poniedziałek, 15 lutego 2021

Między imperatywem logicznym a boską zazdrością

 

Lubiłem w czasach słusznie minionych przytaczać na lekcji (jako punkt wyjścia do ewentualnej rozmowy) fragment z Tanga Mrożka, w którym Artur prowokuje ojca do ataku na Edka, sypiającego z żoną Stomila. Ten jest gotów do intelektualnej analizy sytuacji („Więc Eleonora mnie zdradza z Edkiem? A właściwie dlaczego to źle, że mnie Eleonora zdradza z Edkiem?”…), lecz nie po to, by udowodnić synowi bezsensowność zemsty, ale by zyskać imperatyw logiczny uzasadniający zemstę („Ja nawet bym chciał, żebyś mnie przekonał”). W dramacie Mrożka świat wypadł z kolein nawet na poziomie najbardziej podstawowych (w moim przekonaniu żenujących) emocji. Arturowi się wydaje, że jeżeli Stomil zabije Edka, to ta pierwotna forma zemsty rogacza przywróci automatycznie przynajmniej jedną z norm świata, do którego tęskni. A ja zazdroszczę (nomen omen) Stomilowi tego, że rozum nie tylko powstrzymuje go od tego krwawego czynu, ale wręcz całkowicie zabił w nim poczucie zazdrości („[…] przez rozum nie bardzo wiem, dlaczego miałbym to zrobić […] on nie puszcza”). Racjonalny aspekt mojej psyche jest w zasadzie z tego Stomilowego świata, w którym nie bardzo znajduję uzasadnienie dla zazdrości, nawet wtedy, gdy są dla niej realne powody, gdy kobieta z którą się jest, prześpi się z kimś innym… (w ostatnio czytanej przeze mnie książce, Sprzedawczyku P. Beatty’ego,  taki fragmencik obrazujący ten miniwątek: Polot i Marpessa są małżeństwem, Drops jej przyjacielem z dzieciństwa – „Marpessa weszła mu w słowo./ – Chciałam ci tylko powiedzieć, że rucham się z Dropsem./ Nie zważając na kolce, Polot wcisnął do ust resztkę ananasa, ze skórką i wszystkim, mlaszcząc i zlizując ostatnie krople soku. Kiedy owoc był już suchy jak bielejąca się na pustyni kość, Polot podszedł do mnie, postukał mnie [czyli Dropsa]  po klacie lufą Lulu Belle i powiedział:/ - Kurwa, gdybym co rano mógł dostawać takiego ananasa, to też bym się ruchał z tym czarnuchem”. Reakcja Polota [męża oczywiście] godna Stomila…)

ale co z tego, że mój rozum taki wolnomyślicielski, skoro emocje potrafią się karmić byle błahostką, by dać upust atawistycznym impulsom i doprowadzić do oskarżania partnerki w procesie mającym więcej wspólnego z inkwizycją niż z chęcią dojścia do prawdy

Źródłem zazdrości, jak wspomniałem, mogłoby być kruche ego, niska samoocena, lęk przed porzuceniem, nadmierne uzależnienie. Ale skoro tak, to jak powinniśmy oceniać biblijnego boga (z nazwaniem zazdrości „atawistycznymi impulsami”, jak ja to wcześniej zrobiłem, byłby tu kłopot), który właśnie tym poniżającym uczuciem motywuje jedno z przykazań: „Nie wolno ci mieć innych bogów przed Moim obliczem. […] Nie wolno ci oddać im pokłonów i nie wolno im służyć, ponieważ Ja Jahwe, Bóg twój, Bóg gorliwie zazdrosny nakładam wykroczenie ojców, którzy mnie nienawidzą, na synów aż do trzeciego  czy do czwartego pokolenia”  (korzystam z książeczki B. Górki „Biblia i cywilizacja Boga”). Ta jego (on by chciał, by pisać wielką literą – Jego) gorliwa zazdrość jest o tyle uzasadniona, że w czasach formowania Dekalogu (czy też pradekalogu) nie przeczono istnieniu innych bogów i czy to była monolatria, czy też henoteizm, to jak najbardziej istniała konkurencja i lęk przed porzuceniem był w pełni uzasadniony, o czym świadczą sceny mające miejsce wśród uchodźców z Egiptu w czasie, gdy Mojżesz sprzymierzał się z Jahwe na górze Synaj.

Można by z powyższego wysnuć wniosek, że zazdrość jest cechą boską i nie tylko się jej nie wstydzić, lecz wręcz uznawać ją za konstytutywny element pierwiastka boskiego w człowieku (ciekawe jak bardzo gdzieś tam w głębi, w zakamarkach naszej psyche, skryte jest towarzyszące zakochaniu marzenie o istnieniu monoteizmu, by konkurencja zniknęła z powierzchni ziemi; bądź co bądź temu biblijnemu się udało do tego doprowadzić, pozbył się skutecznie wydawałoby się konkurencji… może to jest sposób, by wyleczyć się z zazdrości, terapia taka – doprowadzić do tego, by nasza partnerka przestała wierzyć w realność istnienia innych przedstawicieli rodzaju męskiego). Kuszące to bardzo. Takie dowartościowanie własnej słabości. Tak jak wiedza na temat obsesyjnej wręcz zazdrości niektórych wielkich tego świata. Jak choćby Bergmana. Przez chwilę można się otulić w takie pocieszenie. Lecz niestety nie przestaje ono być przez to żenujące.

A to wstęp tylko, bo ja o Szekspirze chciałem ☺….

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz