wtorek, 2 kwietnia 2013

Glosy do "Ślubu"

O Gombrowiczu może nie powinienem się wymądrzać za bardzo. Tak se pomyślałem, ale zaraz też uświadomiłem sobie, że na tym blogu o innych wielkościach już się odważyłem jakoś lekceważąc możliwy zarzut o ignorancję. Więc dajmy pokój temu toposowi skromności i dalej... dalej...
A chętka mnie naszła, gdy po raz kolejny Jarockiego wersję telewizyjną przypomniałem sobie (wstyd się przyznać, ale ja chyba nigdy "Ślubu" nie czytałem).
Przerażające jest to Gombrowiczowskie stwarzanie świata. Próba odnalezienia się w nim. Nadanie mu porządku. Sformułowanie sensu (radykalnie takie codzienne odnajdywanie się w świecie pokazał Nolan w "Memento", ale może to zbyt luźne skojarzenie).
"Na co ci Bóg, jeżeli masz mnie tutaj"... dość banalne już dziś skonstatowanie, że to między ludźmi świat nabiera znaczeń i nie potrzebują one żadnych metafizycznych sankcji, że to człowiek jest producentem sensu, odsłania w dramacie wrota pustki, gdy ludzka wyobraźnia rozbryka się, gdy przywoływana do porządku mimo wszystko wprowadza w nasz świat treści, o których słyszeć byśmy nie chcieli.
Klaustrofobiczna bardzo ta sztuka: zamknięci w ciemnym pomieszczeniu wnętrza człowieka tylko czasem słyszymy odgłosy zewnętrznego świata czy wręcz historii toczącej się mimo. Historii zdającej się nie mieć większego wpływu na kształt postrzegania świata przez jednostkę.
Oczywiście czytam ten spektakl przez swoje zamiłowanie do epistemologii. Więc narzucam mu siebie pewnie w bardzo dużym stopniu. A nieboszczyk autor już niewiele może zrobić, a tak się starał, by czytać go tak, jak on sobie życzy. A tu chłystek taki jak ja wykoślawia mu dzieło, siebie bardziej mając na względzie niż jego. Alee co tam... ale co taa...
A Henryka właśnie pragnienie wyjaśniania przecież prowadzi. Bo człowiek w pustce znaczeniowej nie bardzo potrafi być, bo wtedy ciemno i głucho jest. I w dialogu z Władysiem, który stara się zgadywać, jakimi tropami skojarzeń wędruje Henryk, reżyseruje świat sensu. A w świecie tym od naszej woli (?... czy wyobraźni czy jeszcze innej wewnętrznej instancji... zrobionej nam?) zależy, czy dom rodzinny karczmą będzie czy pałacem. Czy z Ojcem krok w krok iść będziemy czy też go zniewolimy naszymi prawami. No właśnie, gdy świat znaczeń zyskuje w spojrzeniu naszym, to ile jest w tym naszej intencji i woli a ile przypadku (czy też skojarzeń z głębin jakichś się wyłaniających poza naszą wolą i świadomością - z głębin, czyli skąd? z zewnątrz ktoś nam to robi, czy też przez jakoweś szpary mentalne wychylają się na światło dzienne treści ukradkowe, wyuzdane, z chłystka rodem).
"Ja sam jestem".
Niemal od samego początku dramatu słowo ma moc performatywną. Wystarczy, zrazu niepewnie, karczmarkę mianem matki przywołać, by ona w postaci matki z cienia się wyłoniła. Odezwała się. Nasze intencjonalne już w tym momencie pragnienie nadania rzeczywistości jakiegoś miana, i znaczenia z tym mianem związanego, wystarczy by oddźwięk delikatny się pojawił potwierdzający nasze pragnienie. I staje się. Rzeczywistość z naszego słowa (ale niekoniecznie myśli) rodzi się.
Ale to Henryk przecież tym znaczeniem  ten ślad niewyraźnej rzeczywistości namaścił. Zaznaczając jednocześnie, że proces ten czymś najświętszym w życiu człowieka jest. Że to jest przestrzeń sacrum nieustannie mszą epistemologiczną czy też aksjologiczną celebrowana.
"Ja cały czas mówię do siebie".
A Mania? No ona wyłania się pewnie z tych rejonów najbardziej wstydliwych. Służącą jest, dziewką do posług. Mania symbolizuje zrazu pierwotne pożądanie skryte w ciemności ludzkiej czy też nieludzkiej.  Z tym, że dawniej, w czasach panowania ojca i matki znaczeń tradycyjnych to ona narzeczoną była. Okrucieństwo doświadczeń, wariactwo historii obnażyło jednak tę ciemną pierwotność skrytą pod ceremoniałem miłosnym. Obnażyło czy też zdegradowało? Pytanie o status wartości wyższych. Przed wojną Henryk pytania o sposób ich istnienia nie zadawał. Wojna zmieniła wszystko. Wojna obaliła Ojca i skazała Henryka na samodzielność. "Narzeczona została utopiona w dziewce". I gdy nazbyt pozwolił hasać słowom przypisującym Mańkę do świata pożądań wstydliwych, które uwolnione Pijakiem w głowie zaistniały, Pijakiem, którego już pozbyć się nie było można, to uwięził ją już niemal w tej dziwce, która z każdym, na zawsze. Bo tak to już chyba jest, gdy mało czujni na rozpasanie aksjologiczne jesteśmy, gdy pozwolimy sobie na płynięcie bezwolne tym nurtem podziemnym i ciemnym, to już i uwolnić się od pewnych kategoryzacji świata nas otaczającego, choćbyśmy bardzo chcieli, nie będziemy mogli. Pijak nie opuści Henryka niemal do końca. Nie można już go pominąć, usunąć, wyrzucić. To myśl wywrotowa, przecząca, poniżająca. Pijak nie zezwala na celebrę. To wewnętrzny błazen codzienny ratujący nas przed patosem ceremoniału wywyższającego to, co zwyczajne być powinno... powinno??? co stwarzane w każdej chwili takie, jakim je czynimy; czy też coś spoza nas nam to czyni, że sens nosi w sobie jakowyś...
A jak już jest to coś, to nie można zrobić tak, żeby nie było. I nawet największa higiena umysłu nie ustrzeże nikogo przed skojarzeniem niepotrzebnym, myślą złowieszczą,, zboczeniem mentalnym. A gdy się ono pojawi w głowie, to nie można zrobić tak, żeby nie było.
"Tam, gdzie kończę się ja, tam zaczyna się me wyuzdanie".
I  tego wyuzdania Pijak ambasadorem jest, który z sugestią ludzkiego kapłaństwa wychodzi. I Henryk próbuje z naiwną nadzieją przewartościowanego Ego to, co oddolne, ciemne i dzikie w nurcie woli własnej zniewolić. I uwięziwszy wszystkich, żyje w poczuciu pełnej władzy nad porządkiem świata swego. Tylko ten Władzio skojarzony z Manią stoi na drodze do tego, by mógł sam sobie dać ślub tytułowy. I choć to "z palca wyssane"  skojarzenie, to jednocześnie stał się ten obraz mocą palica boskiego Pijaka prawdą  niepokojącą, od której już uciec nie można. Okazało się, że można jednak nad tym wysłannikiem wód pierwotnych zapanować uśmierciwszy Władysia...ale cóż z tego, skoro wraz z jego śmiercią Mania przestała już Henryka interesować. Ślub w pogrzeb się przemienił. Próba wydarcia się z siebie skończyła się śmiercią. Henryk uwięziony pozostał w nierozumieniu.
Sami dla siebie próżnią jesteśmy.
I choć inne tematy się nasuwają i jeszcze co nieco chciałoby się, to na tym psychologicznym bardzo czytaniu "Ślubu" poprzestanę. Sobą bardzo go czytałem (choć i Jarockim pewnie, skoro to on był wehikułem dzieła Gombrowicza). Widząc ten problem, który mi jest bliski. Z pełną świadomością sprowadziłem ten wieloraki nurt w prosty strumyk budowania znaczeń, które ucieczką od próżni wewnętrznej się jawią.
"- Henryś, dziecino ty moja, ty się tak nie przejmuj, zostaw to wszystko, czy ty już nie możesz zwyczajnie mówić?
- Nikt z nikim nie może zwyczajnie mówić, daremnie wydzierasz się z siebie do mnie, a ja do ciebie. Na darmo chciałbym się wydrzeć od siebie do was. Jestem uwięziony, chociaż niewinny. Ale co to ja chciałem powiedzieć, gdy tak tu stoję i mówię? Niech wasze ręce mnie dotkną".