sobota, 30 maja 2020

Gdy prawo usprawiedliwia czynienie zła



I nie jest to wpis na temat tego co u nas
tak się przynajmniej wydaje...

Są filmy, w wypadku których znajomość zakończenia zmienia całkowicie sposób oglądania. Inaczej postrzega się różne sytuacje i wypowiedzi, gdy znamy to dno w postaci końca wieńczącego wątek czy też całą akcję. Pamiętam, jak pierwsi widzowie „Pewnego razu w Hollywood” powstrzymywali się po wyjściu z kina od uwag na temat zakończenia (swoją drogą drugie oglądanie tego filmu było chyba dla mnie bardziej atrakcyjne niż pierwsze). Podobnie i niepodobnie jest w filmie „Zło nie istnieje”. Czytałem nawet taką recenzję tego filmu, w której autorowi udało się sprawnie i trafnie opisać jego akcję nie nazywając rzeczy po imieniu i nie pisząc, czego dotyczy jego zasadnicza problematyka. Bo tak to z nim niestety jest, że finał pierwszej noweli (film składa się z czterech) całkowicie zmienia ogląd i ocenę tego, co oglądaliśmy przez wcześniejsze 40 minut.
Ja taki delikatny nie będę, boć przecie nie recenzję piszę a nomadyczne uwagi kulturalnego powsinogi. Więc, jeśli czytelniku, któryś tu zbłądził nieopatrznie, nie chcesz stracić pewnego rodzaju przeżycia estetycznego związanego z oglądaniem filmu Mohammada Rasoulofa (Iran i jego niezwykłe kino, osobny wpis by się przydał, by opisać ten znany nam skąd inąd czyli stąd i pouczający fenomen polegający na tym, że reżimy mogą być, wbrew oczywiście intencjom ich wodzów, wylęgarnią talentów na skalę światową z  Asgharem Farhadim na czele) opuść ten prowincjonalny zakątek „Nomadyzmem humanistycznym” zwany.

Film składa się z czterech nowel, z których niestety tylko ta pierwsza jest kinomańską perełką. Podobno kiedyś Wajda powiedział, że jeśli masz pomysł na świetną scenę, to postaraj się zrobić film, którym ją obudujesz. W wypadku tego filmu chyba się nie sprawdziło, bo im bliżej końca, tym ocena, tego, co oglądamy, niestety spada. Opowieść staje się niestety banalna (niestety, bo temat bardzo ważny….  [dość długo udaje mi się jednak go nie określić] i szkoda, że jakoś rozmienił się na drobne) i dydaktyczna.

A rzecz dotyczy wykonywania wyroków śmierci w Iranie. I nie chodzi tylko o sam fakt istnienia tej najwyższej kary (zapomnieliśmy już w naszej części świata o jej istnieniu i na szczęście „Krótki film o zabijaniu” choć nadal wstrząsający, to opowiedziana w nim historia już  do przeszłości należy). W filmie, poza pierwszą częścią, chodzi o to, że katami stają się żołnierze służby zasadniczej. Jest to część ich żołnierskich obowiązków (dziwnie wygląda ta ucieczka w drugiej noweli, gdy bohater sprawia wrażenie więźnia bardziej niż żołnierza służącego w więzieniu; znaczące to niewątpliwie…). Film opisuje rzeczywistość tak skonstruowaną przez władzę, że człowiekowi wydaje się, że nie może powiedzieć Nie. To znaczy jest przekonany, że odmowa jest niemożliwa, że od tego zależy całe jego przyszłe życie. I zależy. Na tym polega system. Ale to nie znaczy, że nie można odmówić. Konsekwencje są różnorakie, ale w filmie jest to przede wszystkim pogodzenie się z tym, że resztę życia trzeba będzie spędzić gdzieś na poboczu, na prowincji hodując na przykład pszczoły. To jest ciekawe, że w filmie mamy do czynienia ze swoistym przeciwstawieniem nowoczesnej przestrzeni miejskiej, w której funkcjonuje pierwszy bohater, bezrefleksyjnie każdej nocy wykonujący masowe egzekucje, dzięki czemu jego byt niczym nie różni się od poziomu życia dobrze prosperującego przedstawiciela klasy średniej na Zachodzie i niezwykłych,  fascynujących, po prostu pięknych pejzaży irańskiej prowincji, gdzie przyszło żyć tym, którzy mówią Nie. W wypadku takiego przeciwstawienia ludziom takim ja nietrudno byłoby odmówić, choć do odważnych nie należę…
Nieśmiało podejrzewam, że nie o taką wymowę tego przeciwstawienia chodziło twórcy filmu. Myślę, że chciał pokazać, że tak zwaną normalność, rozumianą w kategoriach świata nowoczesnego, można zyskać w tym systemie tylko pod warunkiem pogodzenia się z złem systemu. Ale co zrobić z takimi odbiorcami tego filmu jak ja, dla których bardziej normalne było zawsze życie poza miejskim uwikłaniem (i wciąż to swoje bycie uznaję za nienormalne a przede wszystkim niekonsekwentne, bom nie wyniósł się na urocze prowincjonalne pagórki).

Zirytowała mnie bohaterka ostatniej noweli. Do tego stopnia, że aż wydało mi się to niemożliwe, by poczucie krzywdy aż tak zaślepiało. Ale to nieobiektywne jest bardzo z mojej strony, bo przecież nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak to jest, gdy mając 20 lat dowiadujesz się, że kto inny jest twoim ojcem… ale żeby aż tak nie brać pod uwagę okoliczności, do tego stopnia, by zarzucać swemu biologicznemu ojcu, iż nie zabił człowieka, by móc być z córką (a jeśli uwzględnimy jeszcze i to, ze przecież córka trochę jakby dzięki temu może żyć w tak zwanym wolnym świecie, studiować, borykając się jedynie z banalnym w kontekście tego filmu dylematem, czy wybrała właściwe studia, to tym bardziej… ale, jak napisałem, na szczęście nie wiem, jak to jest…). Ale może o to moje zirytowanie chodziło reżyserowi, by pokazać, że my, mieszkańcy Zachodu (ech, jak fajnie się do nich zaliczać jeszcze), nie jesteśmy w stanie zrozumieć, że nasze postawy wobec tego, co dzieje się w takich krajach jak Iran, są równie irytujące.

Tytuł, zło nie istnieje, można różnie oczywiście. Dla mnie, który tu i teraz i na szczęście nie w Iranie, znacząca była motywacja co niektórych: takie jest prawo i trzeba mu się podporządkować. Tak jakby prawo potrafiło zneutralizować Zło, do czynienia którego zmusza człowieka. Film pokazuje, że to działa, jest skuteczne; odniesienie do prawa staje się dla większości ostatecznym argumentem za takim a nie innym postępowaniem. Można odnieść wrażenie, że prawo pozbawia człowieka instynktu moralnego. To ważne przesłanie płynące z tego filmu.

Zło nie istnieje r. Mohammad Rasoulof