czwartek, 1 września 2011

O złudnej władzy matematyki

Wakacje się skończyły, czas powrócić do pracy. Rozpocznę ten rok od wpisu związanego z lekturą wakacyjną. Oczywiście kryminał, przeczytany jakiś czas temu, a notatki do wpisu poczynione były jeszcze w Bieszczadach. Po raz kolejny wakacje te udowodniły, że niewielka ilość obowiązków wcale nie przyczynia się do tego, że z lubością robimy to, na co z trudem wygospodarowujemy czas, gdy terminy są nader napięte.
Ad rem...
Liczby Charona Krajewskiego... (ładny tytuł, świetnie odzwierciedlający istotę intrygi)

Książka o złudnej czy wręcz złowrogiej bądź zbrodniczej wierze w to, że w liczbach zawarta jest Prawda o świecie, a przede wszystkim o losie każdego człowieka. No, nie tylko w liczbach, ale w ich powiązaniu z przekazem biblijnym.
[oczywiste jest, że do zbrodni najczęściej popycha człowieka pragnienie dominacji, władzy - jeden z podstawowych ludzkich instynktów, który tkwi w każdym z nas; ja uświadamiam sobie jego istnienie, gdy w roli belfra występuję (i nie wtedy, gdy z satysfakcją stawiam jedynki, ale wtedy, gdy w natchnieniu prawię jakieś mądrości i widzę te zasłuchane twarze - udawane bądź nie:-)), ale i rola kochanka nie jest wolna od zaspokojenia tejże potrzeby;
a w książce Krajewskiego mamy do czynienia z matematykiem (czy szerzej - intelektualistą); a ci od miliona lat chcą udowodnić tym, którzy dzierżą władzę w sposób zdecydowanie bardziej prymitywny, że taki wybór drogi życiowej, czyli ubóstwo a nawet smród ma swój sens, bo można odkryć wzór idealny człowieka i mieć władzę nad jego życiem i, co istotniejsze, śmiercią... tak,tak - my - ci bardziej oczytani i rozgadani erudycyjnie chcemy czasami mieć poczucie władzy, bo na co dzień dzierżą ją ci, którzy ją Mają (!)
ech.. kompleksy ubogich inteligentów... ale czy autor tej książki ma takie kompleksy? raczej nie...]

Książka o jednym wielkim oszustwie, w którym możemy być zanurzeni, jeśli uwierzymy w teorie zbyt doskonałe na temat porządku tego świata.
Książka utwierdzająca mnie w sceptycyzmie dotyczącym każdej ortodoksji.

Obłąkany naukowiec, by przekonać świat o prawdziwości swej teorii, jest w stanie dokonać okrutnej i wyszukanej zbrodni. Skojarzenie z Raskolnikowem jest jak najbardziej oczywiste: zbrodnia - eksperyment - potwierdzająca naszą prawdę na temat świata nas otaczającego.
Ale książka ta uzmysławia także, jak wielka siła przekonywania tkwi w tego rodzaju teoriach. Słuchacz czy czytelnik, zauroczony logiczną całością i konsekwencją wywodu, przyjmuje ją za prawdę (zgodnie zresztą z podstawową zasadą racjonalizmu, jakby mogło się pozornie wydawać). Koronnym dowodem na ten rodzaj ludzkiej słabości jest manipulacja Popielskiego, który swój (fałszywy) akt oskarżenia potrafił przedstawić w tak przekonujący sposób, że skazany został człowiek, który akurat tej zbrodni nie popełnił. To, że był winny innych niecnych czynów, powoduje, że nie obarczamy Popielskiego zbytnią odpowiedzialnością (swoją drogą odzywa się tu mój nieposkromiony brak myślenia historycznego i sobie tak dumam, że hrabia staje się w tej powieści czarnym charakterem a postępuje tak, jak cała masa postaci z panteonu historii - stosując choćby prawo pierwszej nocy; i znowu oczywiste skojarzenie z Raskolnikowem i jego teorią na temat względności ocen postępków ludzi wielkich).

Logika czy też wywód logiczny został w tej książce okrutnie osądzony. Mój sceptycyzm poznawczy, w tym wypadku dotyczący różnorodnych teorii na temat Prawdy o tym świecie - ze szczególnym uwzględnieniem matematyki (nauki zwanej królewską), umocnił się bardzo mocno. Och, jak bardzo dajemy się skusić teoriom sprawiającym wrażenie całościowych, pewnych i bezwzględnych. Zapominamy, że to tylko złudzenia ludzkiego umysłu; że to on uwielbia takie zamknięte układy i że często ma to niewiele wspólnego z tym, co materią umysłu nie jest a stanowi materię przedmiotu poznawanego. Nie mówiąc o tym, że sama tkanka mózgu ma pewnie niewiele wspólnego z matematyką.

A wracając do perfidnej manipulacji Popielskiego: można by go usprawiedliwić, gdyż dokonuje jej w szczytnym celu; ale popiersie Sokratesa uległo w powieści zniszczeniu, Sokratesa, który był wrogiem sofistów właśnie - bo któż ma orzekać, czy cel jest wystarczająco dobry albo nie tak zły... Tylko kamerdyner, wychowany zgodnie z rygorystycznymi zasadami biblijnymi, ma wyrzuty sumienia... i niemal fizjologicznie reaguje, gdy w pełni sobie uświadamia swoje wiarołomstwo wobec hrabiego... ale też, jak owe zasady zostały mu wpojone: za pomocą tradycyjnych kar cielesnych. Czy tylko ta wielce wątpliwa metoda jest w stanie tak ugruntować w człowieku zasady moralne tak, że jego ciało radykalnie się sprzeciwia ich łamaniu... A może epilepsja Popielskiego (ech, znowu Dostojewski) jest widomym symbolem jego moralnej dewiacji? A może się mylę, może ta busola jest gdzieś głębiej i bezwarunkowo trzeba mu przyznać rację?
Jeżeli ta książka stawia jakieś pytania, to chyba to jest najważniejsze: czy jeden człowiek ma prawo decydować o tym, co jest, a co nie jest sprawiedliwe.

No i jeszcze jedna epistemologiczna uwaga: Popielski zauroczony swoją byłą uczennicą, wielce zdziwiony jest prawdą (?) o niej. Bo też jej kreacja jest niezwykła: skromna i święta a jednocześnie znająca cały podręcznik Kamasutry (to oczywiście nie musi być sprzeczność, ale...). I jeszcze do końca twierdząca, że kocha (oczywiście to nie kwestie związane z doświadczeniem erotycznym budzić mogą podejrzenie, że to nieprawda, ale jej przewrotna gra wobec Popielskiego). Czasami nie trzeba być uwikłanym w zagadki kryminalne, by odkryć błędne ścieżki, którymi podąża Prawda; czasami wystarczy spotkanie z kobietą i zwykły romans:-) (to oczywiście banał, ale warto o nim wspomnieć, gdyż pełni istotna rolę w intrydze "Liczb Charona").

A puenta..
skończyłem czytać tę książkę 15.07.2011
a pisarz skończył ją pisać 15.07.2010
znak?
rozważmy: jeżeli moi koledzy nie wyjechaliby spod Rawki rankiem piętnastego, to nie skończyłbym w tym dniu czytać tej książki; należałoby więc przeliczyć liczbę liter w ich nazwiskach, zamienić je na litery hebrajskie i wtedy być może okazałoby się, że już w Biblii zapisane jest, że najspokojniejszy dzień w schronisku pod Rawką wypadnie podczas tego mojego wyjazdu właśnie w tym dniu (większość tego tekstu napisałem do godz. 20 tego właśnie dnia i w świetlicy schroniska siedziałem przez cały wieczór sam, co jest niezwykłe o tej porze roku i powinno pobudzać do niepokojącej refleksji:))
nie mówiąc o tym, że w końcówce poprzedniej powieści Krajewskiego pojawia się bohater o nazwisku Staniszewski (12 liter!)
znak?

M. Krajewski Liczby Charona