Kiedyś to była bardzo znana książka; nie wiem, jak dziś.
Kobo Abe „Kobieta z wydm”
Pamiętam jej klarowność, prostotę i to wyzwanie
interpretacyjne, które każde tego typu dzieło ze sobą niesie.
Dziś powróciły te różne myśli, bo film po raz pierwszy sobie
obejrzałem i pod dużym wrażeniem jestem (r. Hiroshi Teshighara; rok 1964 – to
był jakiś niezwykły rok dla kina japońskiego, w tym samym czasie powstały: Rudobrody [o którym chciałem kiedyś coś,
bo duży sentyment mam], Kobieta diabeł
[jeden z lepszych filmów oglądanych przeze mnie w tym roku w Zwierzyńcu]).
Bohater, naukowiec badający pustynne owady i robale,
podstępnie ściągnięty jest do wielkiego
dołu, w którym mieszka tytułowa kobieta dzień w dzień walcząca z piaskiem
zasypującym jej domostwo. Taki jest punkt wyjścia; Kafkowski jak najbardziej –
tyle że zakończenie już raczej z autorem „Procesu” nie ma wiele wspólnego.
tu o psychologii by można, o estetyce niezwykłej i metaforze
o egzystencjalnym smaczku
Film czarno-biały, więc już jakoś mi bliski; miejsce, czyli
pustynia z nieustannym piaskiem (który
wszędzie, który w zasadzie głównym bohaterem jest tego filmu, który także w
wymiarze metafory niezwykle pojemny, bo to i czas, i świat cały, i podstawowy
mechanizm motywujący i który wyzwaniem jest, co życie wraz z całym jego sensem
zawiera przecież, piasek jako siła fatalna, ale tak bardziej w znaczeniu
greckim, więc nie tylko złe, po prostu wszystko, co nam się – tak, Abe Kobo, a
za nią reżyser, dostrzegli w piasku moc znaczeń) w ruchu i życiem znikomym, ale
jednak; i co bardzo ważne, co różni ten film od innych japońskich tego czasu w
moim mniemaniu – niezwykle wstrzemięźliwa gra aktorów (w filmach Kurosawy, tych
samurajskich przede wszystkim, ekspresja jest niezwykle wyrazista przecież i
trochę trzeba się do tej specyficznej estetyki przyzwyczaić, bo ona nam się
jakaś taka nienaturalna wydaje), którzy, szczególnie entomolog (ichtiolog z
„Rysopisu” Skolimowskiego na zasadzie przypadkowej asocjacji mi do głowy, ale
to ten sam rok 1964 [że przypomnę jeszcze: „8 i ½” z 1963 no i „Czerwona
pustynia”, która tytułem nawet mi tu pasuje…oj tak - niezwykły rok), przecież w
sytuacji traumatycznej się znaleźli; grali bardzo naturalnie, co bardzo lubię w
dziełach, które jednocześnie prowokują do uogólnień i konstruowania metafor czy
też paraboli, jak to się mówi, losu
ludzkiego.
Egzystencjalny i psychologiczny motyw dość znany i często
się: człowiek zaangażowany w jakieś tam codzienne sprawy, w tym wypadku
poszukujący różnych żyjątek na pustyni, by znaleźć to wyjątkowe, którego
jeszcze nikt, bo to mu sławę i w ogóle tego robaczka swoim imieniem by, ambitny
taki i zaaferowany spędzić postanowił weekend na pustyni zostawiwszy, jak
podkreśla otwarte książki na biurku i książeczkę czekową, czyli można by
powiedzieć, że on nie cały w tej przestrzeni przebywa, że część jego w domu, w
Tokio i nagle on wyrwany jest – ładnie to się zaczyna, gdy my wiemy przecież,
jak to dalej z nim, i jak on tę pierwszą noc, taki dobry i pomóc chce, bo
kobieta codziennie musi walczyć z tym obsypującym piaskiem, bo jak nie, to
zasypie dom, a jak zasypie jej dom, to później następne, dlatego to cały
syndykat jest walczący z żywiołem, ale nie wszyscy tak uwięzieni, więc,
ponieważ ona sama jednak ciężko, więc, jak bohater szukał noclegu, to go do tej
kobiety, no i jak on w nocy pomóc chce, to ona mówi: „nie, pierwszej nocy
jeszcze nie”, co śmiesznym mu się wydaje i można by tu Józefa K. z jego reakcją
na aresztowanie przywołać, i my wiemy, ale jego reakcji się przyglądamy troszkę
z pobłażaniem, troszkę ze współczuciem, a my przecież w takiej samej sytuacji –
no więc, ten motyw związany z wyrwaniem bohatera z jego naturalnego środowiska
czy z jakiejś oczywistej sytuacji, jak ja to mówię - z kolein - już tak
oczywistych, że całym światem być się stają, że już nic innego trudno sobie; no
więc bohater wrzucony w inny kosmos, z którego oczywiście uciec i bunt,
niezgoda i załamanie, gdy powoli dochodzi, że to nie tylko weekend, nie kilka
dni, że to życie całe już być może, że tamtego koniec…
Gdy już tak mocno okopiemy (metaforyka jakaś asocjacje
przywołująca) się życiu, to wydaje nam się, że już tak zawsze będzie. I nawet,
gdy codzienny rytm męczy (w tym filmie tak nie jest, nie wiemy wiele, o tym, co
wcześniej, to że chce uciec, nie musi być związane z tym, że tam jakoś cudnie,
on przecież chce uniknąć, jak mu się wydaje, koszmaru, to nie ot, taka prosta
modyfikacja życia, to jest zmiana kosmosu), to jakoś trudno nam sobie
wyobrazić, że można by inaczej. A nawet, gdy sobie wyobrazimy, to brak odwagi.
No tak, ale ja tu, kierowany osobistymi pragnieniami, piszę o sytuacji
człowieka, który chciałby zmienić, nawet bardzo radyklanie, ale brakuje mu
odwagi, a w tym filmie mamy do czynienia z człowiekiem, który raczej za żadną
zmianą nie tęskni.
Okazuje się, że można.
O tym jest ta opowieść. Jak stopniowo, gdy dociera do
człowieka konieczność, to dostosowuje się (i to przecież inaczej niż w
„Procesie”, ale i u Becketta, z którym ta opowieść kojarzyć się przecież
powinna – Teshighara optymistą wydaje się być, bo to chyba nie jest krytyczna
ocena kondycji ludzkiej).
Ale to nie tak od razu oczywiście.
Zaczyna się on protestu totalnego, związania kobiety i
oczekiwania aż go uwolnią. Reakcji po drugiej stronie żadnej, piasek się sypie,
słońce grzeje, wody brakuje. Można powiedzieć ‘nie’, odmówić udziału – zacytuję
Camusa: „Jest tylko jeden problem prawdziwie filozoficzny: samobójstwo. Orzec,
czy życie jest, czy nie jest warte trudu, by je przeżyć, to odpowiedzieć na
fundamentalne pytanie filozofii”… bohater opowiada się za życiem (poddaje się?
bo tak to wygląda oczywiście, ale tu
paradoks właśnie, a jak to na życie przeniesiemy, to co? nasze życie,
pogodzenie się z uwarunkowaniami bycia to porażka? no przecież nie, ale przecież
pogodzenie się z koniecznością?), zabierają się z kobietą do codziennego
wynoszenia piasku, postrzeganego przez niego jako czynność bezsensowna,
absurdalna i trudno mu się pogodzić, by tak codziennie i już zawsze (tak, tak
Camus nie był tu przypadkiem), nie przestaje myśleć o ucieczce, lecz by uciec,
to przecież żyć musi.
I takich momentów i scen ważnych to kilka, symbolicznie
czytanych…
Ucieczka na przykład: gdy okazuje się, że poza tą dziurą w
której siedzi, to labirynt, ciemność i śmierć go czeka. Dopiero na końcu, gdy
już swobodnie mógł wyjść (drabinkę zostawiono przez przypadek czy celowo? by
sprawdzić? a może już pewność mieli, że on ich?), to bez problemu nad morze
trafił i ze spokojem tej przecież zupełnie innej przestrzeni się przyglądał. I
wrócił. Bo kobieta w ciąży, bo on tam to swoje odkrycie, dzięki któremu woda na
pustyni i on, naukowiec przecież, coś praktycznego; coś , co tej społeczności
dać może wytchnienie jakieś.. ) ale czy badanie robaczków, to takie złe?).
I to, jak się stopniowo zmieniają jego relacje z kobietą
przecież ważne. Ona przecież w podobnej sytuacji, tyle że pogodzona i u siebie
i męża i dzieci w tym miejscu już straciła i ona wie, że tylko przymus może
mężczyznę jakiegoś, więc choć nie ona decyduje, to przecież widać, że jej
dobrze i na wszystko by się zgodziła, by on był; boi się strasznie, że może
znowu obudzić się sama i przecież niekoniecznie o pomoc fizyczną jej chodzi, widać jak bardzo zmysłowa jest,
jak pragnie. Nie jest ładna, ale on coraz bliżej, nie tylko seks, ale przecież
i martwi się, że za dużo pracuje i jest taki moment, że gdybyśmy nie pamiętali,
że to w tej dziurze, to można by pomyśleć, normalna para w normalnym świecie
normalne rzeczy robi jak to w domu po pracy.
Bo jeżeli mamy o metaforze, to właśnie ta normalność jest
chyba najważniejsza.
Że my w tej swojej normalności tak jak oni w tej kruchej
chałupie codziennie systematycznie zasypywani piaskiem, z którym żmudna i
bezsensowna wydawałoby się walka codzienna.
Kobo Abe Kobieta z
wydm (r. H. Teshighara, Japonia 1964)