piątek, 15 marca 2019

Kosztując „Monument”




nadgryzając nieco

 I znowu Jagoda Szelc. Na topie jest bardzo i gdy tak się jej dużo czyta i słucha, to coraz więcej powtórek się doświadcza. Ale czy można co rusz coś nowego i odkrywczego? Poczekajmy…
„Każdy ma w głowie swój własny film” – to o fenomenie kina, polegającym na tym, że mimo iż siedzi nas w ciemnej sali powiedzmy setka, to każdy ogląda coś innego. Cieszy mnie taka opinia, choć wydawałoby się banalna (podzielanie jej ewidentnie dyskwalifikowało mnie jako nauczyciela, lecz chęć sprostania stawianym przede mną wymaganiom, powodowała, że być może co niektórzy uczniowie by się zdziwili, że w głębi serca przyzwalałem im na bardzo indywidualne odczytywania omawianych przez nas tekstów [choć rola belfra obligowała mnie do wskazywania im „kanonicznych odczytań”, które później na egzaminie itd… dobrze nie być już belfrem]… pod warunkiem, że przeczytali…). Ten blog wyrósł z takiego przekonania. Z chęci ucieczki od klasycznych recenzji i akademickich analiz. Co nie znaczy, że ślady takiego podejścia do dzieła nie są porozsypywane po różnych obecnych tu wpisach. Bo tak też odbieram, czytam i interpretuję. Ale, tu znowu cytacik z Szelc : „ten kompost jest mój”. A w nim fermentują moje akademickie wykształcenie, lektury recenzji i delektacje impresyjnych wylewów. I cała moja egzystencja, jak chce sensuous theory.
Monument – pomnik, obelisk wystawiony ku czci… powinien robić wrażenie, zwracać uwagę, sprowokować przechodnia do chwili czegoś…(żyjemy w czasach, w których już na nie nie zwracamy szczególnej uwagi, przyzwyczailiśmy się do ich widoku, chyba że jakieś, być może bulwersujące jak ostatnio, okoliczności skierują nasz wzrok na ten kamienny ślad naszych wzruszeń, pragnień i ideałów). W filmie wokół oczyszczania sześciennego cokołu toczy się jeden wątek. Można powiedzieć, źe to takie meta… ukonkretnienie fizyczne tego, czym ten film jest (może być, bo to przecież tylko moje intuicje, na które reżyserzyca dała pełne przyzwolenie, do którego wręcz nakłaniała) – studenci PWSFTviT wraz z Jagodą Szelc stawiają tym dziełem pomnik swemu czteroletniemu trudowi. I to jest taka najprostsza interpretacja tytułu. I to sprzątanie z różnych naleciałości, mycie i w końcu opatulenie czy też zapakowanie niczym w sztuce land art’u ma swoje metaforyczne i dość proste jednocześnie, znaczenie. Bo przecież po tym spektakularnym zwieńczeniu swej studenckiej przygody muszą zapakować swój obecny status do tego filmu i pozostawić go za sobą. Jeśli uznają, że to jest wierzchołek góry i najbardziej imponujący pomnik, na jaki ich stać, dość szybko przysypani zostaną ponownie zeszłorocznymi liśćmi. A gdzieś tam, ukryta w którymś z ciemnych okien, dyryguje całością Baba Jaga Szelc i patrzy być może z jakimś także erotycznym zacięciem. Piękną kobietą jest, więc niewykluczone, że młodzi aktorzy pracujący pod jej okiem projektują małe co nieco.
Konweniuje (ojojoj, ależ pretensjonalny ton) z tą interpretacją ramowa konstrukcja narzucona przez Szelc. (spoiler!) Świadomie proste wyjaśnienie sytuacji, w której znaleźli się bohaterowie. Mi natychmiast przypomniał się film „Czysta formalność”, ale to właśnie jest przykład tego, że każdy pewnie co innego nałoży na tę ramę. Jesteśmy w przestrzeni „pomiędzy” życiem i śmiercią. Co podkreślone zostało także przez, jak to nazwała twórczyni, „kostnienie” sposobu filmowania: od rozedrganych ujęć z ręki po statyczny sposób rejestracji ze statywu. Jest coraz sztywniej, zimniej, groźniej. Bo to i cała warstwa dźwiękowa, i kreacje aktorskie podkreślające narastające wyobcowanie i wzajemne ambiwalentne relacje. Koniec instytucjonalnej edukacji musi zostać podkreślony przez swoisty rytuał przejścia. Jagoda Szelc weszła w rolę szamanki i zafundowała swym, tak to nazwijmy, podopiecznym obrzęd na finał, symboliczną śmierć, której muszą doświadczyć, by iść dalej. To chyba jakiś nowy gatunek filmu jest, jeśli jest (skojarzenie z trenem Kochanowskiego niekoniecznie musi być przypadkowe).
To tak ogólnie. Spojrzenie całościowe. Próba rozświetlenia koncepcji.
A diabeł tkwi w szczegółach.
A skoro diabeł… w piekle czy czyśćcu jesteśmy? Mentalnym, osobistym, intymnym.
Te szczegóły dla mnie najbardziej, no chwilami to nawet banalne… niektóre… może codzienne nazbyt po prostu.
Ale te coraz bardziej ponure podziemne labirynty, w których niektórzy (niektóre) ocierają się o obłęd, gdzie odkrywa się skryte pragnienia a także role społeczne, z którymi trudno się może pogodzić, ale brakuje odwagi na asertywność. Znaczące było to, źe bohaterowie początkowo wylosowali przydział obowiązków z zastrzeżeniem, że będą się zmieniali a później okazało się, iź na tyle dobrze wykonują to, co do nich należało, że zmian nie będzie. Wchodzimy w życiu w pewne role społeczne, wybieramy jakieś studia, zatrudniamy się z takim poczuciem a także przyzwoleniem świata na to, że zmiana jakby co jest możliwa. A po jakimś czasie okazuje się, źe wybór ten staje się naszym codziennym garniturem, uwewnętrzniliśmy go, nie zmienimy już zakresu naszych obowiązków. Chyba że jakiś rytuał…

„Monument” reż. Jagoda Szelc





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz