Już w trakcie oglądania tego filmu
(„Błąd systemu” r. Nora Fingscheidt)
nie mogłem się uwolnić od myśli na temat polskiego systemu opieki społecznej. Z
jednej strony podziwiałem niemieckich pracowników domów opieki czy też dziecka,
z drugiej – jakoś nie mogłem uwierzyć, że w Polsce może być podobnie w jakiejś
możliwej do wyobrażenia przyszłości. Co nie znaczy, że Benni nie wyprowadza ich
z równowagi. Świętego by wyprowadziła. Lecz poziom tolerancji na jej gwałtowne
i agresywne zachowania i tak jest pełen podziwu. Także i to, że ci, którym
wyrządza krzywdę, starają się jej wybaczyć. To, że większość jest w stanie
zrozumieć, że to Benni jest ofiarą a nie odwrotnie, wydaje się być nawet bardzo
nierealne. Także i to, że spotyka się z miłością ze strony obcych, co jest tym
bardziej niezwykłe, że matka ją permanentnie zawodzi. I to okrutnie bardzo. Przyglądając
się poczynaniom Benni, nie miałem wątpliwości, że nie wytrzymałbym z nią
kilkunastu minut. Były takie momenty w tym filmie, gdy z niepokojem śledziłem
wydarzenia na ekranie, bojąc się o to, co złego za chwilę się wydarzy; komu
znowu bohaterka wyrządzi za chwilę krzywdę. Paradoksalnie więc film ten
przywraca wiarę w ludzi (bo przywraca wiarę to, że na tle tych, którzy
przypinają bohaterkę pasami do łóżka, tych, którzy na trzecim planie przecież, pojawia
się taka trójka jak Micha, pani Bafané
czy też jedna z zastępczych matek) . Wprawdzie ten najistotniejszy człowiek
decydujący na starcie życia o dalszych kolejach losu w tym filmie zawodzi na
całej linii, to inni są twarzą tego zdecydowanie lepszego świata o jakości
godnej pozazdroszczenia.
Bo nie zgadzam się z tymi, że ten
system jest niewydolny. Nie daje sobie rady, nie jest w stanie skutecznie pomóc
bohaterce, lecz jaki system by pomógł. To nie błąd systemu, jak narzuca nam
tytuł (wyczytałem w którejś recenzji, że ten wyjazd do Kenii to też przejaw
słabości systemu… och, jak bym chciał, by w naszym systemie były takie
możliwości [choć oczywiście nie dowiadujemy się, jak to wygląda na miejscu]) ,
to ci najbliżsi zawodzą. System ma wady (np. proponowanie Benni środków
przeznaczonych dla schizofreników), jak to system, lecz to nie o niego chodzi a
o kształt świata, w którym przyszło nam żyć (i o tym później kilka słów, bo tu
już bardziej metaforycznie będzie). Świata, który mocno niedoskonały, a jeszcze
dodatkowo my, ludzie, potrafimy go dodatkowo spieprzyć.
Choć może nazbyt pośpiesznie tak
bezceremonialnie oskarżam matkę. Mimo że pojawiają się pewne sugestie na temat
przeszłości młodej bohaterki, to nie wiemy tak naprawdę do końca na pewno co
było pierwsze – kłopoty matki z temperamentem córki nie do okiełznania,
temperamentem zagrażającym innym członkom rodziny (i, co ma już miejsce w
trakcie akcji filmu, mającym niepokojący wpływ na jej młodsze rodzeństwo), czy
też tenże temperament jest konsekwencją sytuacji „rodzinnych” (np. gdy Benni
odwiedza niespodziewanie swój dom rodzinny, zastaje tam swoje młodsze
rodzeństwo [ona ma 9 lat] całkowicie bez opieki zajmujące się same sobą, po
jakimś czasie matka wraca do domu z facetem, który nie wygląda na troskliwego
ojca) i zachowań matki, których małą próbkę mieliśmy okazję obserwować
momentami?
System nie jest sobie w stanie poradzić,
bo tym, czego absolutnie pragnie Benni, to miłość matki i życie rodzinne.
Gdy w końcu trafia na kogoś, kto
dzięki niestereotypowemu podejściu potrafi się z nią dogadać, jej absolutne
pragnienie doprowadza do kryzysu. Następuje to, co w każdej terapii stanowi
istotne niebezpieczeństwo – całkowite emocjonalne zawierzenie terapeucie i
oczekiwanie, że z drugiej strony nastąpi to samo.
Micha chce się w pewnym momencie
wycofać, ale co ciekawe, nie jest dla niego najważniejszym argumentem to, że
przekroczył granicę między życiem rodzinnym i zawodowym (choć to oczywiście
także ma dla niego znaczenie), lecz że zaczął fantazjować na temat tego, iż
może Benni ocalić (mam nadzieję, że dobrze zapamiętałem jego słowa, bo są dla
mnie bardzo znaczące właśnie w tym kształcie). On w tych fantazjach dostrzega
błąd w sztuce, co zresztą potwierdza jego rozmówczyni. To ciekawe, bo mam
wrażenie, że w świecie, który dość długo był moim środowiskiem zawodowym
(belferstwo) nie raz podczas rozmów przy piwie mogłem usłyszeć denerwujące mnie
pozbawione skromności sądy, które już nieraz w topos się przemieniały,
dotyczące tego, jak to moi rozmówcy, dzięki swej pełnej poświęcenia pracy,
ocalili kogoś od losu, który wydawał im się być pisany, losu człowieka
skazanego na wykluczenie. I nie widzieli w tym swoim fantazjowaniu błędu w
sztuce. Przekroczenia niebezpiecznego dystansu. Ale być może nie było to takie
niebezpieczne, może to tylko takie niewinne reperowanie nadwątlonego ego w
świecie, w którym mamy do czynienia z upadkiem autorytetu belfra. I być może to
fantazjowanie tylko przy piwie miało miejsce, niewiele mając związku z
rzeczywistością.
Ale to ciekawe, że gdy realnie się
pojawia, może być powodem do wycofania, że jest to sygnał niezdrowego
zaangażowania.
Czy Micha mógł zrobić coś więcej
bez szkody dla swego życia rodzinnego?
Los Benni jako metafora. Zawsze mam
z tym problem w filmach, które w tak realistyczny sposób przedstawiają nam
przejmującą rzeczywistość. Czy wolno (oczywiście, że tak) z czystym sumieniem
przenosić na metaforyczny poziom znaczeń los tak skrzywdzonego i cierpiącego
człowieka?
Mimo że mam z tym problem, to
jednak nie potrafię stłumić tej mojej skłonności. Bo Benni, jej bezkompromisowy
sprzeciw, pełen agresji i nieprzewidywalności, walący na oślep każdego obok, to
może być także figura losu człowieka, który nie znajduje żadnej szczeliny w
opresyjnie go zniewalającej rzeczywistości (to niby sprzeczność z tym, co
wyżej, że są ludzie dobrzy itd. ale teraz patrzę z wnętrza podmiotu, jak
zresztą nakazują nam subiektywne impresyjne ujęcia pojawiające się na ekranie w
momentach ataku furii bohaterki). To figura galernika wrażliwości (że z
sentymentem odwołam się do cyklu spotkań i książek związanych z działalnością M.
Janion na Uniwersytecie Gdańskim). Figura zranionego na początku stworzenia
(poczęcia, urodzenia, wychowania?) bytu, dla którego jedynym aktem wolności i
bycia sobą jest akt destrukcji. Temu żaden system nie jest w stanie zaradzić,
bo to porządek tego świata, powodujący, że ci najwrażliwsi trafiają do szpitali
psychiatrycznych (to oczywiście taka romantyczna konstatacja w duchu „Transgresji”).
„Błąd systemu” r. Nora Fingscheidt
koniecznie trzeba sobie przypomnieć
„400 batów” i „Musimy porozmawiać o Kevinie”, a może też „Mamę” Xaviera Dolana