Dla mnie
najlepszy film na tegorocznym festiwalu NH 2013.
Cztery
godziny w filipińskiej rzeczywistości ; wystarczająco dużo czasu, by świat ten
wchłonąć, historią się przejąć; czas powodujący, że obrazy pozostają w pamięci,
przepływają przez świadomość stymulując wyłanianie się kolejnych znaczeń…
Ale wbrew
pozorom nie jest to tylko rejestracja obcej nam rzeczywistości – co czasami
przecież wystarczy, by mnie zaintrygować… jest to także filmowy dyskurs na
temat istnienia wartości w świecie współczesnym, no może nieco od nas
geograficznie oddalonym, ale jak widać także borykającym się z problemami
postmodernizmu (o czym dobitnie świadczy już tytuł: „Norte – koniec historii”).
Kompozycja
filmu jest stosunkowo prosta. Dwóch bohaterów (Fabian, Joaquin), dwa środowiska
(inteligenckie i powiedzmy robotnicze czy też ludowe, tak, jak to na Filipinach może wyglądać), dwa
wątki tragicznie splatające się ze sobą.
A zaczyna
się jak w „Zbrodni karze”: student prawa, zdolny bardzo ale porzuca studia,
wrażliwy społecznie bardzo i radykalny w związku z tym, i lichwiarka, która
prosi się aż (żeby nie było – to ironia jest!), by ją zamordować
oczywiście… i tak to się toczy, że po
pierwszej godzinie zastanawiamy się, czy to tylko filipińska adaptacja Dostojewskiego…
Fabian,
student prawa, pochodzący z zamożnej rodziny, radykalny wyznawca
postmodernizmu: w jego przekonaniu takie wartości jak prawda, naród, rodzina
straciły całkowicie swoje znaczenie. Ma zapędy rewolucyjne; nie mieszka
wprawdzie w petersburskiej norze przypominającej trumnę, ale i tak jego studenckie lokum skromne bardzo i
wypełnione książkami jedynie. I nie dziwi nas specjalnie, że w pewnym momencie
morduje lichwiarkę a przez przypadek (!) także i jej córkę…
A gdy
robotnik budowlany – Joaquin – posądzony jest o tę zbrodnię i w dodatku jeszcze
przyznaje się do winy (namówiony przez adwokata, a nie dlatego, że z sektą
jakąś jest związany; choć jego dobroć może się kojarzyć z analogicznym
bohaterem u Dostojewskiego – Mikołka mu chyba było, ale nie pamiętam –
pragnącym się przecież poświęcić dla
innych) i zostaje skazany, to wydaje nam się, że doskonale znamy tę historię…
Film ten
jest bardzo dobrym przykładem twórczego nawiązania do tradycji, dyskusji z nią,
wykorzystania jej do krytycznego skomentowania kondycji człowieka
współczesnego.
Raskolnikowa
w naszej tradycji można traktować jako ikonę (!) zaangażowanego społecznie
inteligenta. Jest przedstawicielem pierwszego pokolenia formacji, która w swym
wyidealizowanym kształcie stawiała sobie ambitne cele związane z
przekształcaniem, postępowym oczywiście, społeczeństwa. Jednocześnie zaś,
zgodnie z tradycją jeszcze oświeceniową, oczekuje się od niego krytycyzmu wobec
zastanych teorii dotyczących wyobrażeń o świecie i nieustannego twórczego
dyskursu z przyswojonymi już społecznie teoriami. I już na początku XX wieku
wyłoniła się z tak wykreowanego obrazu ciemna strona… za zbrodnie w minionym
wieku popełnione, i to nie tylko w Europie, odpowiedzialność ponosi przecież
inteligencja tak mocno zaangażowana w budowanie lepszego świata. I o tym
inteligencie jest ten film; Fabian jest to połączenie Raskolnikowa z Sartrem,
reprezentującym w tym moim wywodzie rozpolitykowanych intelektualistów
francuskich z lewej strony Sekwany, intelektualistów w latach 60. bezkrytycznie
popierających ZSRR i inne ‘postępowe’ przekształcenia w świecie… stolikowych
rewolucjonistów. Tyle że Fabian niestety postanowił od tego stolika odejść i
przejść do działania. Bo uwierała mu hipokryzja tych, którzy tylko dyskutują (i
takie paradoksalne myślątko w tym momencie przychodzi do głowy: o ile ten świat
byłby lepszy, gdyby wielu światłych pozostało tylko teoretykami i gdyby mniej światli
za często ich nie czytali).
Fabian
przeszedł do czynu i pierwszym jego rewolucyjnym gestem było zamordowanie
lichwiarki. Problem tylko polega na tym, że nie spotkał na swej drodze Sonii
(choć pewne sugestie dotyczące takiego spotkania pojawiają się w filmie, ale
religijna postawa nie jest już w stanie zawrócić Fabiana z raz wybranej drogi,
mimo że przeżywa momenty słabości; zresztą nawrócenie Raskolnikowa już dawno przestało
przekonywać), nikt go nie namówi do żenującego pokłonienia się w geście pokory
światu całemu.
Winą za
zbrodnię obciążony został Joaquin i to on zmuszony został do poniesienia całej odpowiedzialności
prawnej za czyn Fabiana. Skazany na dożywocie na całe życie musi opuścić
rodzinę. Eliza, jego żona, z trudem utrzymuje dwójkę dzieci i siostrę. Córka
słyszy w szkole, że jej ojciec jest zbrodniarzem. W symboliczny sposób ten, dla
dobra którego popełniono zbrodnię, najwięcej na tym traci. Takie są skutki
wprowadzania w życie uzdrawiających radykalnie i rewolucyjnie ten świat ideologii.
Ci, którzy je głoszą i nawołują do działania, najwyżej… zmienią poglądy i
głosić będą ponowoczesność, czyli kres Znaczenia. Fabiana stać jedynie na to,
by po czterech latach (!) pod wpływem współczucia (ktoś z jego poglądami chyba
nieco przed sobą się wstydzi takich uczuć) sprzedać fanty z kradzieży sprzed
lat i w ten sposób wspomóc rodzinę Joaquina, a później namówić znajomych
prawników, by jeszcze raz przyjrzeli się sprawie niesprawiedliwie skazanego
(czy te działania odniosły zamierzony skutek, nie dowiadujemy się). Na tym
kończy się jego odpowiedzialność za popełnione czyny. Potrzeby sumienia zostały
zaspokojone; zresztą sumienie to pewnie dla niego pojęcie bez ‘znaczenia’,
archaiczne słowo z minionej epoki… Później równie radyklanie przekracza kolejne
granice, by wyzwolić się ze świata dysfunkcjonalnego , jak on to mówi. I
kolejne akty gwałtu (także dosłownego) na archaicznych w jego przekonaniu
wartościach prowadzą go do tego, że symbolicznie osiada na mieliźnie, w łódce
przy wynajmowaniu której usłyszał : „Łodzi nie wynajmuje się, by sobie
popływać; łódź służy do łowienia ryb” (z pamięci oczywiście, ale jakoś tak to
było).
Mimo ,że
tyle miejsca poświęciłem na zreferowanie (no właśnie – przesadziłem z tym
streszczaniem, ale jakoś mi się sama ta opowieść potoczyła, chyba po to, by
samemu sobie przywołać analogie z powieścią Dostojewskiego; analogie, na tle
których bardziej widoczne są różnice), to częściej na ekranie jednak pojawia
się rodzina Joaquina. Tyle, że sceny z jej udziałem są zdecydowanie mniej
dynamiczne (poza więzieniem, którego prawa nie oszczędzają bohatera), bo oni
nie prowadzą w nieskończoność akademickich dysput na temat sposobu istnienia
wartości. Oni żyją… po prostu… mimo tragicznych okoliczności… a ich życie
naznaczone głębokimi relacjami, pełnym zaufaniem, czystymi uczuciami pozbawione jest szczególnych dramatycznych
momentów, o których z zainteresowaniem można opowiadać na blogu… można z
niedowierzaniem (bo to chyba jest jedyna wada tego filmu, chwilami mam wrażenie
przeidealizowania tych bohaterów, a szczególnie Joaquina, z którego Diaz zrobił
świętego) im się przyglądać. To ich
życiu reżyser poświęca większość (czyli bardzo dużo jak na standardy
europejskie) ekranowego czasu. Zwyczajne życie w filipińskim miasteczku.
Śledzone od wczesnego świtu do zmierzchu. Fotografowane w sposób bardzo
statyczny ze szczególnym przywiązywaniem wagi do kompozycji. Zwyczajni ludzie
zaabsorbowani codziennymi problemami. Najczęściej zmuszeni do skrupulatnego
liczenia pieniędzy. Naturalne dźwięki świtu i zmierzchu oddające prowincjonalny
klimat podczas panowania półmroku.
Jedna ważna
rozmowa. W rodzinie Joaquina, w przeciwieństwie do rozgadanego środowiska akademickiego
rozmawia się niewiele a już na pewno się nie dyskutuje. Słowa mają Znaczenie.
Gdy matka tłumaczy córce, że jej ojciec nie jest zbrodniarzem, że jest uczciwym
człowiekiem, mimo że siedzi w więzieniu, to ten paradoks i prawdę jednocześnie
ona do serca sobie weźmie (i w tym wypadku nomadyczne skojarzenie z kondycją
Sonii mi się nieodparcie nasunęło: ona przecież też winna i de profundis z nadzieją liczy na łaskę; choć grzeszna to w
oczach Raskolnikowa świętą jest niemal –
paradoks, który w przekonaniu bohatera „Zbrodni i kary” skończyć się może trojako:
obłędem, samobójstwem lub zatraceniem moralnym… tak sobie myśli poprzednik
Fabiana, racjonalny Rodion; dla obu paradoks wszelki domaga się logicznego
rozstrzygnięcia, nawet gdyby takie myślenie na mielizny by prowadziło…)
Jedna
istotna analogia. Rodzice Fabiana dawno temu zostawili go wraz z siostrą pod
opieką rodziny, a sami ruszyli na poszukiwani e lepszej przyszłości za granicą.
Udało im się… pod względem finansowym oczywiście, ale dzieci na pewno nie są
szczęśliwe (choć Fabian by się pewnie nie przyznał do tego, to także być może
kategoria anachroniczna…). Eliza w pewnym momencie zwierza się, że kiedyś z
Joaquinem zastanawiali się nad
poszukiwaniem szczęścia a przede wszystkim pieniędzy poza granicami… myśl o
wychowaniu dzieci zdecydowała jednak o pozostaniu… ale gdyby wyjechali, to może
nie doszłoby do tak dramatycznej sytuacji w ich rodzinie… jej nieoczekiwana
śmierć jeszcze uwypukla ten dylemat: może lepiej gdyby wyjechali…
Z logicznego
punktu widzenia wydaje się, że lepiej… ale…
Norte – koniec historii, r. Lav Diaz