunków przyzwyczajeni jesteśmy. Do klasyfikowania.
Ale czy warto się czepiać? Przecież określeń
gatunkowych jest niewiele, a rozmaitość ludzkich pomysłów na rozwiązania
narracyjne ogromna (wciąż jeszcze). A jakoś zaklasyfikować trzeba. Warto jednak
od czasu do czasu o tym problemie pamiętać, by z niejakim dystansem traktować te
podstawowe informacje o filmie.
Takim czasem czy miejscem, gdzie istnieje wysokie
prawdopodobieństwo natknięcia się na film, którego genologiczna tożsamość jest
problematyczna, to festiwal (na Nowych Horyzontach to już nawet się nie silę,
by klasyfikować, boć przecie powstała nawet kategoria filmu
nowohoryzontowego).Piszę o tym dlatego, że już pierwszego dnia Festiwalu Kamera
Akcja (który hybrydowy jest tym razem i o tym też chciałbym słów kilka, ale
dziś się zdyscyplinuję i przynajmniej w pewnych ramach trzymać się będę)
obejrzałem dwa filmy, w wypadku których informacje zaczerpnięte z filmwebu (nie
krytykuję tego szacownego portalu, regularnie z niego korzystam i cenię to
sobie) mogły być nieco zwodnicze.
Zaczęło się od Jonathana Glazera i jego „komedii” Sexy
Beast. W wypadku tego filmu sam krótki opis mógłby co niektórych zwieść
a wręcz zniechęcić. Bo czyż informacja, że będziemy mieli do czynienia z
gangsterem, który się wycofał, lecz starzy kumple nie odpuszczają, bo przecież
są takie zawody, które nie kończą się emeryturą, no więc - czyż taka informacja
nie jest tak naprawdę ostrzeżeniem przed towarem przeterminowanym? I jeszcze
komedia kryminalna? Czyli kolejna depresja i schyłkowa rola tym razem
Kingsleya? A jednak nie... śmiechu wprawdzie było niewiele, choć niektóre
tyrady Don Logana swą przesadą a i czasem trwania wywoływały konsternację (to
eufemizm jest) nie tylko u interlokutorów tegoż, ale i u widza, który i
uśmiechnąć się mógł na boku, co jednak nie czyni z tego filmu komedii. Chyba.
Może przyjemność przyglądania się grze aktorskiej łączącej dystans do
gatunkowych schematów z naturalnością. Na pewno sprawność narracyjna ze
zwrotami akcji ledwo podejrzewanymi. Błyskotliwość? No i zakończenie, bo to
przecież jedna z zasad klasycznych poetyk: jeśli się dobrze kończy, to komedia.
Co nie znaczy, że w środku jakaś specjalna pożywka dla śmiechu.
Jeszcze bardziej może co niektórych zmylić nazwanie
thrillerem i kryminałem filmu Tylko zwierzęta nie błądzą Dominika
Molla (festiwale to okazja do obejrzenia wielu przedpremier; problem z tym
taki, że gdy za dużo się w nich uczestniczy, to później nie ma na co do kina).
Wprawdzie zaczyna się od zaginięcia kobiety w jakimś ponurym pejzażu
francuskiej prowincji, ale przecież oglądając ani nie skupiamy się na
rozwiązaniu zagadki kryminalnej, ani też dreszcze emocji charakterystyczne dla
thrillera nie są naszym udziałem. Więcej - na początku miałem wrażenie, że
zmierzamy w kierunku jakiejś ponurej groteski. A zakończenie z kolei,
niejednoznaczne, coś nieco mówiące nam o tym, jak pokręcona jest ludzka natura
i jak samotni jesteśmy, mogłoby nawet za komediowe uchodzić. A w środku? To co
lubię bardzo, czyli opowieść sieciowa, której jakość zawsze zależy od
zręczności scenarzysty w łączeniu często nawet odległych bardzo wątków. Tu
zawsze istnieje niebezpieczeństwo zbytniego wykorzystywania przypadku powodującego,
że na przykład romans bogatego Francuza z przepiękną czarnoskórą kobietą łączy
się z opowieścią o chłopaku zarabiającym na wykorzystywaniu naiwności białych
samotnych mieszkańców francuskiej prowincji(ładnie to sobie tłumaczy, że
odzyskuje kolonialny dług.... i coś w tym jest). Ale jak wiemy, zdarzają się
różne rzeczy, nawet i takie przypadkowe zbiegi okoliczności, a przecież już
dawno pożegnaliśmy się z jedną z zasad (znowu klasyka) Arystotelesowskiej
poetyki, że lepiej opowiedzieć o tym, co się nie zdarzyło, ale jest
prawdopodobne, niż o tym, co się zdarzyło, ale jest nieprawdopodobne. Nasze
poczucie prawdopodobieństwa już się mocna przez te 2,5 tysiąca lat zmieniło.
Taki mój pierwszy dzionek na hybrydowym (już się
przyzwyczailiśmy do tego słówka chyba) Festiwalu Kamera Akcja w Łodzi, w którym
uczestniczę sobie nie ruszając się z Gdańska. Myśl ma skupiła się na
felietonowej refleksyjce na temat gatunkowych nieoczywistości, z którymi na
festiwalach obcujemy często a nie na analizie partyturowej Lewickiego, której
też można na tym festiwalu posmakować, bo taka jego specyfika – łączy specyficzny
repertuar z przyzwoitą dawką materiałów krytycznych (jeśli ktoś z festiwalu,
czyta te moje myślątka, to prośba o umieszczenie materiałów z festiwalu w
internecie… skoro już hybrydowa sytuacja zmusza do ich rejestrowania).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz