sobota, 19 stycznia 2013

Spaceru po wyspie kontynuacja

Pożegnalny monolog Prospera.
Jeden z najczęściej przywoływanych monologów Szekspira. Odczytywany jako bezpośrednie, już bez skrywania się za 'pozorami' przedstawienia zainscenizowanego na wyspie, pożegnanie Szekspira z publicznością. Wielokrotnie interpretowane a i tak niejednoznaczne. Wielki manipulator (mag według wielu) schodzi ze sceny, pozbywszy się wprzódy swych magicznych akcesoriów.
Wyobrażam sobie Szekspira siedzącego w pustym teatrze, przyglądającego się zakurzonej scenie i dumającego nad kruchością i niepewnością (temat na tekst o "Powiększeniu", który ciągle kroczy przede mną) jawiącego się przed naszymi oczyma świata. "Aktorzy,/Jak ci mówiłem, to duchy jedynie,/ Które w powietrzu już się rozpłynęły,/ Taki sam miraż, muślin bez osnowy - /Jak świetne zamki, wyniosłe świątynie,/ Wieże z głowami w chmurach, ten glob cały,/ Wczoraj i dziś, które wiatr rozwieje/ Jak bezcielesne nasze widowisko./ Z tej samej przędzy co sny nas utkano,/ A nasze krótkie życie ze stron obu/ Snem spięte" (tłumaczenie "Burzy" oczywiście Piotra Kamińskiego - bo to ciąg dalszy mego spaceru z Prosperem dzięki niemu, a wypowiedź nieco wcześniejsza niż epilog). Dla kogoś, kto ma to szczęście (?), iż widzi na scenie twory swej wyobraźni; więcej - obserwuje, jak jego pomysły, magiczne sztuczki oddziałują na widownię, jak mysz daje się schwytać w pułapkę, jak fikcja wyzwala prawdziwe emocje... musi być pouczającym doświadczeniem obserwowanie pustej sceny. Kurz opadający po krzątających się przed chwilą bohaterach. Zapach potu świadczący o intensywnej obecności rycerzy i kochanków. Skorupy od fistaszków wdeptane nerwowo w glebę. Szachownica, przy której siedzieli Miranda z Ferdynandem. I on... siedzący na pustej widowni, dumający nad istotą własnej egzystencji.
Bo kimże on jest? Opowiadaczem historii, które na moment koncentrują uwagę widowni, by po chwili, wraz z nim, rozpłynąć się w popijanym w karczmie winie, gwarze wieczornego Londynu, niepokoju o dzień jutrzejszy. Przez trzy godziny (w "Burzy" czas akcji pokrywa się z rzeczywistym do tego stopnia, że nawet popołudniowe usytuowanie zdarzeń zbieżne jest z porą wystawiania spektakli w teatrze "The Globe", tak jakby w ten sposób Szekspir chciał zakwestionować fikcję) był w ich umysłach, władał ich myślami, miał poczucie, że jest Demiurgiem... ale kim jest? Do dziś nawet niektórzy twierdzą, że on to nie on. A jedyna prawda o nim wpisana w teksty jest tak samo niejednoznaczna, jak każda wielka literatura (świetnie wyczytał go z tekstów Greenblatt o czym już pisałem).
"Dziś w waszych rękach moje życie:/ Albo mnie tutaj uwięzicie,/ Albo do Neapolu płynę".
Mimo swej prośby, ale i paradoksalnie na własne życzenie, Szekspir uwięziony został we własnych tekstach. Jest tylko tym, kto przez nie prześwituje. Stał się opowiedzianymi przez siebie historiami. Jego byt pokrywa się z bytem postaci wykreowanych przez jego wyobraźnię czy też podpatrzonych u innych twórców. A On?
"Już moje czary się prześniły,/ Znowu mam własne wątłe siły" - rozpoczyna swój pożegnalny monolog Prospero. Kimże on jest bez tych historii? W jakim stopniu był sobą oczarowując widownię cudzym losem(kiedyś pisałem o podobnym problemie belfra, który obecny jest w "Nocnym pociągu do Lizbony": "Ale gdy ów człowiek niczym wirtuoz wypisywał najtrudniejsze i najrzadsze formy czasowników, nie celebrował słów, lecz samego siebie jako kogoś, kto to potrafi" - nauczyciel, szczególnie humanista, także w pewnym stopniu na tej scenie klasą zwanej wdziewa obce kostiumy, a im bardziej uczeń zainteresowany, tym bardziej ulega iluzji, że narracja snuta przez Mistrza jest istotą jego tożsamości)? Gdzie jest istota Ja? A jeżeli nawet jakimś alchemicznym zabiegiem udało mu się w te teksty wcielić siebie, to kto to rozpozna? Usłyszy?
W I akcie, opowiadając Mirandzie dzieje trafienia na wyspę, co chwila Prospero się dopytuje: "Czy słuchasz?". Niepewny, spragniony, by prawda, jego prawda zagościła w świadomości córki. By ich los, jego los, los stanowiący istotę jego tożsamości - zyskał potwierdzenie w jej uważności i akceptacji. Różnie tę krótką lecz ważną scenę można rozegrać w teatrze. W wersji BBC (reż. John Gorie) Miranda słucha wpatrzona w ojca i mistrza - więc dopytywanie się Prospera świadczy o jego ogromnej niepewności. Czy też może o wpatrzeniu się w przeszłość do tego stopnia, że nie widzi klęczącej u jego stóp namiętnie wczuwającej się w opowieść córki. W wersji Warlikowskiego z kolei pytanie wydaje się zasadne: Miranda chyba nie bardzo jest zainteresowana opowieścią ojca. Miała 3 lata, odległe to czasy, mało interesujące. Czas zdrady i poniżenia nie bardzo jej dotyczy. Jej problemem jest apodyktyczny ojciec reżyserujący jej życie. Jak to różne rzeczy można zobaczyć w splocie tych samych słów.
"zabierzcie/ Mnie z tej bezludnej wyspy wreszcie,/ Bym mógł odzyskać wolność drogą"
Czy towarzyszy tym słowom przekonanie, że cała magia wyobraźnią zwana jest tylko uwięzieniem w cudzym kształcie lub cudzym spojrzeniu? Nie po raz pierwszy Szekspir z Gombrowiczem mi się kojarzy, więc nasuwa się pytanie o możliwość wolności. Jeżeli istota naszego bycia czy też tożsamości sprowadza się do mirażu spektaklem zwanego, jeżeli tylko wcieleni w cudzy, być może nieco dopasowany kształt (Gdy Sebastian wspomina w rozmowie z Antoniem, że ten zrzucił z tronu Prospera, uzurpator odpowiada: "I spójrz, jak leżą na mnie jego szaty!/ Jak ulał!"), istnieć możemy - to co za różnica - "ale choć z tego rozpacz, drżenie,/ Przecie w modlitwie ukojenie". Tak jak Marlow nie mógł niczym Goethe ocalić Faustusa, tak Szekspir w poczuciu nicości o modlitwie wspomnieć musi.
I choć rozpacz, i choć drżenie Prospero Mediolan wybiera, w którym upatruje cichą przystań (i zastanowić by się kiedyś trzeba, dlaczegóż to zbrodnicza rzeczywistość bardziej mu się ze spokojem kojarzy niż wyspa, którą prawie w pełni władał), "gdzie co trzecia/ Myśl moja poszybuje ku mogile".
A Prospero ma, wbrew temu, do czego przyzwyczaiła nas konwencja, zgodnie z którą jest on dostojnym starcem, lat około 45...

piątek, 18 stycznia 2013

Burza w chorobie

Choroba ma tę dobrą stronę, że umożliwia powrót na opuszczone ścieżki refleksji zwerbalizowanej. Tak, choroba... po raz pierwszy w życiu zawodowym jestem kilka dni na zwolnieniu i poza poczuciem winy (!), przymusem ascezy totalnej (choć po antybiotyku jakiś detoks nastąpić musi) jest i ten stan wyciszenia, który do pisania skłania. Chciałoby się jakoś ogarnąć te cztery miesiące milczenia, niepisania, sfrustrowania... i mam nadzieję, że powrót na tę Stronę nie jest jednorazowy; choć kilka zdań dla higieny raz na jakiś czas, higieny niezbędnej, choćby jakiś cytat). Wczorajszy dzień za sprawą Piotra Kamińskiego spędziłem w towarzystwie Prospera. Nowy tłumacz Szekspira to jest. I nowy cykl dzieł Mistrza w niezwykłym opracowaniu (kiedyś muszę o "Makbecie" w tym wydaniu napisać, bo była to bardzo odświeżająca lektura). I to w tym wydaniu po raz pierwszy przeczytałem (nigdy nie kryłem, że ignorantem jestem, ale dzięki temu jeszcze wiele rzeczy przede mną do odkrycia i daj boże wiele olśnień), że Prospero to Szczęściarz (z włoskiego) podobnie jak Faustus (tyle że ten z łaciny). Ale wątku, w którym przyjrzałbym się relacji Szekspirowskiego Fausta do bohatera Marlowa (nie mówiąc o Goethem) nie pociągnę, bo chwilowo mnie przerasta. W ogóle do wstępu i do komentarza do tego nowego tłumaczenia "Burzy" odnosić się na razie nie będę, bo po co streszczać coś, co każdy sam przeczytać może (tak jakbyśmy ciągle czegoś nie streszczali, przywoływali i tylko sprytne zestawienie pewnych rzeczy obok siebie czasami jest naszym oryginalnym pomysłem, często bardzo dowolnym i nieuzasadnionym, tłumaczącym się naszymi subiektywnymi skojarzeniami, które jedynie psychoanalityka mogłyby zainteresować). Ale o jednym śladzie nie mogę nie wspomnieć. Wg Anny Cetery (autorki opracowania) jednym ze źródeł pomysłu na napisanie "Burzy" mogły być opowieści o rozbiciu się w roku 1609 u brzegów Bermudów jednego ze statków wyprawy ratunkowej zmierzającej do Wirginii. Nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie okoliczności zdarzenia. Statek zmierzał do Jamestown, w którym osadnicy marli z głodu licząc jedynie na pomoc Kompanii Wirgińskiej (oczywiście totalna porażka przedsięwzięcia, bo przecież to kolonia miała być źródłem zysku, a okazało się, że nawet nie jest samowystarczalna; od razu przypomina mi się zakończenie "Zakochanego Szekspira" - Wessex z Violą do Wirginii właśnie odpływają, lord chyba i na tym interesie dobrze nie wyszedł, a Viola może i powróciła do Londynu: starsza, wybiedzona i brzydsza, więc nie szukała kontaktu z Szekspirem pewnie). Rozbitkowie wylądowali na Bermudach - w raju, w porównaniu z Wirginią. Lecz 150 osadników nie miało pojęcia o warunkach czekających na nich w Jamestown; pozwolę sobie na cytat z komentarza do "Burzy": "Bajecznie piękne wyspy obfitowały we wszelaką żywność. Anglicy jedli ryby, kraby, ostrygi, żółwie, odławiali dzikie świnie i petrele. Te ostatnie, ufne,siadały na rękach ludzi, gdy tylko wyszli na skały. Gates [mianowany w Londynie gubernatorem Wirginii] i Somers [admirał], świadomi tragicznej sytuacji w Jamestown, nalegali na dalszą żeglugę, ale nagłaśnianie znanych im faktów mogło jedynie wzmóc opór plażujących rozbitków. W Jamestown czekały na Anglików nie tylko skrajnie trudne warunki życia,, lecz przede wszystkim mordercza praca przy zakładaniu i uprawie plantacji tytoniu: tylko dzięki nim mogły się zwrócić fortuny zainwestowane w zamorskie przedsięwzięcie" [s. 193]. I tak, po wybudowaniu dwu pinas o nazwach Cierpliwość i Ratunek, zostali zmuszeni do dalszej podróży i ostatecznie dopłynęli do celu. Niezwykła historia: trafili do raju, ale interesy spółki zmusiły ich do jego porzucenia i nałożenia jarzma. Co tam musiało się dziać. Jaka perswazja. Przymus. Odwoływanie się do wartości? Porzucili szczęście i beztroskę - to ostatnie szczególnie napiętnowane do dzisiaj w naszej kulturze (śladem jest choćby moje poczucie winy teraz, gdy choroba w końcu zmusiła mnie do pójścia na zwolnienie:-)). A szczęście musi być wynikiem wysiłku, determinacji, wyrzeczeń... Czyż nie dlatego Prospero każe pracować Ferdynandowi nim odda mu Mirandę ("Szyję i nogi skuję ci łańcuchem/ Pić będziesz słoną wodę, jeść robaki,/ Zgniłe korzonki i łupiny, z których/ Żołędzie już wypadły") w myśl własnych słów (czy Mędrca?): "nie ceni zdobyczy,/ Kto zbyt ją tanio kupił"? No właśnie, "Burza", bo to głównie o niej dzisiaj (wczoraj lektura nowego tłumaczenia stała się dla mnie pretekstem do przypomnienia sobie "Ksiąg Prospera" i spektaklu Warlikowskiego i to o nich myślałem pisać, ale już chyba nic z tego). W dramacie Szekspira jeden z rozbitków - Gonzalo (to imię zawsze mi się będzie kojarzyło z "Trans-Atlantykiem", przecież Gombrowicz dobrze znał Szekspira, czy to imię użył przypadkowo?) roztacza przed znużonymi współtowarzyszami niedoli wizję beztroskiej utopii, dla której wprawdzie źródłem był tekst Montaigne'a "O kanibalach", ale równie dobrze mogły w niej pozostać ślady wspomnień rozbitków z pobytu na Bermudach. Dlaczego w tym wypadku ziszczenie marzeń o raju nie jest możliwe? Nie z powodu interesów kompanii handlowej; i też nie dlatego, że to wszystko inscenizacją Prospera jest tylko (imię jego dwuznacznie pobrzmiewa w tym utworze, bo wprawdzie nie kończy jak Faustus w paszczy piekielnej ale o szczęściu też nie może tu być mowy, nawet w tym wypadku, nawet gdy mamy do czynienia z reżyserem spektaklu, może dlatego, że ma pełną świadomość bytu... ale o tym może gdzie indziej coś kiedyś), ale przede wszystkim dlatego, że sami ludzie (w tym wypadku Sebastian i Antonio) zaczną rywalizować ze sobą, na początku oczywiście o władzę (pierwszy mord w stylu Makbeta przecież jest już w planie: "Lecz wciąż, uparcie, kim być powinieneś,/ Czytam ci z twarzy. Sposobność cię wzywa,/ A wyobraźni mam dość, by zobaczyć,/ Jak skroń ci wieńczy - korona"). I w ten sposób dotarliśmy do zasadniczego tematu dramatów Szekspira wg Jana Kotta. Tylko nieświadoma cywilizacji Zachodu Miranda może zachwycać się patrząc na (nie tylko)potencjalnych zbrodniarzy: "Ludzkość jest piękna!/ Nowy wspaniały świat, gdzie tacy ludzie!" (Prospero: Nowy - dla ciebie). Chciałem o Prosperze, o różnych tematach wpisanych w dramat (zanim na Kleczewską do Bydgoszczy pojadę), wyspie teatrem zwanej. Ale chyba wypadnie mi ten pierwszy wpis w tym dość pesymistycznym momencie zakończyć, przywołując cytat z krótkiego tekstu Grzegorza Niziołka na temat "Burzy" Warlikowskiego: "Pozwala uświadomić sobie na przykład to, jakie emocje mogą budzić zbrodnie przeszłości (bo o nich przecież mówi Szekspirowska "Burza"), co oznacza ślub między dziećmi dawnego kata i dawnej ofiary oraz jakiego wysiłku duchowego wymaga akt wybaczenia". Czego znowu doświadczamy ponownie po premierze "Pokłosia". A Prospero na wyspie tylko 12 lat był przecież. I co chwila, mówiąc Mirandzie o przeszłości, dopytuje się: "Czy ty mnie słuchasz?" Wątpiąc w możliwość przetrwania prawdy. Jego prawdy.