niedziela, 26 stycznia 2020

To nie błąd systemu




Już w trakcie oglądania tego filmu („Błąd systemu” r. Nora Fingscheidt) nie mogłem się uwolnić od myśli na temat polskiego systemu opieki społecznej. Z jednej strony podziwiałem niemieckich pracowników domów opieki czy też dziecka, z drugiej – jakoś nie mogłem uwierzyć, że w Polsce może być podobnie w jakiejś możliwej do wyobrażenia przyszłości. Co nie znaczy, że Benni nie wyprowadza ich z równowagi. Świętego by wyprowadziła. Lecz poziom tolerancji na jej gwałtowne i agresywne zachowania i tak jest pełen podziwu. Także i to, że ci, którym wyrządza krzywdę, starają się jej wybaczyć. To, że większość jest w stanie zrozumieć, że to Benni jest ofiarą a nie odwrotnie, wydaje się być nawet bardzo nierealne. Także i to, że spotyka się z miłością ze strony obcych, co jest tym bardziej niezwykłe, że matka ją permanentnie zawodzi. I to okrutnie bardzo. Przyglądając się poczynaniom Benni, nie miałem wątpliwości, że nie wytrzymałbym z nią kilkunastu minut. Były takie momenty w tym filmie, gdy z niepokojem śledziłem wydarzenia na ekranie, bojąc się o to, co złego za chwilę się wydarzy; komu znowu bohaterka wyrządzi za chwilę krzywdę. Paradoksalnie więc film ten przywraca wiarę w ludzi (bo przywraca wiarę to, że na tle tych, którzy przypinają bohaterkę pasami do łóżka, tych, którzy na trzecim planie przecież, pojawia się taka trójka jak Micha, pani Bafané czy też jedna z zastępczych matek) . Wprawdzie ten najistotniejszy człowiek decydujący na starcie życia o dalszych kolejach losu w tym filmie zawodzi na całej linii, to inni są twarzą tego zdecydowanie lepszego świata o jakości godnej pozazdroszczenia.
Bo nie zgadzam się z tymi, że ten system jest niewydolny. Nie daje sobie rady, nie jest w stanie skutecznie pomóc bohaterce, lecz jaki system by pomógł. To nie błąd systemu, jak narzuca nam tytuł (wyczytałem w którejś recenzji, że ten wyjazd do Kenii to też przejaw słabości systemu… och, jak bym chciał, by w naszym systemie były takie możliwości [choć oczywiście nie dowiadujemy się, jak to wygląda na miejscu]) , to ci najbliżsi zawodzą. System ma wady (np. proponowanie Benni środków przeznaczonych dla schizofreników), jak to system, lecz to nie o niego chodzi a o kształt świata, w którym przyszło nam żyć (i o tym później kilka słów, bo tu już bardziej metaforycznie będzie). Świata, który mocno niedoskonały, a jeszcze dodatkowo my, ludzie, potrafimy go dodatkowo spieprzyć.

Choć może nazbyt pośpiesznie tak bezceremonialnie oskarżam matkę. Mimo że pojawiają się pewne sugestie na temat przeszłości młodej bohaterki, to nie wiemy tak naprawdę do końca na pewno co było pierwsze – kłopoty matki z temperamentem córki nie do okiełznania, temperamentem zagrażającym innym członkom rodziny (i, co ma już miejsce w trakcie akcji filmu, mającym niepokojący wpływ na jej młodsze rodzeństwo), czy też tenże temperament jest konsekwencją sytuacji „rodzinnych” (np. gdy Benni odwiedza niespodziewanie swój dom rodzinny, zastaje tam swoje młodsze rodzeństwo [ona ma 9 lat] całkowicie bez opieki zajmujące się same sobą, po jakimś czasie matka wraca do domu z facetem, który nie wygląda na troskliwego ojca) i zachowań matki, których małą próbkę mieliśmy okazję obserwować momentami?

System nie jest sobie w stanie poradzić, bo tym, czego absolutnie pragnie Benni, to miłość matki i życie rodzinne.
Gdy w końcu trafia na kogoś, kto dzięki niestereotypowemu podejściu potrafi się z nią dogadać, jej absolutne pragnienie doprowadza do kryzysu. Następuje to, co w każdej terapii stanowi istotne niebezpieczeństwo – całkowite emocjonalne zawierzenie terapeucie i oczekiwanie, że z drugiej strony nastąpi to samo.
Micha chce się w pewnym momencie wycofać, ale co ciekawe, nie jest dla niego najważniejszym argumentem to, że przekroczył granicę między życiem rodzinnym i zawodowym (choć to oczywiście także ma dla niego znaczenie), lecz że zaczął fantazjować na temat tego, iż może Benni ocalić (mam nadzieję, że dobrze zapamiętałem jego słowa, bo są dla mnie bardzo znaczące właśnie w tym kształcie). On w tych fantazjach dostrzega błąd w sztuce, co zresztą potwierdza jego rozmówczyni. To ciekawe, bo mam wrażenie, że w świecie, który dość długo był moim środowiskiem zawodowym (belferstwo) nie raz podczas rozmów przy piwie mogłem usłyszeć denerwujące mnie pozbawione skromności sądy, które już nieraz w topos się przemieniały, dotyczące tego, jak to moi rozmówcy, dzięki swej pełnej poświęcenia pracy, ocalili kogoś od losu, który wydawał im się być pisany, losu człowieka skazanego na wykluczenie. I nie widzieli w tym swoim fantazjowaniu błędu w sztuce. Przekroczenia niebezpiecznego dystansu. Ale być może nie było to takie niebezpieczne, może to tylko takie niewinne reperowanie nadwątlonego ego w świecie, w którym mamy do czynienia z upadkiem autorytetu belfra. I być może to fantazjowanie tylko przy piwie miało miejsce, niewiele mając związku z rzeczywistością.
Ale to ciekawe, że gdy realnie się pojawia, może być powodem do wycofania, że jest to sygnał niezdrowego zaangażowania.
Czy Micha mógł zrobić coś więcej bez szkody dla swego życia rodzinnego?

Los Benni jako metafora. Zawsze mam z tym problem w filmach, które w tak realistyczny sposób przedstawiają nam przejmującą rzeczywistość. Czy wolno (oczywiście, że tak) z czystym sumieniem przenosić na metaforyczny poziom znaczeń los tak skrzywdzonego i cierpiącego człowieka?
Mimo że mam z tym problem, to jednak nie potrafię stłumić tej mojej skłonności. Bo Benni, jej bezkompromisowy sprzeciw, pełen agresji i nieprzewidywalności, walący na oślep każdego obok, to może być także figura losu człowieka, który nie znajduje żadnej szczeliny w opresyjnie go zniewalającej rzeczywistości (to niby sprzeczność z tym, co wyżej, że są ludzie dobrzy itd. ale teraz patrzę z wnętrza podmiotu, jak zresztą nakazują nam subiektywne impresyjne ujęcia pojawiające się na ekranie w momentach ataku furii bohaterki). To figura galernika wrażliwości (że z sentymentem odwołam się do cyklu spotkań i książek związanych z działalnością M. Janion na Uniwersytecie Gdańskim). Figura zranionego na początku stworzenia (poczęcia, urodzenia, wychowania?) bytu, dla którego jedynym aktem wolności i bycia sobą jest akt destrukcji. Temu żaden system nie jest w stanie zaradzić, bo to porządek tego świata, powodujący, że ci najwrażliwsi trafiają do szpitali psychiatrycznych (to oczywiście taka romantyczna konstatacja w duchu „Transgresji”).


„Błąd systemu” r. Nora Fingscheidt

koniecznie trzeba sobie przypomnieć „400 batów” i „Musimy porozmawiać o Kevinie”, a może też „Mamę” Xaviera Dolana