czwartek, 1 sierpnia 2013

Norte - na mieliznach postmodernizmu

Dla mnie najlepszy film na tegorocznym festiwalu NH 2013.
Cztery godziny w filipińskiej rzeczywistości ; wystarczająco dużo czasu, by świat ten wchłonąć, historią się przejąć; czas powodujący, że obrazy pozostają w pamięci, przepływają przez świadomość stymulując wyłanianie się kolejnych znaczeń…
Ale wbrew pozorom nie jest to tylko rejestracja obcej nam rzeczywistości – co czasami przecież wystarczy, by mnie zaintrygować… jest to także filmowy dyskurs na temat istnienia wartości w świecie współczesnym, no może nieco od nas geograficznie oddalonym, ale jak widać także borykającym się z problemami postmodernizmu (o czym dobitnie świadczy już tytuł: „Norte – koniec historii”).
Kompozycja filmu jest stosunkowo prosta. Dwóch bohaterów (Fabian, Joaquin), dwa środowiska (inteligenckie i powiedzmy robotnicze czy też ludowe,  tak, jak to na Filipinach może wyglądać), dwa wątki  tragicznie splatające się ze sobą.
A zaczyna się jak w „Zbrodni karze”: student prawa, zdolny bardzo ale porzuca studia, wrażliwy społecznie bardzo i radykalny w związku z tym, i lichwiarka, która prosi się aż (żeby nie było – to ironia jest!), by ją zamordować oczywiście…  i tak to się toczy, że po pierwszej godzinie zastanawiamy się, czy to tylko filipińska adaptacja Dostojewskiego…
Fabian, student prawa, pochodzący z zamożnej rodziny, radykalny wyznawca postmodernizmu: w jego przekonaniu takie wartości jak prawda, naród, rodzina straciły całkowicie swoje znaczenie. Ma zapędy rewolucyjne; nie mieszka wprawdzie w petersburskiej norze przypominającej trumnę, ale  i tak jego studenckie lokum skromne bardzo i wypełnione książkami jedynie. I nie dziwi nas specjalnie, że w pewnym momencie morduje lichwiarkę a przez przypadek (!) także i jej córkę…
A gdy robotnik budowlany – Joaquin – posądzony jest o tę zbrodnię i w dodatku jeszcze przyznaje się do winy (namówiony przez adwokata, a nie dlatego, że z sektą jakąś jest związany; choć jego dobroć może się kojarzyć z analogicznym bohaterem u Dostojewskiego – Mikołka mu chyba było, ale nie pamiętam – pragnącym się przecież poświęcić  dla innych) i zostaje skazany, to wydaje nam się, że doskonale znamy tę historię…
Film ten jest bardzo dobrym przykładem twórczego nawiązania do tradycji, dyskusji z nią, wykorzystania jej do krytycznego skomentowania kondycji człowieka współczesnego.
Raskolnikowa w naszej tradycji można traktować jako ikonę (!) zaangażowanego społecznie inteligenta. Jest przedstawicielem pierwszego pokolenia formacji, która w swym wyidealizowanym kształcie stawiała sobie ambitne cele związane z przekształcaniem, postępowym oczywiście, społeczeństwa. Jednocześnie zaś, zgodnie z tradycją jeszcze oświeceniową, oczekuje się od niego krytycyzmu wobec zastanych teorii dotyczących wyobrażeń o świecie i nieustannego twórczego dyskursu z przyswojonymi już społecznie teoriami. I już na początku XX wieku wyłoniła się z tak wykreowanego obrazu ciemna strona… za zbrodnie w minionym wieku popełnione, i to nie tylko w Europie, odpowiedzialność ponosi przecież inteligencja tak mocno zaangażowana w budowanie lepszego świata. I o tym inteligencie jest ten film; Fabian jest to połączenie Raskolnikowa z Sartrem, reprezentującym w tym moim wywodzie rozpolitykowanych intelektualistów francuskich z lewej strony Sekwany, intelektualistów w latach 60. bezkrytycznie popierających ZSRR i inne ‘postępowe’ przekształcenia w świecie… stolikowych rewolucjonistów. Tyle że Fabian niestety postanowił od tego stolika odejść i przejść do działania. Bo uwierała mu hipokryzja tych, którzy tylko dyskutują (i takie paradoksalne myślątko w tym momencie przychodzi do głowy: o ile ten świat byłby lepszy, gdyby wielu światłych pozostało tylko teoretykami i gdyby mniej światli za często ich nie czytali).
Fabian przeszedł do czynu i pierwszym jego rewolucyjnym gestem było zamordowanie lichwiarki. Problem tylko polega na tym, że nie spotkał na swej drodze Sonii (choć pewne sugestie dotyczące takiego spotkania pojawiają się w filmie, ale religijna postawa nie jest już w stanie zawrócić Fabiana z raz wybranej drogi, mimo że przeżywa momenty słabości; zresztą nawrócenie Raskolnikowa już dawno przestało przekonywać), nikt go nie namówi do żenującego pokłonienia się w geście pokory światu całemu.
Winą za zbrodnię obciążony został Joaquin i to on zmuszony został do poniesienia całej odpowiedzialności prawnej za czyn Fabiana. Skazany na dożywocie na całe życie musi opuścić rodzinę. Eliza, jego żona, z trudem utrzymuje dwójkę dzieci i siostrę. Córka słyszy w szkole, że jej ojciec jest zbrodniarzem. W symboliczny sposób ten, dla dobra którego popełniono zbrodnię, najwięcej na tym traci. Takie są skutki wprowadzania w życie uzdrawiających radykalnie i rewolucyjnie ten świat ideologii. Ci, którzy je głoszą i nawołują do działania, najwyżej… zmienią poglądy i głosić będą ponowoczesność, czyli kres Znaczenia. Fabiana stać jedynie na to, by po czterech latach (!) pod wpływem współczucia (ktoś z jego poglądami chyba nieco przed sobą się wstydzi takich uczuć) sprzedać fanty z kradzieży sprzed lat i w ten sposób wspomóc rodzinę Joaquina, a później namówić znajomych prawników, by jeszcze raz przyjrzeli się sprawie niesprawiedliwie skazanego (czy te działania odniosły zamierzony skutek, nie dowiadujemy się). Na tym kończy się jego odpowiedzialność za popełnione czyny. Potrzeby sumienia zostały zaspokojone; zresztą sumienie to pewnie dla niego pojęcie bez ‘znaczenia’, archaiczne słowo z minionej epoki… Później równie radyklanie przekracza kolejne granice, by wyzwolić się ze świata dysfunkcjonalnego , jak on to mówi. I kolejne akty gwałtu (także dosłownego) na archaicznych w jego przekonaniu wartościach prowadzą go do tego, że symbolicznie osiada na mieliźnie, w łódce przy wynajmowaniu której usłyszał : „Łodzi nie wynajmuje się, by sobie popływać; łódź służy do łowienia ryb” (z pamięci oczywiście, ale jakoś tak to było).
Mimo ,że tyle miejsca poświęciłem na zreferowanie (no właśnie – przesadziłem z tym streszczaniem, ale jakoś mi się sama ta opowieść potoczyła, chyba po to, by samemu sobie przywołać analogie z powieścią Dostojewskiego; analogie, na tle których bardziej widoczne są różnice), to częściej na ekranie jednak pojawia się rodzina Joaquina. Tyle, że sceny z jej udziałem są zdecydowanie mniej dynamiczne (poza więzieniem, którego prawa nie oszczędzają bohatera), bo oni nie prowadzą w nieskończoność akademickich dysput na temat sposobu istnienia wartości. Oni żyją… po prostu… mimo tragicznych okoliczności… a ich życie naznaczone głębokimi relacjami, pełnym zaufaniem, czystymi uczuciami  pozbawione jest szczególnych dramatycznych momentów, o których z zainteresowaniem można opowiadać na blogu… można z niedowierzaniem (bo to chyba jest jedyna wada tego filmu, chwilami mam wrażenie przeidealizowania tych bohaterów, a szczególnie Joaquina, z którego Diaz zrobił świętego)  im się przyglądać. To ich życiu reżyser poświęca większość (czyli bardzo dużo jak na standardy europejskie) ekranowego czasu. Zwyczajne życie w filipińskim miasteczku. Śledzone od wczesnego świtu do zmierzchu. Fotografowane w sposób bardzo statyczny ze szczególnym przywiązywaniem wagi do kompozycji. Zwyczajni ludzie zaabsorbowani codziennymi problemami. Najczęściej zmuszeni do skrupulatnego liczenia pieniędzy. Naturalne dźwięki świtu i zmierzchu oddające prowincjonalny klimat podczas panowania półmroku.
Jedna ważna rozmowa. W rodzinie Joaquina, w przeciwieństwie do rozgadanego środowiska akademickiego rozmawia się niewiele a już na pewno się nie dyskutuje. Słowa mają Znaczenie. Gdy matka tłumaczy córce, że jej ojciec nie jest zbrodniarzem, że jest uczciwym człowiekiem, mimo że siedzi w więzieniu, to ten paradoks i prawdę jednocześnie ona do serca sobie weźmie (i w tym wypadku nomadyczne skojarzenie z kondycją Sonii mi się nieodparcie nasunęło: ona przecież też winna i de profundis  z nadzieją liczy na łaskę; choć grzeszna to w oczach Raskolnikowa świętą jest  niemal – paradoks, który w przekonaniu bohatera „Zbrodni i kary” skończyć się może trojako: obłędem, samobójstwem lub zatraceniem moralnym… tak sobie myśli poprzednik Fabiana, racjonalny Rodion; dla obu paradoks wszelki domaga się logicznego rozstrzygnięcia, nawet gdyby takie myślenie na mielizny by prowadziło…)
Jedna istotna analogia. Rodzice Fabiana dawno temu zostawili go wraz z siostrą pod opieką rodziny, a sami ruszyli na poszukiwani e lepszej przyszłości za granicą. Udało im się… pod względem finansowym oczywiście, ale dzieci na pewno nie są szczęśliwe (choć Fabian by się pewnie nie przyznał do tego, to także być może kategoria anachroniczna…). Eliza w pewnym momencie zwierza się, że kiedyś z Joaquinem  zastanawiali się nad poszukiwaniem szczęścia a przede wszystkim pieniędzy poza granicami… myśl o wychowaniu dzieci zdecydowała jednak o pozostaniu… ale gdyby wyjechali, to może nie doszłoby do tak dramatycznej sytuacji w ich rodzinie… jej nieoczekiwana śmierć jeszcze uwypukla ten dylemat: może lepiej gdyby wyjechali…
Z logicznego punktu widzenia wydaje się, że lepiej… ale…

Norte – koniec historii, r. Lav Diaz