środa, 5 lutego 2020

Tak też można o miłości



Można coś ważnego powiedzieć o miłości, robiąc film o rozwodzie („Historia małżeńska” r. Noah Baumbach).

Małżeństwo nie musi być jedyną formą bycia ludzi blisko ze sobą, ludzi kochających się i pewnie także zafascynowanych sobą zmysłowo i nie tylko. Nawet jeżeli dziecko wydaje się być dodatkowym spoiwem (czy Henry spaja? mam wrażenie, że on jakby obok tej historii jest, czasami wręcz się męcząc i nudząc, gdy tata staje na głowie [a także wypożycza kwiaty], by udowodnić, jak to on jest niezbędny i jaką symbiotyczną parę tworzą… a przecież tak nie jest, to tylko pobożne życzenie Charliego).
Taką kontrowersyjną tezę bym postawił już na samym początku.
Że ten film o tym jest między innymi. Że miłość jest silniejsza niż małżeństwo. I rozwód.
Mimo że bezwzględna prawna konkurencja mająca na uwadze przede wszystkim sukces kancelarii przekładający się na niewyobrażalne zyski (nie, nie, ta moja ocena zarobków absolwentów prawa, tych osiągających sukces oczywiście, nie świadczy o tym, że stałem się członkiem lepszego sortu i zacząłem potępiać kastę, a jest świadectwem jedynie mych frustracji ekonomicznych; faktem jest, że daje do myślenia fakt, że kosztowny rozwód, którego celem jest podobno dobro dziecka [tak w filmie jak i w życiu rodzice w ten sposób najczęściej motywują swoją zażartą walkę rozwodową], zjada kasę, która na niezłe jego wykształcenie mogłaby być przeznaczona…) swym bezwzględnym walcem starała się rozjechać łączącą bohaterów czułość, to ostatnia scena filmu jest dowodem na to, że system przegrał z uczuciami. Prawnikom nie udało się całkowicie storpedować czułej bliskości dwójki bohaterów. Miłość przetrwała.
Ale to materia nieokreślona bardzo i dlatego tak wiele pochwał zbiera reżyser tego filmu, bo udało mu się opowiedzieć o niej coś tak niezwykle prawdziwego i subtelnego.

Nie mam wątpliwości, że więź łącząca Charliego z Nicole jest godna pozazdroszczenia. Chciałoby się by po rozwodzie właśnie tak…
Ale może, by tak się mogło stać, prawnicy jednak byli potrzebni. Jako swoista, zimna i bezwzględna emanacja skrytych głęboko urazów, o których sami bohaterowie, z powodu ciągle łączących ich uczuć i lojalności, tego strażnika nieprzekraczalności granic, nie byliby w stanie nic powiedzieć.
Proces rozwodowy wydaje się, że był potrzebny, by bohaterowie mogli się lepiej poznać, by wyjść z kokonów własnych wyobrażeń o tym, jak jest dobrze i fajnie.

Są w filmie trzy sceny, w których efekcie Nicole i Charlie stopniowo dochodzą (to lepsze słowo w tym wypadku niż dojrzewają, dochodzą – ze swym dwuznacznym odcieniem znaczeniowym jak najbardziej) do aktu komunikacji, do wybuchu, który się wymyka i przez moment bierze nad nimi władzę.
Prolog – gdy u terapeuty są poproszeni o spisanie swych opinii, do których odczytania nie dochodzi (więc już na początku otrzymujemy zwięzłą charakterystykę bohaterów  połączoną z informacją kluczową – nie potrafią się tymi opiniami dzielić ze sobą i już na początku to Nicole wydaje się być problemem…dlaczego nie chce się podzielić swymi myślami? a może tak było zawsze, może przez cały okres związku nie mówiła, co myśli? a może kiedyś mówiła, ale nie była słuchana i już nie ma ochoty? odwagi? A może podjęła już decyzję i wizyta u terapeuty stanowi dla niej przykry obowiązek?).  
Następna na sali sądowej, gdy w ich imieniu toczy się spór między prawnikami (i te milczące twarze bohaterów uświadamiających sobie małostkowość zarzutów a jednocześnie być może dochodzi do nich, jak wiele wypierali przez te lata doprowadzając do kryzysu, ta walka lojalności i uczucia z ego – w tych momentach Scarlett i Adam są rewelacyjni). I ta trzecia, będąca przejmującym obrazem tego, jak nakręcić się można, jak niechcący można się stać okrutnym do niemożliwości. Scena, w której, niczym w lustrze, warto się od czasu przejrzeć, by zapobiec.

Czy to scenariusz, czy gra Adama Drivera powoduje, że bardziej z jego perspektywy całą tę historię śledzimy. Czy ta dominacja jego punktu widzenia jest w stanie przysłonić fakt, że to on zdradził? Co zresztą stara się bagatelizować. Jakby nie przywiązuje do tego wagi. Miałem nawet takie wrażenie, że nieomalże ma pretensje do Nicole, że się czepia. Zmienił prawnika także w momencie, gdy poczuł, że swoją batalię o syna przegra (a już na początku filmu zostaliśmy poinformowani, że przegrywać nie lubi i dlatego powinno się w tym momencie pojawić pytanie o jego motywację…), gdy wydawało się, że wszystko już dogadane i krew się nie poleje (która dosłownie przecież w kulminacyjnym momencie, tragikomicznym zresztą, gdy podczas wizyty obserwatorki z sądu [już ta sekwencja powinna by była wystarczyć, by przestrzec ewentualnych kolejnych rozwodników przed sądową rozprawą, bo to żenada przecież ta wizyta] Charlie podcina sobie żyły niemal; ale ten jego obiad z synem skontrastowany z naturalnością, z jaką Nicole potrafi się z synem bawić, pokazuje, gdzie jest jego miejsce, gdzie jest mu lepiej).
Charlie poza Nicole i Henrym nie ma nikogo. To jest cała jego rodzina. Nicole otoczona jest towarzystwem, pomagają jej matka i siostra. To bardzo specyficzne. Bo to on przecież wydaje się być w tym związku numerem jeden, to on jest wschodzącą gwiazdą reżyserii teatralnej. Ale jego relacje ze znajomymi są zdecydowanie luźniejsze niż Nicole. Widać to podczas halloween. Został z towarzystwa wykolegowany. Zmuszony do urządzenia Henry’emu żenującej powtórki ze święta. I choć się bardzo starał, wyszło jak wyszło. Obok Charliego nie ma nikogo. Może też dlatego jesteśmy jakby bardziej przy nim. On musi sobie z tą sytuacją poradzić całkowicie sam.

Warto po obejrzeniu całego filmu wracać do pojedynczych scen. Lubię to robić zawsze, jest to też jeden z (jeden z… nie zawsze tak być musi) wyznaczników wartości opowiedzianej historii. Do poszczególnych fragmentów tej opowieści wracać będę na pewno nie raz. Choćby rozmowa Nicole z Norą (Laura Dern wyraźnie przeszacowana, gra dokładnie tak samo jak w Wielkich kłamstewkach, ale być może tak miało być, może ma tego świadomość, bo pierwsze jej słowa troszkę jakby do tego serialu się odnoszą: „Wybacz mój wygląd, miałam imprezę w szkole”… pewnie taki żarcik…). Polecam każdemu facetowi, szczególnie tym, którym zależy na związku.  Historia kobiety, która wprowadziła się do życia mężczyzny i od tego momentu nic już nie było jej a nadzieja na osiągnięcie czegoś swojego jest bagatelizowana (warto też pamiętać numer telefonu swojej ukochanej, bo w kluczowym momencie jego nieznajomość może stać się tym języczkiem u wagi decydującym o rozstaniu). Jest to scena, w której najmocniej wybrzmiewa punkt widzenia Nicole, lecz niestety bardzo długo nie dociera on do świadomości Charliego.
Ale dla mnie koncertowa jest następna sekwencja zwieńczona wręczeniem pozwu rozwodowego Charliemu, gdy w tle Henry walczy z kupą. Nawet trudno mi opisać, co w tej scenie wyprawia Merrit Wever grająca siostrę Nicole. Jest w jej grze coś bardzo teatralnego (nomen omen – wszyscy uczestnicy tej sceny jakoś z teatrem są związani), co sprawia, że ten ponury dla Charliego moment staje się jedną z zabawniejszych scen w filmie (choć jemu oczywiście nie jest do śmiechu). Szczególnie, że też dramaturgicznie jest rewelacyjnie rozegrana. Aż się prosi by ją rozpisać na poszczególne sekwencje, by prześledzić to falowanie nastrojów, ten popisowy kwartet pierwszego i drugiego planu. Coś z najlepszych dokonań Woody’ego Allena pobrzmiewa w tej aktorskiej muzyce (lecz to do Bergmana [lecz Allen przecież nim się fascynował i coś tam nawet próbował sam po swojemu] jest odwołanie w następnej scenie, gdy oko kamery i Charliego pada na zdjęcie ze spektaklu „Sceny z życia małżeńskiego”).

A zawiązywanie sznurowadeł powinno odtąd stać się jednym z mniej oczywistych sposobów na wyznanie miłości.

Historia małżeńska r. Noah Baumbach