poniedziałek, 31 stycznia 2011

Szamański balet

Aronofsky w "Czarnym łabędziu" sięga do abecadła sztuki aktorskiej. Do tego abecadła, którego podstawy sformułował Stanisławski: na scenie nie masz grać postaci - masz nią się stać. Nie jest to już teoria jedynie obowiązująca i niekwestionowana. Ale nadal spektakle, w których aktorzy skutecznie ją zastosują, wywołują u wielu widzów (u mnie na pewno) dreszcze. Jest to jedno z tych doświadczeń, których nie można zaznać w żadnej innej sztuce, w żadnej innej sytuacji; jedna z tych rzeczy, które powodują, że chodzę do teatru. Niestety - tego typu wrażenia zdarzają się nazbyt rzadko. Ale może na tym właśnie polega ich urok...
Pokazywanie kogoś czy stawanie się kimś?
Co to znaczy - stawać się kimś?
Być może jednak 'stawanie się' jest to skrajna forma pokazywania jednak - ale takiego pokazywania, które angażuje maksimum woli i wyobraźni artysty w celu zaczarowania widza. Swoisty rodzaj hipnozy, polegający na omamieniu zmysłów poddającego się, z przyjemnością bądź co bądź, iluzji - obserwatora. Nawet jeżeli nie mamy tu do czynienia z różnicą jakości a jedynie stopnia, to i tak obszary wyobraźni, które trzeba zaangażować, by proces okazał się skuteczny, są przeogromne. I odwrotnie - siła oddziaływania świadczy o jej potędze.
Stanisławski a później jego wierny uczeń - Grotowski - kazał się dokopywać w psyche aktora wyobrażeń i doświadczeń, które byłyby tożsame z jego widzeniem życia wewnętrznego postaci scenicznej. Wiadomo, że nie zawsze jest to możliwe. Związane jest to chociażby z życiowym doświadczeniem aktora. Ale trzeba jednocześnie pamiętać, że nie musimy zdradzać żony czy być mordercą, by odnaleźć w sobie odpowiedzialną za te niecne czyny ciemną stronę, którą nie zawsze zresztą jesteśmy w stanie zaakceptować. Wykształceni psychologowie mają tu szerokie pole do popisu i mogą przywoływać szereg metod, których zadanie polega właśnie na odkrywaniu różych aspektów naszej duszy. Literaturze oczywiście także są nieobce tego rodzaju historie.
Do jakiego stopnia nasza osobowość jest jakością spójną? Czy prawdą jest, że nasza jedność jest iluzją? Może jest nas wiele? Może płynne przechodzenie od roli do roli jest naturalną czynnością czy wręcz potrzebą człowieka? W jakim stopniu nasze wyobrażenie o nas samych prowadzi do tego, że tę wewnętrzną rozmaitość próbujemy siłą woli okiełznać i sprzedać światu jako jedność?
Pytania możemy mnożyć - ważne jest, iż bardzo prawdopodobna jest taka koncepcja ludzkiej osobowości, zgodnie z którą jesteśmy w stanie w sobie odnaleźć i świętego ascetę szczerze wyznającego Bogu swą wiarę i żądnego krwi mściciela wszelkich krzywd ludzkich (a może tylko dającego wyraz swemu egoistycznemu niezadowoleniu, że świat nie pasuje do jego wyobrażeń) - niemal w jednej chwili.
Bo w każdym z nas być może cały ludzki świat kłębi się nierozpoznany.
I im jesteśmy starsi i im bardziej jesteśmy konfrontowani z różnorodnymi doświadczeniem, tym pełniej rozpoznajemy ten świat w sobie.

Bardzo prosto ukazuje to w swoim filmie Aronofsky. Nie można przekonująco zagrać Czarnego łąbędzia, jeżeli nie przekroczyło się progu pokoju dziecinnego.
Ale przekroczeniu musi towarzyszyć wewnętrzne oswajanie tej przestrzeni; świadomość siebie. 'Dojrzałość' chciałoby się powiedzieć, ale nie przepadam za tym słowem.
Mistrz, do którego mamy zaufanie i który nie igra naszymi emocjami w celu osiągnięcia ambicjonalnego sukcesu. Musi istnieć istotne wsparcie - na zewnątrz albo w nas (i szczerze powiedziawszy nie wiem do końca na czym to wszystko polega; wiem, że pewne procesy są nieuniknione czy wręcz konieczne, by życie miało sens, ale nie wiem, czy istnieje teoria i praktyka z niej się wywodząca, która zapewniałaby stuprocentową gwarancję, że nasza psychika nie wypadnie na stałe z kolein podczas doświadczania takiego procesu).
Nitka Ariadny, która wyprowadzić może z ciemnego labiryntu po okiełznaniu wewnętrznego potwora na światło dnia.
Nieprzypadkowo procesy inicjacji wpisane były w różne obrzędy rytualne, nad którymi czuwali doświadczeni szamani.

Thomas chwilami wydaje się być takim szamanem. Historia opowiedziana jest w taki sposób, że mamy wrażenie, że manipuluje on Niną bardziej, niż to widać w momentach, gdy ją agresywnie uwodzi. Stwarza swoisty teatr. Zręcznie kreuje sytuacje, które wyzwalają w niej emocje niezbędne, by zerwać pępowinę łączącą ją z matką i przekonująco odwołać się do ciemnych pokładów własnej psyche. Ale on Mistrzem jednocześnie nie jest. Tłumione przez lata Siły wymykają się na wolność i biorą we władanie życie wewnętrzne Niny.
Ale poczuła się doskonała; doskonałość ta udzieliła się także widzom.
Podczas całego spektaklu przeszła od roli niewinnej a nawet niezdarnej dzieciny, przez morderczego demona, po zawiedzioną, z żalem przyglądającą się światu pełną Ninę.
Czy ta śmierć to smutne zakończenie?

Chwilami przemykały mi ciarki po plecach...

Czarny łabędź, reż. Darren Aronofsky

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz