piątek, 23 września 2016

O empatii w życiu i w kinie


 Na początku,  przez nawet ponad 20 min. byłem na 'nie'. Nie byłem nastawiony na polskiego snuja, którego akcja rozgrywa się w środowisku fryzjerskim i jeszcze dodatkowo dość długo nie wiadomo, dlaczego według reżysera, Grzegorza Zaricznego, historia dwóch dziewczyn, w dodatku fabularna a nie dokumentalna, choć konwencja jest na wskroś werystyczna, ma mnie zainteresować. Dokumentalna forma, a więc narracja nastawiona przede wszystkim na obserwację, zresztą kojarzącą się z klasycznymi filmami dokumentalnymi, choćby z "Wszystko się może zdarzyć" Marcela Łozińskiego z podchwyconymi obserwacjami rodzajowymi z podmiejskiego parku, spowodowała, że zacząłem się zastanawiać, czy gdyby obie dziewczyny uczące się z różnym powodzeniem zawodu, chciały swym losem mnie zainteresować w realu, to czy wykazałbym się wystarczającą ilością empatii, by je wysłuchać. Mimo że w pewnym momencie, choć było to już w drugiej połowie filmu, powiedziała coś, co pozwoliło mi ją lepiej zrozumieć (ale nie żeby się utożsamić, choć...): "nie będę uczyła się pleść warkoczy, bo i tak mi nie wyjdzie"... mam tak samo; pytanie, czy czasem częściowo nie z tych samych powodów...
Ale o empatii jeszcze... bo coś w tym jest... że bardziej często przejmujemy się losem ludzi na ekranie niż w rzeczywistości, nawet gdy historie są bardzo podobne... bo to film? bo jakoś tam emocjonalnie bezpieczni jesteśmy? że nie ryzykujemy zaangażowania? że nikt niczego od nas i po wyjściu z kina pointelektualizować ewentualnie i zadumać nad paskudztwami świata tego, ale broń boże jakoś zaangażować? Ale być może tylko o sobie piszę i obnażam po raz kolejny moje kalectwo.
Ania mieszka z ojcem (może powinienem coś opowiedzieć, bo nie mam pewności, jak bardzo ten film będzie obecny w kinach - na pewno będzie miał ciężko) i pierwszy sygnał ostrzegawczy pojawił się, gdy zapytał on córkę, czy lubi zupę pomidorową. Sztuczny tekst - pomyślałem, ale zaraz - a może od niedawna mieszkają razem, może w ogóle jakoś krótko i okazało się to prawdą (a mogło zrazić, że niby nieautentyczne, a to jednak w tej ascetycznej formie informacja jakaś była, która potem rozwinięta).
W gruncie rzeczy jest to opowieść o tym, jak prostej dziewczynie mocno nie wychodzi to uczenie się fryzjerstwa, gdyż w rodzinie nie za bardzo (choć u jej przyjaciółki także, ale tam wszyscy w komplecie i Kasia daje radę, a gdy jej potencjalny chłopak złodziejem się okazuje, to nie chce mieć z nim do czynienia – czyli co? ojciec pijak, ale w domu i matka mimo wszystko z nim to wszystko jest w porządku?), najprawdopodobniej, matka rozwiodła się już dawno temu z awanturującym się po pijaku ojcem Ani, a z półtora roku  przed rozpoczęciem akcji zaangażowała się w związek z nowym partnerem do tego stopnia, że przestała zauważać córkę, która w akcie buntu i pełna złości przeniosła się do ojca. Można taką historię różnie opowiedzieć; reżyser wybrał chyba formę najbardziej ryzykowną: obserwujemy Annę, gdy uczy się zawodu, gdy angażuje się w przyjaźń, gdy mieszka z ojcem - ale wchodzimy niejako w środek ich życia, nikt nie wyjaśnia, co było wcześniej (żadnej typowej ekspozycji) i jakie są przyczyny wszelakie; musimy się tego dość długo domyślać, więcej, jak już o tym na początku wspomniałem - bardzo długo nie wiemy, co jest tak naprawdę istotą tej opowieści (tym bardziej, że wątek Kasi jest także rozwijany równolegle i nie ma do pewnego momentu pewności, która z bohaterek jest na pierwszym planie; i mógłby to być zarzut, wielu osobom pewnie coś takiego nie będzie się podobało i uzna to za wadę scenariusza, ale mi to zaczęło się podobać). Wprawdzie w którymś momencie Ania kłócąc się z przyjaciółką przedstawia całą sytuację a później w rozmowie z matką pojawiają się kolejne szczegóły, ale reżyser poddał cierpliwość widza egzaminowi, którego zapewne niektórzy nie zdadzą...zresztą przyjaciółki między sobą robią coś podobnego - także nazywają pewne sytuacje egzaminami...tyle że na przyjaciół...i nie zawsze też go zdają.
Podobało mi się zakończenie (spoiler), gdy ojciec przytula rozwścieczoną córkę, która już i wcześniej nie przebierała w słowach, a tak w ogóle to często i irytowała, bo nie wiedzieliśmy, dlaczego ona tak, ale nawet gdy wiemy, jakie są przyczyny, to i tak przecież często irytacja, i gdy tak stoją na tym balkonie, to chciałoby się, by dzwonek zadzwonił, co oznaczałoby, że matka jednak…a pozostawieni zostaliśmy w zawieszeniu… (czyżby znowu błąd scenariusza? a mi się to podobało, to zawieszenie takie, bo to był chyba jakiś moment zrozumienia a może i, że szumnie to nazwę, jakieś katharsis dla Ani a to czy matka się przełamała czy nie wtórne powinno być – uwolnienie bohaterki powinno polegać na tym, że decyzja matki dla niej nieistotna już i może kiedyś i wtedy super, ale to nieważne jest albo być powinno).
Wyszedłem z kina, a to festiwal w Gdyni i trzy obejrzałem znowu i te wcześniejsze z punktu widzenia rangi pewnej bardziej winny się nadawać do pisania, a ja pomyślałem sobie, że to jakaś taka moja historia i nie będę się już na tyle obnażał, by bardziej do ojca czy też do Ani się przyznać…
ale skądś ten przytłaczający brak wiary we własne możliwości mam przecież


„Fale”, reż. G. Zariczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz