nadgryzając nieco
I znowu Jagoda Szelc.
Na topie jest bardzo i gdy tak się jej dużo czyta i słucha, to coraz więcej
powtórek się doświadcza. Ale czy można co rusz coś nowego i odkrywczego?
Poczekajmy…
„Każdy ma w głowie swój własny film” – to o fenomenie kina,
polegającym na tym, że mimo iż siedzi nas w ciemnej sali powiedzmy setka, to
każdy ogląda coś innego. Cieszy mnie taka opinia, choć wydawałoby się banalna (podzielanie
jej ewidentnie dyskwalifikowało mnie jako nauczyciela, lecz chęć sprostania
stawianym przede mną wymaganiom, powodowała, że być może co niektórzy uczniowie
by się zdziwili, że w głębi serca przyzwalałem im na bardzo indywidualne
odczytywania omawianych przez nas tekstów [choć rola belfra obligowała mnie do wskazywania
im „kanonicznych odczytań”, które później na egzaminie itd… dobrze nie być już
belfrem]… pod warunkiem, że przeczytali…). Ten blog wyrósł z takiego
przekonania. Z chęci ucieczki od klasycznych recenzji i akademickich analiz. Co
nie znaczy, że ślady takiego podejścia do dzieła nie są porozsypywane po
różnych obecnych tu wpisach. Bo tak też odbieram, czytam i interpretuję. Ale,
tu znowu cytacik z Szelc : „ten kompost jest mój”. A w nim fermentują moje
akademickie wykształcenie, lektury recenzji i delektacje impresyjnych wylewów. I
cała moja egzystencja, jak chce sensuous
theory.
Monument – pomnik, obelisk wystawiony ku czci… powinien
robić wrażenie, zwracać uwagę, sprowokować przechodnia do chwili czegoś…(żyjemy
w czasach, w których już na nie nie zwracamy szczególnej uwagi,
przyzwyczailiśmy się do ich widoku, chyba że jakieś, być może bulwersujące jak
ostatnio, okoliczności skierują nasz wzrok na ten kamienny ślad naszych
wzruszeń, pragnień i ideałów). W filmie wokół oczyszczania sześciennego cokołu
toczy się jeden wątek. Można powiedzieć, źe to takie meta… ukonkretnienie
fizyczne tego, czym ten film jest (może być, bo to przecież tylko moje
intuicje, na które reżyserzyca dała pełne przyzwolenie, do którego wręcz nakłaniała)
– studenci PWSFTviT wraz z Jagodą Szelc stawiają tym dziełem pomnik swemu
czteroletniemu trudowi. I to jest taka najprostsza interpretacja tytułu. I to
sprzątanie z różnych naleciałości, mycie i w końcu opatulenie czy też zapakowanie
niczym w sztuce land art’u ma swoje metaforyczne i dość proste jednocześnie,
znaczenie. Bo przecież po tym spektakularnym zwieńczeniu swej studenckiej
przygody muszą zapakować swój obecny status do tego filmu i pozostawić go za
sobą. Jeśli uznają, że to jest wierzchołek góry i najbardziej imponujący
pomnik, na jaki ich stać, dość szybko przysypani zostaną ponownie
zeszłorocznymi liśćmi. A gdzieś tam, ukryta w którymś z ciemnych okien,
dyryguje całością Baba Jaga Szelc i patrzy być może z jakimś także erotycznym
zacięciem. Piękną kobietą jest, więc niewykluczone, że młodzi aktorzy pracujący
pod jej okiem projektują małe co nieco.
Konweniuje (ojojoj, ależ pretensjonalny ton) z tą
interpretacją ramowa konstrukcja narzucona przez Szelc. (spoiler!) Świadomie proste wyjaśnienie sytuacji, w której znaleźli
się bohaterowie. Mi natychmiast przypomniał się film „Czysta formalność”, ale
to właśnie jest przykład tego, że każdy pewnie co innego nałoży na tę ramę. Jesteśmy
w przestrzeni „pomiędzy” życiem i śmiercią. Co podkreślone zostało także przez,
jak to nazwała twórczyni, „kostnienie” sposobu filmowania: od rozedrganych ujęć
z ręki po statyczny sposób rejestracji ze statywu. Jest coraz sztywniej,
zimniej, groźniej. Bo to i cała warstwa dźwiękowa, i kreacje aktorskie podkreślające
narastające wyobcowanie i wzajemne ambiwalentne relacje. Koniec
instytucjonalnej edukacji musi zostać podkreślony przez swoisty rytuał
przejścia. Jagoda Szelc weszła w rolę szamanki i zafundowała swym, tak to nazwijmy,
podopiecznym obrzęd na finał, symboliczną śmierć, której muszą doświadczyć, by iść
dalej. To chyba jakiś nowy gatunek filmu jest, jeśli jest (skojarzenie z trenem
Kochanowskiego niekoniecznie musi być przypadkowe).
To tak ogólnie. Spojrzenie całościowe. Próba rozświetlenia
koncepcji.
A diabeł tkwi w szczegółach.
A skoro diabeł… w piekle czy czyśćcu jesteśmy? Mentalnym,
osobistym, intymnym.
Te szczegóły dla mnie najbardziej, no chwilami to nawet
banalne… niektóre… może codzienne nazbyt po prostu.
Ale te coraz bardziej ponure podziemne labirynty, w których
niektórzy (niektóre) ocierają się o obłęd, gdzie odkrywa się skryte pragnienia
a także role społeczne, z którymi trudno się może pogodzić, ale brakuje odwagi
na asertywność. Znaczące było to, źe bohaterowie początkowo wylosowali przydział
obowiązków z zastrzeżeniem, że będą się zmieniali a później okazało się, iź na
tyle dobrze wykonują to, co do nich należało, że zmian nie będzie. Wchodzimy w
życiu w pewne role społeczne, wybieramy jakieś studia, zatrudniamy się z takim
poczuciem a także przyzwoleniem świata na to, że zmiana jakby co jest możliwa.
A po jakimś czasie okazuje się, źe wybór ten staje się naszym codziennym
garniturem, uwewnętrzniliśmy go, nie zmienimy już zakresu naszych obowiązków. Chyba
że jakiś rytuał…
„Monument” reż. Jagoda Szelc
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz