wtorek, 13 kwietnia 2021

Winnetou na ziemi jałowej

 


 

Jest w Krwawym południku Cormaca McCarthy’ego taki opis; jeden z wielu:

„Byli to Apacze Chiricahua, w liczbie dwudziestu, dwudziestu pięciu. Choć słońce już wzeszło, panował chłód, mimo to byli półnadzy, ubrani tylko w przepaski biodrowe, buty i skórzane czapki z piórami, dzicy z epoki kamiennej, z wymalowanymi tajemniczymi symbolami, wysmarowani sadłem i cuchnący, farba na koniach wyblakła pod warstwą kurzu, dumne konie, buchały kłębami pary na zimnie. Uzbrojeni we włócznie i łuki, paru w muszkiety, wszyscy mieli długie czarne włosy i czarne beznamiętne oczy, które wlepiali w najemników, oceniając ich wyposażenie, białka zaczerwienione i matowe. […] Szakalim wojownikom przewodził niski mężczyzna w znalezionym meksykańskim stroju. Miał szpadę, a za rozdartą kolorową szarfą nosił kolta […]”

Należę do tego pokolenia, którego chłopięcy przedstawiciele po Dzieciach z Bullerbyn czy też Psie, który jeździł koleją sięgali po Tomka na wojennej ścieżce, by skończyć na wielokrotnej lekturze Winnetou (także pierwszy film obejrzany na wielkim ekranie). I przez ileś tam kolejnych dziecięcych lat to ludzkie pragnienie zaspokojenia bohaterskiego mitu znajdowało swe zaspokojenie w postaci dumnego, pięknego Apacza (i nie wiem, ile z tego mitu w nieświadmości mi pozostało).

Stąd ten opis (bo to Apacze, którzy wspomnienia dziecięce przywołali; przedstawiciele innych plemion bywają w książce charakteryzowani bardziej drastycznie; przytoczony opis, przyznaję, aż taki szczególny nie jest). Wiele takich w powieści McCarthy’ego. Indian obdartych z mitycznego nimbu  świata, w którym dobrzy i szlachetni przeciwstawiają się sprytnym i cynicznym. To, co wspólne, to bezwzględne dążenie do zawłaszczenia tego, co należało się tym, którzy nie znali prawa własności. Prawa będącego fundamentem współczesnego świata. Stanowiącego dziś zdecydowanie poważniej traktowane sacrum niż akt ofiarowania podczas nabożeństwa.

W Krwawym południku Indianie to dzikusy i nie wiemy, czy nawet J.J.Rousseau przypisałby im szlachetność. To ludzie pierwotni z epoki kamienia łupanego poddani eksterminacji z tej racji, że taka jest ludzka natura. Oczywiście często okrywają swe ciała częściami garderoby zdjętymi z trupów reprezentujących ten niby cywilizowany świat. Ale efekt odzwierciedla w wymiarze wizualnym groteskowość takiego melanżu.

Czasami warto scharakteryzować świat przedstawiony odwołując się do tego, czego w nim nie ma. O Indianach pojawiających się na stronicach powieści McCarthy’ego niewiele można, bo to nie z ich perspektywy prowadzona jest narracja. Ale to moje napomknienie o świętych prawach kapitalizmu, stojących w kontrze do systemu wartości tych dzikich i nieokrzesanych, wyłowiło z mych zakamarków pewien ślad tego, mitycznego właśnie, postrzegania tubylczych mieszkańców Ameryki. 

List wodza Seattle z 1852 roku do prezydenta USA:

„Prezydent w Waszyngtonie przesyła słowo, że pragnie kupić naszą ziemię. Ale jak można kupować albo sprzedawać niebo? Ziemię? Taka myśl jest nam obca. Skoro nie mamy na własność świeżości powietrza ani lśnień na wodzie, to jak moglibyśmy je kupić? Każda cząstka tej ziemi jest święta dla mojego ludu. Każda błyszcząca sosnowa igła, każdy piaszczysty brzeg, każdy kłąb mgły w mrocznym lesie, każda łąka, każdy brzęczący owad. Wszystko to, w pamięci i przeżyciu mojego ludu, jest święte” itd. (cytuję za Potęgą mitu Campbella). To fragment tylko, bo to ślad tego mitu, którego trudno szukać w Krwawym południku. Brak znaczący. Punkt widzenia narratora, człowieka białego, konkwistadora, odarty jest z mitycznych źródeł. Zdobywcy, władcy świata współczesnego, postrzegają świat niczym jałową ziemię. Narrator, nie tyle jest człowiekiem zlagrownym, jak u Borowskiego, co właśnie jałowym. I gdybyśmy chcieli zuniwersalizować przesłanie powieści McCarthy’ego, to musielibyśmy dojść do wniosku, że każde odwoływanie się do jakiegoś systemu wartości przez kapitalistycznych i politycznych konkwistadorów, dziedziców sędziego Holdena, przemawiających do nas z ekranów i nie tylko, to mydlenie oczu, sławetne opium dla mas.

Wiem, że Krwawy południk nie jest pierwszym utworem demitologizującym świat dzikiego zachodu. Na pewno należy do najradykalniejszych w swej wymowie. W moim wypadku tknął sentymentalnej struny, której drżenie, niezależnie od racjonalnego i bardzo (!!!) krytycznego dystansu do utworów kształtujących mityczne fundamenty mego stawania się, struny, która chyba wciąż gdzieś tam w gotowości do rezonowania.



Krwawy południk Cormac McCarthy 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz