wtorek, 5 października 2021

Rozwalcie w cholerę te pętaczyny

 


Webinarium dotyczące found footage spowodowało, że inaczej nieco spoglądam na filmy, które do tej kategorii należą (co nie znaczy, że wcześniej już czegoś tam nie wiedziałem). Przykładem jest pokazywany na Festiwalu Kamera Akcja, już w tej wersji onlinowej tylko, co dla mnie oczywiście nie stanowi różnicy, bo ja całość imprezy, tej jak i innych, w tym roku, bo niczym Rzecki z miasta mego trudno mi się ruszyć po tym okresie lockdownu,  tylko w tej formie, ale inni, którzy tylko w wersji stacjonarnej, to już po festiwalu są, bo łódzkie spotkanie krytycznie do filmu nastawionych jego miłośników, wzorem co niektórych innych, nieco dłużej w sieci niż stacjonarnie, film Tomasza Wolskiego 1970 (nie tylko do metaforyzowania banalnych treści mam skłonność, ale i do nazbyt ochoczego pławienia się w nurtach swobodnie rozwijających się zdań [ostatnio u Javiera Marias’a w powieści Berta Isla to samo zamiłowanie autorskie przyuważyłem]). Po wysłuchaniu wspomnianego webinarium, o którym już w poprzednim wpisie kilka słów napomknąłem, z większym szacunkiem i pełen podziwu dla cierpliwości jestem dla tych, którzy przekopują archiwa, by tam znaleźć materiały, z których spójną opowieść na temat historii najnowszej da się wywieść (oczywiście nie jest to jedyna tematyka motywująca do penetrowania, że użyję tego budzącego różne skojarzenia pojęcia, a są one, te skojarzenia, jak najbardziej na miejscu, bo emocje towarzyszące tym poszukiwaniom, jak zrozumiałem, mają tak wiele wspólnego z doświadczeniami zmysłowymi, że tylko pozazdrościć, ciemnych i zakurzonych, zepchniętych niejako w stan nieświadomości społecznej zakamarków archiwalnych, bo w roku ubiegłym, na tym samym festiwalu, troszkę o eseju filmowym było mowy, lecz skupiam się na historii, bo, jeśli nie utknę w dygresjach, jest to temat tego wpisu). Tym bardziej, iż mam świadomość, czy też podejrzenie, co do panującego w tych zasobach, może nie bałaganu, ale powiedzmy nieuporządkowania. Zresztą, nie każdy kadr, ujęcie czy scenę, nakręconą dziesiątki lat temu,  da się opisać; skatalogować można bardzo ogólnie, a perełki, w postaci uchwycenia przez kamerzystę jakiegoś szczególnego momentu, wpadają w ręce współczesnych twórców pewnie zupełnie przypadkowo. Setki godzin wpatrywania się w monitor czy też większy ekran…

Oglądając 1970 od czasu do czasu zdziwiony nawet byłem, że pewne sceny sfilmowane zostały. Plany ogólne manifestujących robotników, paląca się siedziba wojewódzka gdańskich kacyków, miejskie panoramy zarejestrowane zapewne z samochodu – to raczej nie zaskakuje i pewnie sporo tego w archiwach. Ale już żołnierz sprawdzający sprawność swego karabinu maszynowego na tle dźwigów portowych, bezwględne zatrzymywanie protestujących na ulicy, kompletnie pozbawione bezpośredniej przyczyny, związane tylko z chęcią wyładowania nagromadzonej przez te kilka dni agresji, pałowanie bezbronnego aresztowanego czy też nawet widziane z wnętrza śmigłowca zrzucanie ulotek propagandowych – wszystko to, w czasach, gdy myślątko, że istnieć  będzie coś takiego jak smartfon, poprzedzać może wypisanie skierowania do szpitala psychiatrycznego, a sceny te sfilmowane zostały i wiele takich pewnie jeszcze w puszkach, których być może nikt od momentu wywołania nie otwierał (znaczące, dzisiaj niby rejestrować można na wszelkie możliwe sposoby i wiemy, że pozostanie po nas ilość informacji przekraczająca jakiekolwiek wyobrażenie, a relacji z tego, co np. dzieje się na naszej wschodniej granicy, być może mieć nie będziemy, obecni włodarze wiedzą, jak się zabezpieczyć, niezależnie od tego, jak niefrasobliwie z mailami postępują, mailami, które w przyszłości mogą stać się uzupełnieniem jakiejś narracji takim jak rozmowy telefoniczne, o których za chwilę, wykorzystane w tym filmie; taki paradoks).

No właśnie… film Tomasza Wolskiego wykracza poza montaż materiałów wyszperanych w archiwach. Istotnym elementem konstrukcji filmu, stanowiącym o jego oryginalności, mimo że przecież animacja w dokumencie już od dawna obecna jest (i wyobrażając sobie przyszły film dotyczący aktualnych wydarzeń na naszej granicy, pomysł na taką animację od razu staje się oczywisty, bo najczęściej dzisiaj wykorzystywana ona jest wtedy w dokumentalnych filmach, gdy władza skutecznie, z wiadomych sobie powodów, ogranicza dostęp do pewnych miejsc i zdarzeń, motywując to niemal zawsze dobrem państwa i społeczeństwa), są sceny spotkań partyjnych animowane lecz, i to rewelacja zupełna, są to sceny, które tłem tylko są dla zarejestrowanych i zachowanych, o dziwo (skoro pół wieku temu zarejestrowano i zachowano te rozmowy, to strach się bać [nie nowina to, wiem], co z naszych, wydawałoby się – intymnych, niefrasobliwie wymienianych komunikatów, znajduje się w cyfrowych teczkach i w tym lęku przed okiem pegasusopodobnych narzędzi Hiobową modlitwę o niewidzialność podsuwa mi moja nomadyczna pamięć: „Czym jest człowiek, że uświetniasz go i że na niego zważasz?”), rozmów telefonicznych. Ich treścią jest w zasadzie cały przebieg wydarzeń grudnia roku 1970. Niezwykle spójna jest ta dwutorowość narracji – zachowanych rejestracji kolejnych etapów buntu sprzed 50 lat (to, że z obecnych protestów mamy taką niezmierzoną ilość nagrań, nie dziwi zupełnie, ale wtedy? – odrębny film można by zrobić o tych, którzy to rejestrowali, z ulicy, z okna, z wnętrza partyjnych budynków, ze śmigłowca, ze stoczni itd…) i gabinetowych nerwowych reakcji (ujawniających się w rozmowach telefonicznych, w których także niuanse związane z hierarchią można dostrzec, mimo że, z perspektywy tych, co u podnóża Herbertowskich schodów, wydają się jednym, szczególnie niezróżnicowanym, nowotworem), decyzji, scen, dzięki którym wgląd także mamy w pewien rodzaj mentalności ludzi władzy, pewnie uniwersalnej i niezmiennej, bo nie mam wątpliwości, że takie zwroty jak „rozwalcie w cholerę te pętaczyny” (to dość delikatny cytat) jesienią roku ubiegłego nie raz i nie dwa padały z ust czy też przekazywane były smsami i inną drogą przez obecnie rządzących.

Przyglądając się tym animowanym scenom w filmie Wolskiego pojawiło mi się w głowie (jak zwykle cholera wie skąd te me myślątka) porównanie z Żeby nie było śladów, z opowieścią o wydarzeniach mających miejsce 13 lat później, gdy aparat władzy wciąż ten sam (zresztą, rozwijać tego nie będę, ale z kolei teraz - 50 lat po skatowaniu na komisariacie Grzegorza Przemyka, o czym opowiada Matuszyński - ma się wrażenie, że w tak zwanych resortach siłowych, mentalność wciąż ta sama). Choć uważam, że wątek związany z aktywnością całej agendy związanej z służbą bezpieczeństwa i propagandą, niezbędny przecież, by coś z tragicznej historii Przemyka zrozumieć, spójny i przystępny jest dla widza (mam nadzieję, że tego w czasie i przestrzeni oddalonego od lat osiemdziesiątych i kraju nad Wisłą), to sceny narad gabinetowych dla mnie inscenizacyjnie najsłabsze były (a kreacja postaci Jaruzelskiego powoduje, że istnieje ryzyko zmiany kategorii gatunkowej tego filmu). Zdecydowanie bardziej przekonująco wypadły właśnie animowane fragmenty z filmu Wolskiego… takie skojarzonko…

Wiem, że nazbyt proste analogie to uproszczenia najczęściej, ale gdy usłyszałem premiera Cyrankiewicza, który mówi (i teraz bardzo długi cytat, ale wydaje mi się konieczny): „tragiczne wydarzenia w Gdańsku i na wybrzeżu przeżywamy wszyscy bardzo głęboko, ale obowiązkiem przedstawicieli władzy ludowej, przedstawicieli państwa, nadrzędnym obowiązkiem jest, niezależnie od żalu, myśleć kategoriami państwowymi. Na pewno przekonają się o tym wcześniej czy później i ci, których dziś porwały inne emocje. Wykorzystane zostały one jak zwykle, z jednej strony przez elementy anarchistyczne, chuligańskie i kryminalne, z drugiej strony przez wrogów socjalizmu, przez wrogów Polski. Oto bolesne następstwa braku rozwagi i poczucia odpowiedzialności ze strony tych, którzy porzucili pracę i wyszli na ulicę, dając okazję mętom, awanturnikom i wrogom do wandalizmu, grabieży i mordu. Apelujemy do wszystkich, niech każdy na swoim odcinku przeciwstawi się wszelkim anarchistycznym odruchom i stanie w obronie ładu, porządku i dyscypliny. Zbudować dom jest trudno, wymaga pracy i ciężkiego wysiłku, podpalić i zniszczyć, jest łatwo” (ech, ta premierowska skłonność do zmetaforyzowanych obrazów…), to nie mogłem się oprzeć, by nie zacytować i jako kolejny już obserwator współczesnego życia politycznego zwrócić uwagę na powtarzającą się co i rusz retorykę, która niczym wirus pleni się wśród tych, którzy u władzy aktualnie są, niezależnie jaki ustrój i jaką partię reprezentują.

Precz z zapleśniałą elitą władzy” (taki napis ośmielili się wandale na jakimś szacownym budynku) – to też tylko cytat z filmu 1970 w reżyserii Tomasza Wolskiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz