wtorek, 15 października 2013

Psychosis

Sarah Kane. 4.48 Psychosis. Tekst/spektakl przedstawiający całkowitą samotność człowieka. Tę samotność wśród ludzi. Ludzi kochających nawet. Ale co w tym wypadku znaczy kochających? Czy można coś zrobić dla kogoś, kto tak bezwzględnie i radykalnie ściera się ze światem (o świat?)? Ile trzeba cierpliwości, by z kimś takim być? Znosić jego agresję i odrzucenie? Bohaterka sztuki Kane jest nieustannie obecna na scenie, na niej z konieczności w sposób oczywisty koncentrujemy uwagę; a przecież ci inni też są ważni, to oni mimo wszystko są świadomymi obiektami uosabiającymi w sobie te aspekty świata, które tak bardzo zraniły bohaterkę i do pewnego momentu są jednak przy niej, mimo że traktuje ich jak tarczę strzelniczą  (później opowieść się coraz bardziej subiektywizuje, więc być może oni są nadal, ale ona już nie ma z nimi kontaktu, jest już tylko w Sobie) przechodząc stopniowo na Drugą Stronę. 
Wsłuchuje się w Czas, który odmierza nie to, co przemija, ale to, co pozostało. Czas upływający do śmierci a nie od urodzenia. Czas jednostkowy, pojedynczy, absolutny i jedyny. Czas od samobójstwa będącego wołaniem o pomoc po śmierć ostateczną (po której nie sposób wyjść do oklasków, po której wydają się one niestosowne). 
W spektaklu tym miotanie się bohaterki po scenie jest figurą jej niedopasowania do życia, próby rozerwania jego struktury, przebicia się przez jego skórną tkankę poza… 
no właśnie: czy jest coś poza? Bohaterka stwierdza w pewnym momencie, że jednym z jej największych dramatów jest wiara w coś, co nie istnieje. Boga ma na myśli? Miłość? czy Życie? 
Lecz nie, tu nie o metafizykę idzie a o egzystencję. Scena staje się figurą dramatycznie skonfliktowanej egzystencji. A ta stopniowo ogranicza się do skupiania się tylko na sobie, na własnym cierpieniu. I to ono właśnie uniemożliwia przekroczenie granicy świata wewnętrznego. Cierpienie zmusza do bycia Tu i Teraz tylko ze sobą. I choć wołanie o Drugiego jest w wypadku tego granicznego doświadczenia najbardziej donośne i przejmujące, to jednocześnie nie ma co oczekiwać odzewu. Takie wołanie oddziela, odstrasza, izoluje. Czyni osobnym. Pomoc obarczona jest ryzykiem wciągnięcia w chaos. Bez nadziei na skuteczność akcji ratunkowej. Ten topielec może tylko pociągnąć za sobą innych, on poczuł rozkosz zatracenia się w pustce. To jest wir wielokierunkowych wykluczających się napięć dający poczucie istnienia. Istnienia paradoksalnego: bo jest w nim jedyne możliwe poczucie własnego Bycia z jednoczesnym, bardzo gwałtownym, pragnieniem jego zanegowania. By nie ulec destrukcji, trzeba się trzymać z boku. Być chłodnym obserwatorem. Swoją grubą skórę przeciwstawiać cienkiemu naskórkowi pacjentki, która próbuje umknąć własnej egzystencji. W jej wypadku to już nie skóra jest a cienka błona z pęknięciami, które przyczyną są głębokich ran nie do zaleczenia. 
Częścią tej błony jest też tradycyjna czwarta ściana w teatrze, spoza której zmagania bohaterki z wewnętrznymi drzazgami obserwują widzowie. To oni stają się w zakończeniu szczególnie postaciami pierwszoplanowymi. Brawami sygnalizując swój podziw dla kunsztu aktorskiego Magdaleny Cieleckiej, kunsztu niezwykłego trzeba podkreślić, jednocześnie oklaskują cierpienie, któremu z wielkim zainteresowaniem przez niecałą godzinę się przyglądali. I choć istnieje pakt między twórcami spektaklu a widzem, pakt zawieszający na czas przedstawienia istnienie świata realnego, pakt paradoksalny, bo wpisana w niego jest jednocześnie pamięć, że postać to aktor przecież, który po wykonanej robocie na drinka o nazwie Psychosis do sąsiedniej knajpy się uda, to jednocześnie oczekujemy od niego wiarygodności, utożsamienia, pragniemy bezkarnie przyjrzeć się cierpieniu w wydaniu profesjonalnym. Są tacy, którzy takich spektakli (filmów) unikają, nie chcą uczestniczyć mimo, że wiedzą, że to gra tylko. Ci (naiwni przecież, o zbyt chciałoby się powiedzieć delikatnych nerwach) nie przyczynią się do śmierci niczyjej, jak to się dzieje w niektórych sensacyjnych filmach (a Funny Games Hanekego to najlepszy przykład filmu, w którym te perwersyjne przyzwyczajenia widza są obnażane – oglądałem, więc nie wolny jestem od potrzeb związanych z voyeryzmem bólu), w których kolejne otwarcia strony przedstawiającej cierpiące Istnienie przydają temuż następnych udręk. Jest ich zdecydowana mniejszość. Ale to oni być może są przede wszystkim przyzywani przez bohaterkę spektaklu, wydaje się, że to oni tylko w naszym świecie reagują empatią na cierpienie. I to właśnie ta empatia nie pozwala im bezkarnie podglądać cierpiącego człowieka na scenie. A może nie? Może to są ci, którzy jako pierwsi uciekną, chroniąc swój wewnętrzny spokój i harmonię a przede wszystkim bojąc się, że cierpienie to choroba zakaźna. Empatią i poświęceniem nie rządzą żadne prawa i żadna statystyka nie jest w stanie ich przewidzieć.
Czy można coś zrobić dla kogoś, kto tak bezwzględnie i radykalnie ściera się ze światem (o świat?)? (zacząłem ten tekst od pytania, które wykasowałem: Czy można coś zrobić dla kogoś, kto tak bezwzględnie odcina się od świata? i po chwili pomyślałem, że to jednak błąd, ona się nie odcina od świata, a i z mego tekstu wynika już jasno, że to nie odcięcie jest problemem a właśnie brak bariery ochronnej, nazbyt bezpośrednie Bycie, bycie nazywane pochopnie często niedojrzałym, bo nieuwzględniające realiów świata, który przecież ‘jest, jaki jest’ i pogodzić się z tym trzeba, a jeżeli ktoś się nazbyt brutalnie z nim zderzył, to sam jest sobie winien, skoro naiwny…) – powtórzę to pytanie, bo jakoś wydaje mi się ono kluczowe… dla kogoś, kto tak kompulsywnie wyrywa się ze swym cierpieniem ku drugiemu człowiekowi, kto pragnie miłości jak tlenu a jednocześnie zachowuje się jak ryba wyjęta z topieli ginąca od jego nadmiaru właśnie? Jakiej miłości bohaterka pragnie? Czy byłaby ozdrowiała i powróciła do świata żywych, gdyby ktoś dokonał dla niej ofiary całkowitej z siebie? Czy tego pragnie? Niewiele wiemy o niej, więc być może ją w tej chwili krzywdzę (tym bardziej, że sztuka ta fenomenologią cierpienia jest  a nie jego historią i nie o społeczne i psychologiczne jego przyczyny w niej chodzi; ale przecież pytanie takie zadać można…).
Wiem, że przed zabraniem się do napisania tego tekstu (a może przed pójściem na ten spektakl… ale to, że mogłem go zobaczyć to niespodzianka od losu była i do ostatniej niemal minuty nie wierzyłem, że wejdę na widownię; taki paradoks dziwny: okoliczności związane z wejściem na sztukę dotyczącą utraty wiary i nadziei na miłość spowodowały, że odrobinę wiary w niemożliwe ofiarowano mi) powinienem był przynajmniej coś na temat depresji przeczytać; być może wtedy to, co tutaj, jako ból egzystencjalny opisuję, okazałoby się precyzyjnie określoną jednostką chorobową, którą przecież za pomocą chemicznych preparatów można zlikwidować.
By cierpienie zniknęło.
Czy można pomóc komuś, kto tonie, rękę jeszcze wyciąga wzywając pomocy, a jednocześnie poddaje się z masochistyczną rozkoszą wrażeniom płynącym z rozdzierania ran...? Tu nie psychologa (psychiatry) trzeba a Chrystusa. I chyba właśnie takiej miłości oczekuje bohaterka Psychosis  i na tym polega jej naiwność i niedojrzałość, boć przecie ewangeliczny Zbawca tylko fikcją literacką jest... (jeżeli ktoś w ostatnim zdaniu nie dopatrzył się ironii, to sygnalizuję jej obecność; aczkolwiek nie chodzi o potraktowanie Chrystusa jako bohatera literackiego, a o te wszystkie ludzkie pragnienia i marzenia, które jego postać uosabia -  jeżeli mój ton w odniesieniu do nich nazbyt lekki się wydał, to wyjaśniam: ironia skierowana jest przeciwko tym, którzy lekceważą te pragnienia i marzenia, którzy przedkładają jurystyczne wykładnie teologów nad Ducha… a jeżeli ktoś jeszcze nie zrozumiał: oglądając spektakl od początku do końca byłem po stronie bohaterki i jej ‘naiwności’).
Myślę, że prawie nie można pomóc. I choć słynna reklama podważa znaczenie słowa ‘prawie’, będę go w tym wypadku bronił. ‘Prawie’ oznacza tu szereg bardzo nieokreślonych rzeczy: przypadek przede wszystkim (jakkolwiek by niektórzy przeciwko niemu oponowali), uczucie tak głębokie i mądre że niemożliwe ‘prawie’, pułapka na myszy, która w odpowiednim momencie się pojawi (‘przypadkowym’ oczywiście), znajomy profil twarzy, który mignął gdzieś na ulicy w deszczowy wieczór, co wywołało ciąg nieprzewidzianych skojarzeń… ale to już nie dotyczy tej sztuki. 
Cierpienie rozpuściło się w ciemności. Świadkowie przyklasnęli…


Jedno tylko na koniec: tekst jest bardzo prosty z pozoru. On musi być doświadczany na scenie przez artystów klasy Magdalena Cielecka. Inne wykonania winny trafiać do sądu…

Sarah Kane 4.48 Psychosis r. G. Jarzyna, Teatr Rozmaitości