I nie jest to wpis na temat tego co u nas
tak się przynajmniej wydaje...
Są filmy, w wypadku których znajomość zakończenia zmienia
całkowicie sposób oglądania. Inaczej postrzega się różne sytuacje i wypowiedzi,
gdy znamy to dno w postaci końca wieńczącego wątek czy też całą akcję. Pamiętam,
jak pierwsi widzowie „Pewnego razu w Hollywood” powstrzymywali się po wyjściu z
kina od uwag na temat zakończenia (swoją drogą drugie oglądanie tego filmu było
chyba dla mnie bardziej atrakcyjne niż pierwsze). Podobnie i niepodobnie jest w
filmie „Zło nie istnieje”. Czytałem nawet taką recenzję tego filmu, w której
autorowi udało się sprawnie i trafnie opisać jego akcję nie nazywając rzeczy po
imieniu i nie pisząc, czego dotyczy jego zasadnicza problematyka. Bo tak to z
nim niestety jest, że finał pierwszej noweli (film składa się z czterech)
całkowicie zmienia ogląd i ocenę tego, co oglądaliśmy przez wcześniejsze 40
minut.
Ja taki delikatny nie będę, boć przecie nie recenzję piszę a
nomadyczne uwagi kulturalnego powsinogi. Więc, jeśli czytelniku, któryś tu
zbłądził nieopatrznie, nie chcesz stracić pewnego rodzaju przeżycia
estetycznego związanego z oglądaniem filmu Mohammada Rasoulofa (Iran i jego
niezwykłe kino, osobny wpis by się przydał, by opisać ten znany nam skąd inąd czyli
stąd i pouczający fenomen polegający na tym, że reżimy mogą być, wbrew
oczywiście intencjom ich wodzów, wylęgarnią talentów na skalę światową z Asgharem Farhadim na czele) opuść ten prowincjonalny
zakątek „Nomadyzmem humanistycznym” zwany.
Film składa się z czterech nowel, z których niestety tylko
ta pierwsza jest kinomańską perełką. Podobno kiedyś Wajda powiedział, że jeśli
masz pomysł na świetną scenę, to postaraj się zrobić film, którym ją obudujesz.
W wypadku tego filmu chyba się nie sprawdziło, bo im bliżej końca, tym ocena,
tego, co oglądamy, niestety spada. Opowieść staje się niestety banalna
(niestety, bo temat bardzo ważny…. [dość
długo udaje mi się jednak go nie określić] i szkoda, że jakoś rozmienił się na
drobne) i dydaktyczna.
A rzecz dotyczy wykonywania wyroków śmierci w Iranie. I nie
chodzi tylko o sam fakt istnienia tej najwyższej kary (zapomnieliśmy już w
naszej części świata o jej istnieniu i na szczęście „Krótki film o zabijaniu”
choć nadal wstrząsający, to opowiedziana w nim historia już do przeszłości należy). W filmie, poza
pierwszą częścią, chodzi o to, że katami stają się żołnierze służby
zasadniczej. Jest to część ich żołnierskich obowiązków (dziwnie wygląda ta
ucieczka w drugiej noweli, gdy bohater sprawia wrażenie więźnia bardziej niż
żołnierza służącego w więzieniu; znaczące to niewątpliwie…). Film opisuje
rzeczywistość tak skonstruowaną przez władzę, że człowiekowi wydaje się, że nie
może powiedzieć Nie. To znaczy jest przekonany, że odmowa jest niemożliwa, że
od tego zależy całe jego przyszłe życie. I zależy. Na tym polega system. Ale to
nie znaczy, że nie można odmówić. Konsekwencje są różnorakie, ale w filmie jest
to przede wszystkim pogodzenie się z tym, że resztę życia trzeba będzie spędzić
gdzieś na poboczu, na prowincji hodując na przykład pszczoły. To jest ciekawe,
że w filmie mamy do czynienia ze swoistym przeciwstawieniem nowoczesnej
przestrzeni miejskiej, w której funkcjonuje pierwszy bohater, bezrefleksyjnie
każdej nocy wykonujący masowe egzekucje, dzięki czemu jego byt niczym nie różni
się od poziomu życia dobrze prosperującego przedstawiciela klasy średniej na
Zachodzie i niezwykłych, fascynujących, po
prostu pięknych pejzaży irańskiej prowincji, gdzie przyszło żyć tym, którzy
mówią Nie. W wypadku takiego przeciwstawienia ludziom takim ja nietrudno byłoby
odmówić, choć do odważnych nie należę…
Nieśmiało podejrzewam, że nie o taką wymowę tego
przeciwstawienia chodziło twórcy filmu. Myślę, że chciał pokazać, że tak zwaną
normalność, rozumianą w kategoriach świata nowoczesnego, można zyskać w tym
systemie tylko pod warunkiem pogodzenia się z złem systemu. Ale co zrobić z
takimi odbiorcami tego filmu jak ja, dla których bardziej normalne było zawsze
życie poza miejskim uwikłaniem (i wciąż to swoje bycie uznaję za nienormalne a
przede wszystkim niekonsekwentne, bom nie wyniósł się na urocze prowincjonalne
pagórki).
Zirytowała mnie bohaterka ostatniej noweli. Do tego stopnia,
że aż wydało mi się to niemożliwe, by poczucie krzywdy aż tak zaślepiało. Ale
to nieobiektywne jest bardzo z mojej strony, bo przecież nie jestem w stanie
sobie wyobrazić, jak to jest, gdy mając 20 lat dowiadujesz się, że kto inny
jest twoim ojcem… ale żeby aż tak nie brać pod uwagę okoliczności, do tego
stopnia, by zarzucać swemu biologicznemu ojcu, iż nie zabił człowieka, by móc
być z córką (a jeśli uwzględnimy jeszcze i to, ze przecież córka trochę jakby
dzięki temu może żyć w tak zwanym wolnym świecie, studiować, borykając się jedynie
z banalnym w kontekście tego filmu dylematem, czy wybrała właściwe studia, to
tym bardziej… ale, jak napisałem, na szczęście nie wiem, jak to jest…). Ale
może o to moje zirytowanie chodziło reżyserowi, by pokazać, że my, mieszkańcy
Zachodu (ech, jak fajnie się do nich zaliczać jeszcze), nie jesteśmy w stanie
zrozumieć, że nasze postawy wobec tego, co dzieje się w takich krajach jak
Iran, są równie irytujące.
Tytuł, zło nie istnieje, można różnie oczywiście. Dla mnie,
który tu i teraz i na szczęście nie w Iranie, znacząca była motywacja co
niektórych: takie jest prawo i trzeba mu się podporządkować. Tak jakby prawo
potrafiło zneutralizować Zło, do czynienia którego zmusza człowieka. Film
pokazuje, że to działa, jest skuteczne; odniesienie do prawa staje się dla większości
ostatecznym argumentem za takim a nie innym postępowaniem. Można odnieść
wrażenie, że prawo pozbawia człowieka instynktu moralnego. To ważne przesłanie
płynące z tego filmu.
Zło nie istnieje r. Mohammad Rasoulof