środa, 18 grudnia 2019

Wracając do Antonioniego





Dokładnie 10 lat temu kupiłem sobie boksik Antonioniego. Zresztą, niemal dokładnie 10 lat temu powołałem też do życia Nomadę.

Pierwszy wpis dotyczący Antonioniego zatytułowałem „Zanim napiszę o Powiększeniu”. I do dziś nie napisałem, choć o pozostałych filmach włoskiego reżysera przecież nie raz…

Ten pierwszy wpis dotyczył debiutu fabularnego – Kroniki pewnej miłości – który sobie po tym długim czasie przypomniałem (taka zaleta, chyba jedyna, mej słabej bardzo pamięci – oglądałem jakby pierwszy raz; ja już chyba żadnych nowych filmów nie muszę, bo te stare, które przypomnieć bym chciał, wystarczającą motywacją są, by nie wychodzić przez wiele tygodni z domu). Bo nastała taka pora powrotów troszkę.

Jakoś tak jest, że gdy mamy już możliwość oglądu pełnego dzieła jakiegoś twórcy, to skłonni jesteśmy przypisywać pierwszym utworom cechy, które stają się widoczne często dopiero później, w filmach tak zwanych dojrzałych często. Przywiązani jakoś jesteśmy do monolitycznej i niezmiennej tożsamości człowieka (twórcy) i umyka nam często fakt, że pewne rzeczy dopiero się stają, że może niekoniecznie ta nasza tożsamość to taki gotowy twór, któremu czas potrzebny jedynie po to, by się w pełni objawić (taka opowieść jest o łódce: powiedzmy, że co roku wymieniamy w niej jedną z desek, gdy wymienimy już wszystkie, to czy mamy do czynienia ciągle z tą samą łodzią? a przecież komórki w człowieku nieustannie obumierają i są zastępowane przez nowe..no tak, ale podobno komórki kory mózgowej są z nami przez całe życie... i w ten sposób jak zwykle sam sobie zaprzeczyłem).
A gdy mamy do czynienia z twórcą wybitnym, o którym już dysertacje, syntezy i analizy wszelakie w formuły uogólniające zamykające jego dzieło… to trudno bardzo świeżym okiem spojrzeć na pierwsze dokonania.

Trudno uciec od tychże formuł…
że wyalienowanie
że brak szczęścia, w którego możliwość zaistnienia naiwnie się wierzy
że to wszystko w świecie zaspokojonych pragnień bytowych w pełni
że to kobieta motorem zdarzeń
że ostatnia scena jest Ostatnia (o niej akurat 10 lat temu w mej skromniutkiej notce wspomniałem), choć niektórzy mówią o kompozycji otwartej
i ten kontrast między miejską przestrzenią przypominającą labirynt, w którym skryć się ze swymi uczuciami pragną bohaterowie, a przedmieściami czy wręcz polami poza, gdzie formułowane są  naiwne pragnienia i snute występne plany mające na celu osiągniecie iluzorycznego szczęścia; szczęścia, które fantomem zdaje się być
i niektórzy dodają, że slow; ale ja tak mocno w tym świecie zanurzony, że nie dostrzegam
i jeszcze ta gatunkowa zmyłka, która później widzów Przygody oburzyła; w tym wypadku delikatna, bo planowana zbrodnia (a i obecność prywatnego detektywa przez cały niemal czas trwania filmu każe widzowi czytać oglądaną historię przez znany jej pryzmat, nie spodziewa się on konsekwencji, jakie może mieć jego raport – choć tylko się domyślamy, że to emocje związane z lekturą tegoż doprowadzić mogły do wypadku) przez Przypadek (opatrzność?) nie musiała dojść do skutku, by (szczęśliwie?) wyeliminować bogatego męża z gry
itd.

Ta gatunkowa zmyłka chyba dla mnie dziś nieprzemijający urok wciąż posiada. Choć, jak napisałem, to delikatne jeszcze jest. Ale fajnie się obserwuje to rozszczelnienie zamkniętej formy. Zaczyna się jak w wielu kryminałach tamtych czasów w biurze prywatnego detektywa. I już po chwili pierwsza informacja budząca niepokój: Paola zniknęła z Ferrary, swego rodzinnego miasteczka, zaraz   po śmierci najbliższej przyjaciółki. I tak krok po kroku serwuje autor odbiorcom kolejne informacje, z których mogłoby wynikać, że w przeszłości bohaterki kryje się jakaś mroczna tajemnica, zaś w płaszczyźnie współczesnej każe jej montować wraz z kochankiem zamach na męża… a jednocześnie co i rusz ta sensacyjna akcja jest rozszczelniana pozostawiając wiele wątpliwości co do intencji bohaterów ale i co do faktycznego przebiegu zdarzeń.

I w ten sposób, chcąc umknąć ścieżynom po wielokroć powtarzanych formuł, potwierdziłem tylko ich trafność. Bo chyba rzeczywiście ten zasiew już od tego pierwszego filmu (troszkę chyba wbrew temu, co Nałkowska w Granicy: „Najbardziej logiczny plan życia, najściślej wyprowadzona formuła jego wartości rozpada się nagle, gdy ujawniona zostanie ostatnia niewiadoma”… w wypadku artystów, gdy ich ostanie słowo odbiega od wcześniej ugruntowanej wśród odbiorców formuły, bagatelizuje się je i uznaje za schyłek; ale to tylko tak przecież, wracając do Nałkowskiej, z zewnątrz).

I jeszcze ta jedna. Chyba najpopularniejsza. Dotycząca niemożności związanej z poznaniem człowieka, czy, w wypadku Antonioniego – przede wszystkim kobiety. Można by powiedzieć, że już pierwsza scena tego filmu (pomijam czołówkę), pierwsza scena pierwszego samodzielnego filmu Antonioniego zapowiada to, co u niego aż do końca – próba identyfikacji kobiety. Na stole pojawiają się kolejne zdjęcia Paoli z czasów młodości, następnie prezentacja powszechnie znanych informacji o postaci (świetna naturalna ekspozycja swoją drogą) niczym w Granicy Nałkowskiej i w końcu kluczowe słowa „Wielki pan ma kaprys, by się dowiedzieć, z kim się ożenił”. I tak już przez kolejne filmy to pytanie będzie stawiał Antonioni. Kim jest kobieta, która niby tak blisko, a o której tak niewiele?

Kim jest, jaka jest Paola?
Zagubioną żoną bogatego męża szczerze dostrzegającą możliwość doświadczenia szczęścia z byłym kochankiem?
Cyniczną piękną kobietą (modliszką wręcz) z premedytacją wykorzystującą uczucie Guida, by zostać bogatą bardzo wdówką?
Figurą odzwierciedlającą pustkę współczesnego nasyconego świata, w którym kompulsywne drgawki służą przysłanianiu beznadziejności?
Nie wiemy i nie dowiemy się tego nawet z jednego z ostatnich filmów mistrza, z Identyfikacji kobiety.
I w obliczu tych wielu znaków zapytania Guido podejmuje chyba jedyną słuszną decyzję każąc w ostatniej scenie jechać taksówkarzowi na dworzec.

Może to taka opowieść o tym, jak chętnie chwyta się człowiek nadziei na Coś, gdy to Coś wydaje się być poza zasięgiem, a gdy staje się ono realne, ucieka człowiek. Że to życie nadzieją jest wartością a nie spełnienie. Boi się człowiek, że spełnienie w dwójnasób obnaży pustkę.

To tyle, zanim zacznę pisać o… Powiększeniu.