poniedziałek, 29 lipca 2019

Nowohoryzontowe konfuzje

Jedna z wielu.
Znowu dni wypełnione opowieściami cudzymi. Albo opowieściami o opowiadaniu opowieści. Albo samych sposobów opowiadania poszukiwanie. A też gubienie ducha opowieści. Nowe Horyzonty.
Najmniejszy problem mam z przyswajaniem tych opowieści, w których mamy do czynienia z przekroczeniem tego najbardziej dosłownego horyzontu. Czyli z filmami z odległych krain. Bo najczęściej zbliżają się one do norm kina stylu zerowego i styl opowieści, dobór środków wyrazu nie wykracza jakoś szczególnie poza stare horyzonty, czy też może horyzont moich przyzwyczajeń. I pewnie dlatego łatwiej mi o którymś napisać...
W tym roku Argentyna. 
I o jednym, całkowicie przypadkowo wybranym, bo pragnienie pisania akurat.
„La Quietud” r. Pablo Trapero (Nowe kino argentyńskie)
Rodzinna psychodrama ze wspomnieniem dyktatorskiej przeszłości w tle. I zmysłów sporo. Niby hetero ale jednak nie. I to podstawowy myk tego filmu i zaskakujące rozwiązanie. Ale konsekwentne jak po się okazuje. Faceci to w zasadzie użyci tylko zostali. Mogłoby się wydawać, źe to taka feministyczna reakcja na wcześniejszy opresyjny świat męski. Ale nie - matczyne basta pojawiające się regularnie, gdy jedna z córek nie podziela jej zdania, czyni ją, jeszcze przed ujawnieniem jej ciemnych związków z reżimem, współtwórczynią dyktatorskiej przeszłości.
Gdybyż to tak zawsze mogło wyglądać, że źrodłem siostrzanych konfliktów w gruncie rzeczy jest ich wzajemna fascynacja erotyczna. I nie ma wątpliwości, że szczęśliwe zakończenie, z którym mamy do czynienia w filmie, wykracza, i to znacznie, poza horyzont mentalny władców kraju nad Wisłą. Wszystkich dotychczasowych, nie tylko obecnych. Bo jakże to? jedna z sióstr nosi w łonie dziecko drugiej i obie zostają matkami? (od zakończenia spoileru zacząłem, ale film chyba i tak poza festiwalem nie do zobaczenia)
Historia prosta bardzo i pokręcona jednocześnie.
Z powodu choroby, której konsekwencją, jak się okazuje później, choć to też nie takie proste, śmierć była ojca, przyjeżdża z Paryża do rodzinnej Argentyny jedna z córek. Druga, ta młodsza, co nie bez znaczenia, bo pierwsza oczekiwana bardzo, że wręcz cudem jej narodziny, druga zaś już efektem metodycznego mężowskiego gwałtu można by powiedzieć ciagłego, który jakoś ten opresyjny okres w historii tego kraju przypomina, więc ta druga niekochana przez matkę, choć  zawsze na miejscu. One podobne bardzo, niczym bliźniaczki, co wprawić może mniej uważnego widza, mnie na pewno, w konfuzję podczas niektórych scen. Bo na przykład, gdy z Chin przylatuje mąż młodszej i jego przywitanie kończy się ostrym seksem w samochodzie, to ja, przyzwyczajony do czystych relacji męsko-damskich przekonany jestem, że to namiętna żona tak radośnie wita swego małżonka, dopóki nie pada jej imię... 
I tak, na różne sposoby, spoilerując może o niektórych jeszcze wspomnę, widz co rusz jest wprawiany w konfuzję. Może niektórzy są zaskakiwani, ja nazwałbym to bardziej zdziwieniem. Jak choćby w momencie, gdy matka odłącza aparaturę podtrzymującą życie męża ze słowami na ustach „umieraj skurwysynu”... (i to znowu do minionego dyktatorskiego okresu w historii Argentyny bym odnieść mógł, ale o metaforach dziś nie będzie). Ta sama matka pewnie też nieźle się zdziwiła, gdy po poinformowaniu starszej, tej kochanej przez siebie, córki o tym, że jej mąż z jej własną  siostrą sypiają, usłyszała „nie wtrącaj się”. I to od tej, której stronę zawsze trzymała. Tym bardziej, że takie słowa w tym domu to tylko ona mogła. Więc nie tylko widz się dziwić może, bohaterowie także siebie zaskakują pomysłami, które co i rusz objawia scenarzysta.
Ja to się nawet zdziwiłem, że te wszystkie nieoczywiste momenty wyjaśnione zostały. Choć, gdybyśmy tylko zemstą chcieli wytłumaczyć samobójczy gest matki, składającej zeznania pogrążające właśnie zmarłego męża, nazbyt byśmy chyba uprościli.
A największą tajemnicą, jak zwykle dla mnie, jest miłość - tym razem młodszej córki do matki, gdy po wszystkich upokorzeniach, po koszmarnym wyznaniu dotyczącym okoliczności jej poczęcia, mówi „i tak cię kocham”. Dlatego zdziwieni jesteśmy, gdy w następnej scenie dostarcza władzom dokumenty obciążające matkę i oczyszczające ojca. Troszkę zdziwieni, bo pamiętamy, że ojca ona przede wszystkim podziwiała i kochała.
Nie jest to wprawdzie film, który wytrąciłby mnie z utartych kolein, a więc spowodował przekroczenie dotychczasowych horyzontów, ale wielokrotne zdziwienie po raz kolejny przypomniało mi, że nie wszystko jest takim, jak się wydaje, a przede wszystkim, źe za chwilę może się zdarzyć coś, czego zupełnie się nie spodziewam, co moźe być źródłem kolejnych pobudzającej konfuzji.