poniedziałek, 22 maja 2023

Przeciwko apostołom znaczeń


Mam kłopot z tym filmem (ostatnimi czasy coraz więcej tych aksjologicznych zatorów wylęgło się w mych wątpiach). .

Roving wooman r. M. Chmielewski

najczystszy typ filmu drogi pod patronatem W. Wendersa zrobiony

Kłopot mój polega chyba na tym, że ja, mimo wykształcenia, lat doświadczeń związanych z chłonięciem przeróżnych bardzo fenomenów estetycznych, pozostałem tam, gdzie pewnie moje miejsce, czyli w kulturowej ziemiance. Bo w przeciwieństwie do tych rasowych, do tych niemal od czasu wód płodowych zanurzonych w hodowli ekskluzywnej wrażliwości estetycznej, nie włącza mi się sygnał alarmowy w momencie zetknięcia z banałem i grafomanią. Często ślepym jest (i pewnie stąd to moje zastrzeżenie na samym początku pisania mego, tego bloga, że nie wstydzę się banału, bo po prostu go nie dostrzegam, a jak każdy grafoman - lubię pisać [wiem, wiem można pisać ale nie umieszczać tego w necie, ale czasy takie, że bardzo się chce]) i wolę milczeć, gdy co niektórzy z moich znajomych nader często, jeszcze w trakcie trwania spektaklu czy filmu, potrafią ze zniesmaczoną miną wyrokować "ale to jest do dupy" i wyliczają wtórności czy niedorozwoje (a nierzadko nawet nie wyliczają). Tak, nie hodowla koni pełnej krwi a osiołek z filmu Skolimowskiego, naiwny parias wrzucony do świata, którego nie rozumie coraz bardziej.

więc nie wiem, jak bardzo ten film wtórny i banalny

bo nie że slow - to akurat nie jest istotne, to nie jest dla mnie kryterium znaczące, a jeśli to na plus akurat, a jest to najbardziej typowe slow cienema

To, że film drogi najczęściej daje się czytać jako metafora życia, topos odwieczny, to akurat wiem, że banał. Ale przecież szkoda by była niepowetowana, gdyby twórcy uciekając przed zaszufladkowaniem nie powtarzali Homera.

Kilka przypadkowych zdarzeń, które trafiają się bohaterce, zdarzeń nie układających (zachowam jednak już dziś niepoprawną pisownię rozdzielną, bo ona logiczna bardziej w tym wypadku) się w jakąś sensowną konstrukcję - życie, w które wrzuceni jesteśmy pozbawieni kwalifikacji służących jego odczytaniu, a później zdarzające się samo, przypadkowo wyłaniające się z pustynnego pejzażu, nieintencjonalne i nieobliczalne sytuacje... to w tym wypadku metafora życia jak najbardziej mi bliska, aż po to zniknięcie całkowite za którymś z kolejnych wzgórz... bez imienia i znaczenia. Bliski już jestem tego, by taką wizję ludzkiego losu całkowicie zaakceptować. Wbrew wszelakiej maści apostołom znaczeń narzucanych nam często nawet siłą (nawet siłą kodeksu karnego).

dlatego też chciałbym (co już kilka razy podkreślałem), by to moje pisanie też za bardzo ku zamkniętym sensownym konstrukcjom nie ciążyło; dlatego, gdy recenzja za bardzo mi się wyłania, to umykam, często nieskutecznie, bo przez lat wiele, za wiele, poprawiałem tych, co w swym pisaniu zbłądzili na manowce

życie pozbawione jest znaczenia; potrzebujemy (chyba dla zdrowia psychicznego?), by kolejne jego epizody układały się jednak w choćby tymczasowy sens, ale czy jest to niezbędne, by poczuć radość z bycia (banał) , by się z nim sprzymierzyć?

Kolejne sytuacje, które zdarzają się Sarze, mogą wyprowadzać myślątka widzów na manowce. Gdy trafia do przydrożnego (na bezdrożach tej niemal pustynnej Ameryki, która, czy się chce czy nie, od razu się kojarzy z "Easy Rider") baru, gdy się zaczyna jednoznaczna rozmowa z jakże stereotypowym, można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że archetypicznym, nieco podstarzałym (kto jak kto, ale ja takich epitetów powinienem unikać, bom przecież już w wieku, w którym dosiadać kosiarki winienem i snuć prostą historię) klientem tego typu miejscówek, to w mej głowie niemal automatycznie zrodził się lęk, którego źródłem były doświadczenia m.in. Thelmy i Louisy. Gdy przyszło bohaterce nocować w opuszczonym motelu prowadzonym przez dziwacznego właściciela, to pojawiła się wątpliwość, czy czasem jej podróż nie skończy się pod prysznicem... ale o poranku radośnie wykąpała się w basenie. W głowie pozostało jednak przekonanie, czy też potwierdziło się to, co oczywiste - mogło się skończyć jak w "Psychozie", w każdej chwili może nastąpić to nieoczekiwane oczekiwane. Na tym polega uruchamianie pewnych skojarzeń w umyśle widza. To nie tylko filmofilska gra (jak ma to miejsce w bardzo wielu, a ostatnio choćby w "Peterze von Kancie" Ozona), czy reżyserska zabawa z oczekiwaniami, ale uruchomienie, bez przegadanych dookreśleń w oskarowym "Wszystko, wszędzie, naraz", różnych scenariuszy w głowie odbiorcy, które tak samo budują płaszczyznę zdarzeń jak to, co widzialne. Dobrze też wiemy, że, przynajmniej w filmie, zatrzymywanie się przy autostopowiczach, jest nader niebezpieczne... itd

Podoba mi się to nie-domknięcie. Odwiedzenie właściciela samochodu. Ta scena kojącego wieczoru. Harmonia dusz wymarzona i oczywiście banalna. Jakby bohaterka powróciła do Itaki. Tak mogłoby się skończyć. I żyli długo i szczęśliwie. Wiadomo, że nie (Odys też nie zdzierżył). W życiu nie ma domknięcia sensu. Śmierć, choć kończy narrację i prowokuje, jak twierdzi Nałkowska, do narzucenia sensu, nie jest sensotwórcza niezależnie od naszych wysiłków, które często uznajemy za udane i trafne, bo nie tylko kapłani są fałszywymi apostołami znaczeń, my także. Więc bohaterka po prostu znika za kolejnym wzgórzem.

z przyjemnością także przyglądałem się grze Leny Góry, mało jeszcze znanej; kilka aktorskich perełek, epizodzików, gdy jej twarz stawała się polem gry dla wielu niedostępnym


Jakimże hipokrytą musi być ten, kto od toposu skromności zaczyna, później neguje wszelkie sensotwórcze procesy, a następnie pisze tekst-mapę znaczeń bezceremonialnie tworząc terytorium. A na końcu umieszcza jeszcze wymuszoną autotematyczną puentę...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz