Ciekawe, czy Szekspir lubił Hamleta?
Wczoraj przypomniałem sobie wersję filmową „Hamleta” z
Laurencem Olivierem. I taka właśnie mnie naszła myśl. Bo przecież ten bohater,
jak go w końcówce nazywają – szlachetny, budzi jednocześnie irytację. I to nie sceny
z Ofelią zdecydowały, że zacząłem się zastanawiać, czy go lubię (może to nazbyt
pochopnym interpretatorom moich tekstów nasunąć jakieś złośliwe myślątko na
temat mojego stosunku do kobiet…a niech tam), a rozmowa z aktorami i jedno
zdanko… w którym twierdzi, że kazałby wybatożyć (u Barańczaka – „Takiego draba
kazałbym oćwiczyć”) artystę scenicznego stosującego nazbyt ekspresyjne środki
wyrazu. Rozumiem, że Szekspir takiej gry pewnie nie znosił (ja też nie), ale
wkładając te słowa w usta swego bohatera, czyni z niego wszechwładne książątko
batami czyniącymi ten świat znośny dla własnego gustu (czy skojarzenie z
Sienkiewiczowskim Neronem jest nazbyt ignoranckie?). Wiem, ahistoryczny lewak,
nieznoszący władzy siłą podporządkowującej świat swym indywidualnym kaprysom
artystycznym, się we mnie odezwał i tak
już pewnie będzie dalej.
Ten szczególik spowodował, że nad tym, czy chciałbym mieć
takiego przyjaciela, zacząłem się zastanawiać. Czy mógłbym być Horacym i
cierpliwe znosić poczynania tego, czyje losy mam sławić po jego śmierci? Tym
bardziej, że przecież tylko tyle o nim wie, tylko te czyny (lub ich brak) zna, bo
wszystkie egzystencjalne monologi, które tak bardzo nas (mnie) do Hamleta
przekonują i które stanowią o jego wyjątkowości, monologami są właśnie i nie
zna ich przyszły kronikarz wielkości swego Pana (przyjacielem nazywany, ale
przecież na duńskim dworze królewskim hierarchia jest oczywista).
Kilka scen dalej Hamlet zabija Poloniusza. Podobno myśląc
(czy myślał w momencie popełniania tej zbrodni?), że to Klaudiusz. Spore
musiało być jego zaćmienie umysłowe w tym momencie, bo przecież chwilę przed
wizytą u matki widział swego wuja modlącego się zupełnie gdzie indziej. A i
głosu Poloniusza nie poznał, bo przecież ten krzyknął „Pomocy”. W filmie
Oliviera całkowicie obojętna twarz Hamleta i słowa bagatelizujące całe zajście:
„Nieszczęsny, wścibski, nadgorliwy głupcze,/ Żegnaj! Myślałem, że to ktoś
ważniejszy./ Cóż, miałeś pecha”. Jak wiadomo, sprawę zatuszowano, a mordercę
wyprawiono do Anglii. Ciekawe, czy istnieje wersja sceniczna tego dramatu
pokazująca Hamleta jako nad wyraz uprzywilejowanego członka klasy rządzącej. Nie
to, żebym lubił Poloniusza. Jest typowym przedstawicielem służb, które nie
wahają się przed najbardziej bezwzględnymi środkami inwigilacji w celu ochrony
władzy lub partii rządzącej. Upublicznia nawet intymną korespondencję własnej
córki, by dobrze służyć władzy (swoją drogą,
nie wiadomo, czy już to nie przyczyniło się do obłędu Ofelii). Sporo
wyroków śmierci musiałoby zapaść w naszym kraju, gdybyśmy poszli śladami
Hamleta i tych, którzy podsłuchują i nagrywają…(wiem, znowu ahistoryczny,
agatunkowy i w ogóle a- coś tam jestem, ale dlaczego, skoro tak bardzo się te
teksty na scenie dziś uwspółcześnia i uniwersalizuje, nie pokazać tego
tyrańskiego oblicza szlachetnego bohatera arcysztuki Szekspira).
Motywacje są znane. Wszystko wskazuje na to, że zabito mu
ojca. I pewnie dopóki będzie się wystawiać Szekspira, będziemy obserwowali na
scenie Hamletów, którzy prowadzą wykalkulowaną grę lub popadają w szaleństwo,
którym się ukazał duch ojca nakazujący zemstę lub zawiedzionego następcę tronu,
któremu wuj odebrał przysługującą mu władzę. Ale czy zobaczymy pozbawione uczuć
książątko, które może wybatożyć artystę, gdy ten gra nie po jego myśli czy
zabić nielubianego przez siebie arystokratę, by po chwili powiedzieć do matki: „Dość
tych lamentów, siadaj nie łam rąk”?
A nie zapominajmy, że Poloniusz był ojcem Ofelii. I gdyby
nie ostry kryzys egzystencjalny bohatera mógł zostać jego teściem.
No właśnie, na temat stosunku Hamleta do Ofelii napisano
sporo. Widząc w ambiwalencji, chłodzie i arogancji bohatera źródła jej obłędu (byli
kochankami czy nie?). Niezależnie od tego, co napisałem na wstępie, już to
wystarczyłoby, a kobietom na pewno powinno wystarczyć, by trzymać się na
dystans wobec powinowatych Szekspirowskiego bohatera. Myślę, że feministkom nóż
(czy nożyczki?) w kieszeni się otwiera, gdy Hamlet wskakuje do grobu Ofelii i
wbrew wcześniejszym radom udzielanym aktorowi z przesadną emfazą wyznaje swą
miłość. Nie można tego pogodzić z mizoginizmem, któremu dał wyraz w słynnej
scenie, gdy wypomina kobietom „mizdrzenie się, dreptanie, szczebiotanie,
nadawanie dziecinnych nazw wszelkiemu Bożemu stworzeniu” (Barańczak) w celu
uwiedzenia mężczyzny. A, jak ostatnio wyczytałem w książce „Szekspir bez
cenzury” Jerzego Limona, słynne powiedzenie „Idź do klasztoru” w czasach
elżbietańskich można było także rozumieć jako: „Idź do burdelu”. Zgadzam się
całkowicie z uwagą Króla: „Miłość? – nie tędy rwie się jego serce”.
Zaiste milusi i szlachetny młodzian (to znaczy tak koło
trzydziestki miał i choć Auden w swych „Wykładach o Szekspirze” uznaje to za
niekonsekwencję, bo niby za stary na studia, to z tego, co wiem, w XVI wieku
studiować można było długo bardzo [akcja wprawdzie dużo wcześniej, ale tutaj
chyba czas pisania tłumaczyć może wiek bohatera]).
I można by tak jeszcze co nieco. Choćby instrumentalne
traktowanie innych ludzi, pogarda i wyższość co rusz objawiana wobec niemal
wszystkich oprócz Horacego. To ciągłe udawanie, brak autentyczności. Brak miłości.
Nie lubił ludzi.
I można by tak.
Tylko że ja też tak mam.
Lecz w przeciwieństwie do Hamleta nie nawiedzają mnie myśli
w chwilach egzystencjalnego odosobnienia mogące konkurować z monologami
Szekspirowskimi. Oczywiście można postawić sobie pytanie, czy te mentalne
podróże go usprawiedliwiają. Pewnie nie, a i tak, mimo wszystko, co powyżej,
jakoś jestem po jego stronie.
Ciekawie o tym Auden („Wykłady o Shakespearze”): „Hamlet jest
zajęty wyłącznie sobą i to ześrodkowanie na sobie samym nie opuszcza go do ostatniej
chwili. Zwleka. Tymczasem zadanie polega na samookreśleniu, na obdarzeniu
chwili obecnej uwagą […] Dopiero sam siebie muszę określić. W jaki sposób mam
przekroczyć swoje „ja”, które zaakceptowałem, następnie zapomnieć o nim
całkowicie? Nie powinienem pozostawiać tego wyboru przeznaczeniu ani
okolicznościom, jak robią to ludzie , którzy wpadają w wir hulanek czy
nieskoordynowanych działań. Nie powinienem twierdzić, że nie potrafię poradzić
sobie z życiem, ponieważ matka mnie nigdy nie kochała albo kochała nazbyt
mocno, albo cokolwiek innego. Hamlet powinien był natychmiast pomścić śmierć
ojca lub pogodzić się z myślą, że sąd nad ludźmi to rzecz Boga, nie jego. Tymczasem
nie robi ani jednego ani drugiego. Przeciwnie, ciekawi go ta sytuacja, sporządza
więc notatki o tym, jak ktoś, „kto się uśmiecha, też może być łotrem”".
Też tak mam.