środa, 2 listopada 2011

Wobec cudu... hochsztaplerstwa?

Jeżeli w kinie polskim pojawia się temat historyczny, to niestety dotyczy on przeważnie wydarzeń o charakterze spektakularnym. Wydaje się, że tylko takie tematy jak narodowe klęski i cuda zasługują na wsparcie finansowe państwowego mecenasa. Bo to one mogą liczyć na wizyty w kinie tabunu uczniów a także na kolejna dyskusję w prasie na temat sensu poniesionej klęski lub przyczyn dumy narodowej. No i niestety - ze szkodą dla powstających filmów - twórcy muszą zachować polityczna poprawność, co prowadzi do tego, że nie można pokazać bohatera obrażającego czyjekolwiek uczucia patriotyczne. Bo jak wszyscy wiemy, jeżeli ktoś jest bohaterem, to na pewno nigdy nie powiedział brzydkiego słowa, nie mówiąc o nieco gorszych występkach.
Kameralne, prawdziwe historie rozgrywające się w minionych wiekach zdarzają nam się rzadko. A taką opowieścią jest "Daas".
W nieco niedostępnym centrum tej historycznej narracji jest Jakub Frank, lecz przyglądamy mu się nie bezpośrednio, a z dwu różnych punktów widzenia. Daje nam to możliwość poznania tego mesjasza z perspektywy zdecydowanie bardziej prawdopodobnej. I można się z tymi dwoma spojrzeniami utożsamić. Reżyser nie opowiada nam o losie Franka z wyżyn niezależnego narratora - przyjąwszy taką perspektywę musiałby odpowiedzieć sobie na pytanie, ile było prawdy w tym mesjanizmie, które z przekazów można uznać za wiarygodne... czy mieliśmy do czynienia z cudem? Nie musiał - i dzięki Bogu, bo gdyby poszedł tą drogą, to albo stworzyłby opowieść, w którą bym pewnie nie uwierzył albo w pełni rewizjonistyczną. I choć ta druga pewnie byłaby bliższa prawdy, to jednocześnie zbyt jawnie odzierałaby rzeczywistość z jej - jednak zdarzającej się od czasu do czasu - cudownej otoczki.
Udało się reżyserowi opisać nie tyle los Jakuba Franka, co zjawisko fascynacji tymże. Wszelkie świadectwa z epoki świadczą o tym, że dla jednych był Mesjaszem, dla innych zaś hochsztaplerem. Musiał być na pewno wyjątkowy, naznaczony charyzmą. I w tym tkwi uniwersalność tej sytuacji - nadal zdarzają nam się objawiania kolejnych "bóstw" - oczywiście mam na myśli głównie politykę ale zdarzają się także objawienia religijne przecież.
Jak oprzeć się zbytnio przemawiającym do wyobraźni "dowodom", z którymi ma do czynienia radca Kleist? Czy jego racjonalizm jest wystarczającą bronią przed "dubami smalonymi" (mamy wiek XVIII)? Kleist, z miłości do żony, gotów jest na każdy eksperyment sprzeczny z prawami rozumu; byle ratować jej życie...
Racjonalista i idealista? A może człowiek, który świetnie się czuje w swych koleinach mentalnych a jednocześnie nieświadomie pragnie przekraczać granice; człowiek, którego - mimo, że jest sumiennym i rzetelnym urzędnikiem - prowokuje nieznane?
A drugie spojrzenie to Jakub Goliński - on gorąco wierzył w cud; nie miał problemu z przekroczeniem granic i srogo się zawiódł. I wydaje się, że gdy się później poświęcił poszukiwaniom naukowym - to towarzyszył temu także niemal religijny szał. Tak jakby pomiędzy tymi dwiema sferami nie było wielkiej różnicy. Poszukiwania naukowe - te ryzykowne, gdy kładziemy na szali całe nasze życie, związane z ryzykiem, że uznają nas za szaleńca - wymagają większego oddania niż głoszenie wiary w tego Boga, co do istnienia którego są przekonani wszyscy otaczający nas bezrefleksyjni wyznawcy.
Obaj bohaterowie - tak bardzo różni - spotykają się w ostatniej scenie, czekając na okręt, którym dotrą do odległej Ameryki. Obaj odważnie realizują swoją karmę. Obaj są uczciwi wobec swego wewnętrznego... daas? (tego pojęcia chyba jednak nie zrozumiałem:-))

Jaką przyjąć postawę wobec zjawiska niezrozumiałego (o cudzie już pisałem kiedyś przy okazji filmu Lourdes), pociągającego ale jednocześnie sprzecznego z naszym dotychczasowym doświadczeniem?
Jak potraktować takiego Jakuba Franka? Historia wskazuje, że w w wielu z nas jest miejsce na przyjęcie kogoś takiego do naszego życia, że mamy potrzebę mesjasza (może przewodnika tylko, który zdejmie z nas brzemię odpowiedzialności za życie) czy tez cudu. Twórcy tego filmu nie wskazują jednoznacznie , że był oszustem - nie to jest ważne przecież (choć dla wielu być może jest to najważniejsza rzecz, jaka w tym utworze powinna się pojawić; byłoby to za proste biorąc pod uwagę liczbę wyznawców Franka; a warto także przywołać naszą narodową uległość wobec mitu mesjanistycznego po klęsce powstania listopadowego - to nie był przypadek i tym fenomenem nadal warto się zajmować, bo zbyt łatwo wysyłamy wyznawców tej postawy z tamtych czasów do szpitala psychiatrycznego i zbyt pewni też jesteśmy własnej odporności na tego rodzaju pokusy - ubrane już dziś w zupełnie inne szaty oczywiście.

A gdzieś obok tego zasadniczego problemu mamy do czynienia z bezsilnością sumiennego urzędnika wobec skorumpowanych zwierzchników.
Ale też z moim ulubionym motywem: ludzką skłonnością do zbyt łatwego formułowania sądów na temat porządku tego świata na podstawie przesłanek, które narzucają nam pewną konieczną całość, a jak się okazuje dają się złożyć także w jakąś zupełnie inną - tyle że banalną - narrację.

Jakub Frank - fenomen, który powinien dawać do myślenia; który powinien nauczyć ludzkość dystansu... ale historia nie jest nauczycielką życia. Dlaczego? Być może dlatego, że podręcznik do historii traktowany jest jako kolejna narracja zbliżona nadto do fikcji literackiej (a co niektórzy politycy nazbyt często uświadamiają nam, że jest coś takiego jak polityka historyczna czyli - mówiąc wprost - wykorzystywanie historii do bieżących potrzeb politycznych i w ten sposób potwierdzają, że narracja historyczna względna jest i niekoniecznie potwierdzona). Wynika z tego, że niestety jesteśmy w stanie uwierzyć w grozę tylko tego, czego sami doświadczyliśmy. I skłonni jesteśmy traktować każdy tekst jako coś różnego od rzeczywistości i nawet jak uznajemy, że jest prawdopodobny, że zdarzyć się może - to nie nam... bo my aż tak naiwni nie jesteśmy. My - czyli ludzkość...

Daas, reż. Adrian Panek

A jaka obsada: Chyra, Bonaszewski, Stuhr (młody), Łukaszewicz, Gonera... że też temu debiutantowi udało się ich namówić; widocznie słusznie uznali, że warto... no i film kostiumowy świetnie sfotografowany (Arkadiusz Tomiak).