czwartek, 25 maja 2023

Penis to porno a cycki to sztuka


Irena Telesz-Burczyk w spektaklu Anny Karasińskiej "Łatwe rzeczy" przywołuje zrobiony przez nią na scenie  pierwszy wg niej striptiz w polskim teatrze. Została do niego przymuszona ("A gówno mnie obchodzi, co ty czujesz, masz się rozebrać i już") w teatrze w Grudziądzu w 1973 roku przez reżysera "Kartoteki". Po scenie łóżkowej (w najsłynniejszym w polskim dramacie łóżku) z Bohaterem (nie był obnażony) przechodziła nago przez całą scenę. Za kulisami płakała. 

Od tego rodzaju sytuacji zaczyna się też dokumentalny film "Części intymne" (r. Kristy Guevara-Flanagan). Kolejny to już film (czy też spektakl, bo przecież od niego zacząłem) podejmujący problematykę związaną najogólniej mówiąc z patriarchalnym traktowaniem artystek na scenie i w filmie. Z tak zwanym męskim spojrzeniem, o którym swego czasu już pisałem

w filmie jest wiele tematów, nie wiem, czy nie za wiele

pewnie w zamierzeniu jest bardziej czymś w rodzaju eseju i to, że miałem pewien kłopot z ogarnięciem zasadniczej tematyki, pewnie tą genologiczną cechą się tłumaczy (nie powinna być to dla mnie wada, jeśli weźmie się pod uwagę kształt formalny moich wpisów na tym blogu, które często jeszce trudniej ogarnąć, przez między innymi dygresje, które i w tym filmie mają miejsce)

Film o seksie i ciele, lecz wydaje mi się, że jest on zmianach, które nastąpiły w świecie i w filmie, który niekoniecznie powinien być tegoż świata reprezantacją, ale w jakimś stopniu tego oczekujemy (może nawet nieświadomie, przynajmniej w jego zasadniczych zarysach takich jak choćby relacje mesko-damskie). Wiadomo (i o tym już sporo i coraz więcej) że film przedstawiał przez dziesięciolecia męski punkt widzenia, ale jednoczesnie kształtował w ten sposób świat i w tym momencie swoista wsobna pętla się tworzy, bo stawał się film reprezentacją świata, który sam stworzył; dysonans jednak w nim obecny stawał się z roku na rok tak raniący (szcególnie olbrzymie obszary wykluczonych z tej ograniczonej boleśnie wizji), że zmiany stawały się konieczne, szwy zaczęły się pruć i jakiekolwiek patriarchalne reakcje nacechowane resentymentem nie są juz w stanie ich powstrzymać. Także i u nas, wbrew usilnym działaniom sił oczywistych.

ta ewolucja stanowi to spoiwo najistotniejsze

Ewolucja kilku rzeczy. O których spróbuję...

Seks, podmiotowość kobiety uwzględniająca jej tożsamość cielesną, reprezentacja female gaze w filmie, relacje męsko-damskie podczas realizacji filmu, konsekwencje, czy też ich brak, męskich przekroczeń itd... nie nowe to, ale wciąż żyjemy w świecie, w którym tematy te traktowane są jako lewackie i rewolucyjne.

A skoro tak, to edukacja wydaje się być jak najbardziej sensownym punktem wyjścia. Edukacja w dziedzinie, która wciąż nacechowana jest chrześcijańskim purytanizmem, przynajmniej jeśli chodzi o narrację publiczną - edukacja seksualna.

W jakim stopniu stereotypy związane z przedstawianiem kobiecego ciała wpływają na kształtowanie sposobu postrzegania samej siebie przez dorastajacą dziewczynę? 

Z filmów czerpiemy podstawową wiedzę dotyczącą tego, jak powinny wyglądać sceny intymne (w życiu, w którym powielamy to, co na ekranie). Jaka jest ta filmowa edukacja seksualna? Film, a nie tylko patriarchalne wychowanie (choć oczywiście jedno z drugim się ściśle przeplata), czyni z kobiety przedmiot, co gorsza - młoda dziewczyna takim obiektem pożądania, jak pociągające aktorki na ekranie, pragnie zostać. A chłopak uczy się z filmu, że kobiety tylko tego pragną. Zaspokoić jego pragnienia i fantazje. Nie swoje broń boże (!) - to, że kobieta ma ma prawo pragnąć i doświadczać przyjemności, to już jest lewacki wymysł ostatnich lat. Wymysł twórczyń filmowych oczywiście. To, że kobieta ma prawo dążyć do zaspokojenia przyjemności na własnych zasadach, stanowi dla sporego klanu apostołów męskiego oblicza tego świata akt bluźnierczy. Aż dziwne, że wciąż trzeba o tym mówić, że nie jest to oczywiste, że to lewacko-liberalny wymysł.

Filmowa edukacja może być dla niektórych (a może więcej dużo niż niektórych) chłopców źródłem wskazówek dotyczących agresywnego zachowania wobec kobiet, kultury gwałtu (trafne wydaje się zwrócenie uwagi na te sytuacje pseudofeministyczne, i mieści się tu wg twórczyń filmu Tarantino, w których dowartościowana jest kobieta zgwałcona zyskująca w ten sposób nibypodmiotowość i prawo do krwawej zemsty, gdy w końcu to ona decyduje, jest sprawcza; znowu - gwałt jako źródło wartości), wymuszenia - które niby w konsekwncji prowadzą do zaspokojenia kobiecej przyjemności, że tego chcą... (jako jeden z przykładów pojawia się w filmie scena, która stanowi także ilustrację wykładu Niny Mankes w "Brainwashed", scena z "Łowcy androidów", w której Rick siłą pokonuje opór Rachel przed zbliżeniem - jeden z bardzo licznych przykładów potwierdzających męskie przekonanie, że kobiecy opór trzeba przełamać agresją i że na pewno będzie jej się to podobało, że to jeden z rodzajów gry wstępnej). Mężczyźni czują się uprawnieni do takiego a nie innego postepowania, czego najwymowniejszym przykładem jest przypadek Weinsteina (jedna z sekwencji, którą traktuję jako uzasadnioną dygresję w tym filmie-eseju; inną jest oskarżenie patriarchalnego sądownictwa, systemu będącego po stronie mężczyzn, którym skrzywdzone kobiety chcą niby przede wszystkim zaszkodzić w karierze) i jemu podobnych. Ale przecież nie o grube ryby z branży chodzi lecz o każdego młodego człowieka, którego wyobrażenia o świecie i kobiecych oczekiwaniach kształtują się niestety na podstawie szeregu hollywoodzkich, ale nie tylko, produkcji.

Oczywiście, jak już wcześniej wspomniałem, jest to zamknięte koło - faceci (scenarzyści i rezyserzy) tworzą filmy, które odzwierciedlają męskie pragnienie (niekoniecznie skryte) uprzedmiotowienia kobiety, czyniące z niej obiekty seksulane a to męskie pragnienie kształtuje wyobraźnię widzów, którzy w ten sposób zaczynają postrzegać (bądź też utrwalają obecne już w ich ograniczonej wyobraźni stereotypy) otaczającą ich rzeczywistość.

W filmie wypowiadają się przede wszystkim kobiety. To ich walka. O podmiotowość. Sprzeciw wobec tego traktowania jako tylko obiektu seksualnego. Aczkolwiek trzeba pamiętać, że podmiotowość nie wyklucza pragnień związanych z seksem, to  nie tak, że  uwolnienie kobiety z męskiego pożądliwego spojrzenia musi prowadzić do wykreowania nudnej nieatrakcyjnej bohaterki zainteresowanej naukami ścisłymi (choć to oczywiście także stereotyp, o czym przypomina historia Marii Skłodowskiej, której nieobce były namiętności i to niekoniecznie mieszczące się w mieszczańskich wyobrażeniach); jak najbardziej - pragnienia związane z seksem w tej podmiotowości się mieszczą, ale na pewno różnią się od tych męskich, też nie wszystkich, lecz tych, w których istotna jest dominacja i agresja a nie czułość i gotowość do spełniania oczekiwań.

A skoro o męskich fantazjach to i o reprezentacji kobiecego ciała warto (więcej może, gdy zdecyduję się o "Brainwashed" słów kilka). Fałszywa reprezentacja - bo, jak się okazuje, w wielu filmach występują cielesne dublerki i na ekranie mamy do czynienia ze swoistymi Frankensteinami pozlepianymi z różnych idealnych fragmentów. Istnieją dublerki od nóg, pup, piersi (dzisiaj oczywiście specjalista od efektów może tak "podretuszować" rzeczywistość, że powstanie porcelanową piękność) - firmowane jest to oczywiście przez twarz gwiazdy, która żyje w opresji ideału kobiecego ciała; bohaterka musi odpowiadać wyobrażeniu (i męskiemu i kobiecemu) o ideale.

(nie wiedziałem, choć może tylko zapomniałem, że w scenie pod prysznicem w "Psychozie" występuje Marli Renfro, dublerka Janet Leigh, która jest obecna na ekranie tylko wtedy, gdy widoczna jest twarzy) 

Kobiece ciało w filmie. Atut czy przekleństwo aktorki? 

Jak wspomniałem na początku, tym, co scala, to opowieść o zmianach.

Bo na szczęście sporo udało się kobietom wywalczyć. Coraz więcej jest też kobiet w branży; mogą opowiadać swoje historie. Działania wszelakiej maści cenzorów są coraz mniej skuteczne.

Był czas w Hollywood, pod koniec lat trzydziestych XX w., gdy na sposób przedstawiania seksu w filmie nałożono szereg oraniczeń (pytanie, w jakim stopniu wpłynęło to na seksualną edukację). Były dość zabawne (pary śpiące w osobnych łóżkach, pocałunek nie dłuższy niż 3 sekundy, jeśli związek pozamałżeński, to kończący się tragicznie), ale także te odzwierciedlające szereg uprzedzeń od rasizmu poczynając. Zakaz przedstawiania bliższych relacji między białymi i czarnymi (azjatki także stanowiły zagrożenie, więc jedynie w roli femmme fatale), czy też czynienie z czarnoskórej postaci konkurencji dla białej bohaterki. Ciekawie wygląda zestawienie purytańskich zakazów z końca lat trzydziestych z przełomem 60/70 i rewolucją seksualną ("przejście od romansów bez seksu do seksu bez romansu"). 

I choć w latach 70., w czasach narodzin Black Power wiele się zmieniło i  czarne bohaterki mogły królować na ekranie, co było oczywiście dla nich źródłem dumy i satysfakcji, to jednak nadal to ich seksualna atrakcyjność miała największe znaczenie. Jest to paradoks - coś, co ewidentnie w tym filmie podlega krytyce, przez moment staje się dowodem na postęp... zmienił się tylko pigment decydujący o kolorze skóry aktorki wcielającej się w postać pierwszoplanową (specyficzne, że jako przykład postępu pojawia się w filmie czarnoskóra dziewczyna z "Żyj i pozwól umrzeć" - czyli dziewczyna tak krytykowanego za seksizm Bonda; czarnoskóra kochanka musi jednak zginąć - postęp ma swoje granice).

Kolejne etapy zmian, kolejne tabu przełamywane to pojawienie się scen seksu z kobietami grubymi, seks osób niepełnosprawnych czy trans ("wykluczenie jest częścią historii Hollywood") i oczywiście sceny miłości homoseksualnej (w tym wypadku kobiety miały pierwszeństwo).

A najważniejsze, że zmienił się sposób realizacji scen intymnych. Zacząłem ten wpis od przykładu reżysera, dla którego oczywistą oczywistością było wydawanie nieznoszących sprzeciwu poleceń aktorkom; w wypadku filmu dotyczyło to obnażania się przed kamerami (oraz całą ekipą obsługującą plan) niezależnie od tego, czy taka sytuacja została uwzględniona w scenariuszu, nie mówiąc już o kontrakcie. Dzisiaj związki zawodowe rygorystycznie określają, czego oczekuje się od aktorki w filmie i jakich granic reżyserowi nie wolno przekroczyć. No i na planie pojawiła się (oprócz dublerki ciała) koordynatorka scen intymnych (pierwszym serialem, w którym ktoś taki czuwał nad dobrostanem aktorek, to podobno "Kroniki Times Square"), która nie tylko uczestniczy w inscenizacji scen intymnych, ale także staje się pośredniczką w rozmowach między reżyserem a aktorką, gdy nie zgadza się ona na proponowane rozwiązania.

Tylko z męską cielesnością wciąż jest problem, bo "penis to porno a cycki to sztuka".


poniedziałek, 22 maja 2023

Przeciwko apostołom znaczeń


Mam kłopot z tym filmem (ostatnimi czasy coraz więcej tych aksjologicznych zatorów wylęgło się w mych wątpiach). .

Roving wooman r. M. Chmielewski

najczystszy typ filmu drogi pod patronatem W. Wendersa zrobiony

Kłopot mój polega chyba na tym, że ja, mimo wykształcenia, lat doświadczeń związanych z chłonięciem przeróżnych bardzo fenomenów estetycznych, pozostałem tam, gdzie pewnie moje miejsce, czyli w kulturowej ziemiance. Bo w przeciwieństwie do tych rasowych, do tych niemal od czasu wód płodowych zanurzonych w hodowli ekskluzywnej wrażliwości estetycznej, nie włącza mi się sygnał alarmowy w momencie zetknięcia z banałem i grafomanią. Często ślepym jest (i pewnie stąd to moje zastrzeżenie na samym początku pisania mego, tego bloga, że nie wstydzę się banału, bo po prostu go nie dostrzegam, a jak każdy grafoman - lubię pisać [wiem, wiem można pisać ale nie umieszczać tego w necie, ale czasy takie, że bardzo się chce]) i wolę milczeć, gdy co niektórzy z moich znajomych nader często, jeszcze w trakcie trwania spektaklu czy filmu, potrafią ze zniesmaczoną miną wyrokować "ale to jest do dupy" i wyliczają wtórności czy niedorozwoje (a nierzadko nawet nie wyliczają). Tak, nie hodowla koni pełnej krwi a osiołek z filmu Skolimowskiego, naiwny parias wrzucony do świata, którego nie rozumie coraz bardziej.

więc nie wiem, jak bardzo ten film wtórny i banalny

bo nie że slow - to akurat nie jest istotne, to nie jest dla mnie kryterium znaczące, a jeśli to na plus akurat, a jest to najbardziej typowe slow cienema

To, że film drogi najczęściej daje się czytać jako metafora życia, topos odwieczny, to akurat wiem, że banał. Ale przecież szkoda by była niepowetowana, gdyby twórcy uciekając przed zaszufladkowaniem nie powtarzali Homera.

Kilka przypadkowych zdarzeń, które trafiają się bohaterce, zdarzeń nie układających (zachowam jednak już dziś niepoprawną pisownię rozdzielną, bo ona logiczna bardziej w tym wypadku) się w jakąś sensowną konstrukcję - życie, w które wrzuceni jesteśmy pozbawieni kwalifikacji służących jego odczytaniu, a później zdarzające się samo, przypadkowo wyłaniające się z pustynnego pejzażu, nieintencjonalne i nieobliczalne sytuacje... to w tym wypadku metafora życia jak najbardziej mi bliska, aż po to zniknięcie całkowite za którymś z kolejnych wzgórz... bez imienia i znaczenia. Bliski już jestem tego, by taką wizję ludzkiego losu całkowicie zaakceptować. Wbrew wszelakiej maści apostołom znaczeń narzucanych nam często nawet siłą (nawet siłą kodeksu karnego).

dlatego też chciałbym (co już kilka razy podkreślałem), by to moje pisanie też za bardzo ku zamkniętym sensownym konstrukcjom nie ciążyło; dlatego, gdy recenzja za bardzo mi się wyłania, to umykam, często nieskutecznie, bo przez lat wiele, za wiele, poprawiałem tych, co w swym pisaniu zbłądzili na manowce

życie pozbawione jest znaczenia; potrzebujemy (chyba dla zdrowia psychicznego?), by kolejne jego epizody układały się jednak w choćby tymczasowy sens, ale czy jest to niezbędne, by poczuć radość z bycia (banał) , by się z nim sprzymierzyć?

Kolejne sytuacje, które zdarzają się Sarze, mogą wyprowadzać myślątka widzów na manowce. Gdy trafia do przydrożnego (na bezdrożach tej niemal pustynnej Ameryki, która, czy się chce czy nie, od razu się kojarzy z "Easy Rider") baru, gdy się zaczyna jednoznaczna rozmowa z jakże stereotypowym, można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że archetypicznym, nieco podstarzałym (kto jak kto, ale ja takich epitetów powinienem unikać, bom przecież już w wieku, w którym dosiadać kosiarki winienem i snuć prostą historię) klientem tego typu miejscówek, to w mej głowie niemal automatycznie zrodził się lęk, którego źródłem były doświadczenia m.in. Thelmy i Louisy. Gdy przyszło bohaterce nocować w opuszczonym motelu prowadzonym przez dziwacznego właściciela, to pojawiła się wątpliwość, czy czasem jej podróż nie skończy się pod prysznicem... ale o poranku radośnie wykąpała się w basenie. W głowie pozostało jednak przekonanie, czy też potwierdziło się to, co oczywiste - mogło się skończyć jak w "Psychozie", w każdej chwili może nastąpić to nieoczekiwane oczekiwane. Na tym polega uruchamianie pewnych skojarzeń w umyśle widza. To nie tylko filmofilska gra (jak ma to miejsce w bardzo wielu, a ostatnio choćby w "Peterze von Kancie" Ozona), czy reżyserska zabawa z oczekiwaniami, ale uruchomienie, bez przegadanych dookreśleń w oskarowym "Wszystko, wszędzie, naraz", różnych scenariuszy w głowie odbiorcy, które tak samo budują płaszczyznę zdarzeń jak to, co widzialne. Dobrze też wiemy, że, przynajmniej w filmie, zatrzymywanie się przy autostopowiczach, jest nader niebezpieczne... itd

Podoba mi się to nie-domknięcie. Odwiedzenie właściciela samochodu. Ta scena kojącego wieczoru. Harmonia dusz wymarzona i oczywiście banalna. Jakby bohaterka powróciła do Itaki. Tak mogłoby się skończyć. I żyli długo i szczęśliwie. Wiadomo, że nie (Odys też nie zdzierżył). W życiu nie ma domknięcia sensu. Śmierć, choć kończy narrację i prowokuje, jak twierdzi Nałkowska, do narzucenia sensu, nie jest sensotwórcza niezależnie od naszych wysiłków, które często uznajemy za udane i trafne, bo nie tylko kapłani są fałszywymi apostołami znaczeń, my także. Więc bohaterka po prostu znika za kolejnym wzgórzem.

z przyjemnością także przyglądałem się grze Leny Góry, mało jeszcze znanej; kilka aktorskich perełek, epizodzików, gdy jej twarz stawała się polem gry dla wielu niedostępnym


Jakimże hipokrytą musi być ten, kto od toposu skromności zaczyna, później neguje wszelkie sensotwórcze procesy, a następnie pisze tekst-mapę znaczeń bezceremonialnie tworząc terytorium. A na końcu umieszcza jeszcze wymuszoną autotematyczną puentę...


piątek, 19 maja 2023

Kobiety Otella

 


Znowu na "Otella" się skusiłem. Temat, który mym pisaniem zawładnął dwa lata temu jakoś. Wyczerpał. Mnie, nie temat. Ale zacny to pretekst na powrót nieśpieszny...

Tym razem to Multikino i projekcja z National theatre z Londynu oczywiście. Mam wrażenie, że produkcje teatrów narodowych (bo i do warszawskiego to się odnosi) są poprawne, grzeczne; pojawiają się w spektaklach środki już oswojone przez widza - niearchaiczne ale i niedrażniące, jakoś współczesne ale nieprowokujące. Na bardzo dobrym poziomie profesjonalnym. Od poziomu aktorstwa poczynając. Lubię ten typ teatru (odwiedzając Warszawę sprawdzam zawsze, co grają), niewątpliwie środka, kontemplować. Londyn ma tak samo (tyle, że to po angielsku, napisy czytać trzeba, no i teatr na ekranie [zawsze to jednak dystans, a nie jest to film], więc to nie bardzo kontemplacja estetyczna jest w moim wypadku).

Nie oczekiwałem więc, że londyńska wersja opowieści o zmanipulowanym Maurze odsłoni przede mną jakąś tajemnicę, że zboczy w subiektywną koleinę kontekstów czy skojarzeń twórcy (co lubię bardzo, nawet, gdy moja kondycja intelektualna nie pozwala mi podążać za tropami pozostawionymi przez teatralnych eksploratorów typu Warlikowskiego). Nie odsłoniła, nie zboczyła, nie zagubiła w gąszczu znaczeń. Ale, gdy tak (na chłodno nieco niestety) się przyglądałem profesjonalnie skrojonym tak mi dobrze znanym kolejnym odsłonom intrygi Jagona, próbując zidentyfikować miejsca dramaturgicznych cięć i jednocześnie wyjaśnić sobie ich sens i logikę, starym zwyczajem, samo i nieintencjonalnie jak zwykle, myślątka me wyłuskały kolejną oczywistość, która, jak to oczywistość, nie odkryciem żadnym jest, bo to już u Szekspira i bardzo widoczne, mianowicie - jaką ten świat swoistą koszulę Dejaniry, paradoksalnie nie herosowi a kobiecie, przyspasabia. Wciąż i wciąż. Banał, ale cóż - na szczęście feministyczna narracja już bez naszej intencji umaszcza się wśród zwojów (już na samym początku mego pisania naście lat temu zaasekurowałem się, że będą banały tu, a musiałem - bo nawet nie zawsze mam świadomość, że to one właśnie).

Trzy kobiety (że też one tak często w takiej właśnie konstelacji) - Desdemona, Emilia i Bianca. Trzy zakochane i wykorzystane kobiety (wykorzystane dlatego że zakochane czy dlatego że kobiety?). 

Anachronicznie będzie (i szkicowo mam nadzieję; więcej odrosty kiedyś może się tu pojawią, gdy popioły pisanie me porzuci) - co chwila mógłbym usłyszeć (gdyby czytelnik przypadkowy jakiś w interakcję by chciał), że w oderwaniu od epoki, od uwarunkowań, że czasy takie były i że trzeba w kontekście, jeśli chce się zrozumieć... ale czy my wystawiamy dzisiaj Szekspira, po 400 latach, by przybliżyć widzom epokę elżbietańską? A poza tym - mury szkoły szczęśliwiem opuścił. 

Pierwsze teksty Desdemony w spektaklu dotyczą czego? Komu winna jest ona posłuszeństwo. Ojcu czy zdradzieckiemu uwodzicielowi (bo tak postrzega Otella Brabancjo)? I warto może przytoczyć odpowiedź, bo ona wszystko mówi, a choć to 400 lat, to wiem, że w niektórych męskich głowach zabrzmi ten tekst jak aksjomat przez bluźnierców zbrodniczo podważany: "Mój szlachetny ojcze,/ Me obowiązki są tu podzielone;/ Tyś dał mi życie i mnie wychowałeś,/ A wychowanie i życie mnie uczą,/ Jak mam czcić ciebie; jesteś panem całej/ Mej powinności, gdyż jestem twą córką./ Lecz jest tu mój mąż, a więc posłuszeństwo/ Podobne temu, które moja matka/ Ofiarowała ci, stawiając ciebie/ Przed swoim ojcem, winnam, chcę to wyznać,/ Maurowi, panu memu" (tłum. M. Słomczyński). Ofiarowała! Czy rzeczywiście... ofiarować to można dziś, jeśli która białogłowa ma chęć taką i woli, by ktoś za nią wyborów podstawowych dokonywał i lubi z ojca na męża posłuszeństwo swe przenosić. Na początku XVII wieku na pewno nie była to kwestia wyboru, ale czy i dzisiaj niektórzy nie oczekują tego samego? I ta mądra i odważna kobieta, bo mimo niesprzyjających okoliczności wybrać się zdecydowała sama (wiem, tu sprzeczność, bo wcześniej napisałem, że wtedy to  nie wybór był, ale chodzi o to, że wybrała męża [kolejny akt opresji ze strony patriarchalnego systemu - to ojciec powinien go wybrać, a więc jej odwaga], a nie o to, czy będzie lub nie mu winna posłuszeństwo, to nie podlega negocjacji). I oczywiście wyklęta przez ojca jest (to że Jago jest rasistą nie ulega wątpliwości, wielokrotnie niby święcie się oburza, że Desdemonę kryje "arabski koń", ale przyczynek do niuansów charakterystycznych dla postaw niby tych otwartych, bardziej liberalnych daje Brabancjo, który przecież przyjacielem niemal jest Otella, kolor jego skóry wydaje się nie mieć znaczenia dopóki... no właśnie - członkiem rodziny, mimo pozycji i majątku, nie jest być godnym; oj przyjrzałbym się różnym odcieniom tolerancji głoszonym tu i teraz...). A jaki jest jej koniec - wiemy. Jaka nagroda za odwagę, ofiarę i zaufanie...

Bo przecież nie za naiwność (zaufanie Desdemony jest uzasadnione, nowoczesne bardzo, oczekiwane dziś bardzo - gdy o partnerstwie przebąkujemy czasami głośniej czasami mniej). Naiwna wydaje się być Emilia. W londyńskim spektaklu z wyraźnymi śladami na ciele przemocy domowej. To już współczesna interpretacja tekstu, bo można by przecież motywować postawę żony Jagona miłością, zaufaniem, naiwnością. Ale, wiedząc, jaki jest jej mąż, możemy też tłumaczyć jej naiwność (czy raczej wydawałoby się bezrefleksyjne wykonywanie poleceń męża, mistrza gry ludzkimi namiętnościami) opresją i zmanipulowaniem. Można postrzegać tę postać i jej zachowanie, jej współudział w zbrodni, jako obrazek bardzo współczesny, obserwację z sąsiedniego podwórka, gdy widzimy kobietę maltretowaną, która niczym bohaterka filmu (jeden z bardzo wielu przykładów) "W kręgu przemocy" (r. G. Bourdos) nie potrafi uwolnić się z sieci uzależnień i to nawet w najbardziej oczywistej sytuacji - dzisiaj, gdy wydaje się, że jednak kilka kroków, niestety nie milowych, w kierunku uzdrowienia przemocowych relacji (rodzina najważniejsza, a przemoc to normalny spór między małżonkami!!! hura) uczyniła ludzkość od czasów Szekspira. 

Jest w sztuce fragment jeden z mych ulubionych, rozmowa między Desdemoną i Emilią na temat zdradzających mężów kobiet (kiedyś chciałem tekst napisać o "Thelmie i Lousie" R. Scotta i tam wykorzystać coś z tego, ale póki co po podkaście Oleszczyka na ten sam temat odpuściłem). Warto wyłuskiwać takie maleństwa, gdyż one to świadczą o wykraczaniu Szekspira poza. Teraz króciutka wypowiedź właśnie Emilii (kiedyś może wrócę): "Mamy krew w żyłach, więc choć się wzdragamy,/ Chcemy się zemścić. Niech wiedzą mężowie,/ Że mają zmysły żony ich jak oni;/ Widzą, wąchają, czują podniebieniem/ Słodycz i gorycz tak jak ich mężowie" (przekł. jak wyżej).

Bianca na koniec. Bo epizod niby. Ale przecież mogłaby być punktem wyjścia do napisania (i może być ciągiem dalszym, gdy o "Łatwych rzeczach" może słów kilka) jakże aktualnego tekstu o postaciach kobiecych w dramacie i filmie i o męskim spojrzeniu (tak tak, film "Brainwahed" Niny Mankes też ciągiem dalszym mógłby być). Bianca - w najbardziej wydawałoby się oczywisty sposób instrumentalnie wykorzystana (jakby Desdemona i Emilia mniej... no nie, ale...) nie tylko przez bohaterów sztuki ale i przez samego autora. Do dopełnienia intrygi przydatna jest. I Jagonowi i Szekspirowi. Ale mimo to udziela jej głosu autor; pozwala, by wybrzmiały jej uczucia, by ten szlachetny i skrzywdzony Cassio nie taki niewinny w pamięci widza pozostał. Gardzi swą kochanką-prostytutką, zna jej uczucia i bawi się nimi. A podczas zamachu na niego Jago na nią przekierowuje uwagę, by obciążyć ją winą. A zaślepiona i będąca w gorsecie mężowskiego spojrzenia Emilia oczywiście przejmuje męski punkt widzenia, co nie pozostaje bez odpowiedzi ze strony zadziornej Bianki: "Nie jestem żadną łajdaczką; me życie/ Jest tak uczciwe jak twoje, choć lżysz mnie". Są to ostanie słowa Bianki w sztuce. Znaczące. Zrównujące uczciwość kobiet ze zgoła różnych światów (i mogłyby być one także początkiem ciągu dalszego).

Tak to w sztuce, która pozostanie dla mnie pewnie wzorcowym dziełem na temat manipulacji i mechanizmów rodzących demona zazdrości, miejsce kobiet tym razem przykuło mą uwagę. A faceci? Szkoda gadać...