piątek, 11 marca 2022

Zgoła nie romantyczne upiory

 Kilkakrotnie już moje pisanie sprowokowane było tym, co dopiero zobaczę. Snucie przypuszczeń. Czasami zabawa w reżysera. Teatr. 

Nie pisało mi się długo, więc pokusie się poddaję i wracam. I dziś o czym innym może by trzeba, gdy na skraju. Ale jeśli to rzeczywiście końca jakiegoś początek, to może i pisać nie warto o tym. Kasander teraz co niemiara, a znawców i analityków więcej jeszcze. Pytanie, czy ślad tej rzeczywistości, która stała się areną zwycięstwa tego, co przezwyciężone się wydawało a okazało się jedynie wypartym, czy ślad tej ciemnej strony ludzkości, która zdominowała codzienność nawet po tej jasnej stronie mocy, niby jasnej, czy jakieś jego odbicie, tego śladu, dziś na deskach teatru, gdzie premiera „Upiorów” Ibsena, zobaczyć będzie można. Bo tytuł adekwatny w stosunku do tego, co poza sceną, ale w treści chyba inne demony królują. Ale zobaczymy.
Upiory, metafora czy też figura, która z romantyczną ludowością się kojarzy, lecz przez Ibsena są one przywołane nie w roli fantastyki odsłaniającej metafizyczną podszewkę rzeczywistości, lecz są na usługach naturalistycznej koncepcji, zgodnie z którą jesteśmy dziedzicami, i to często w tym biologicznym znaczeniu, grzechów naszych ojców i matek. Oczywiście nie tylko z tak ponurym, skoro to upiory, dziedzictwem musimy mieć do czynienia; nasi przodkowie zostawiają nam w spadku także pozytywne dziedzictwo, można by powiedzieć, skoro tam upiory, że z anielskimi skojarzeniami się wiążące, ale Ibsen zdaje się wskazywać, byśmy się nie łudzili, ten niebiański wymiar dziedzictwa, w sztuce symbolizowany przez schronisko mające być tym dobrym miejscem dla ubogich, schronisko wzniesione za pieniądze pozostawione w spadku przez Alwinga, spłonie na naszych oczach. Ale to jest symboliczne zwieńczenie akcji utworu. Wcześniej co i rusz różne aspekty ponurego dziedzictwa potrafią w biały, choć słotny i pozbawiony słońca, które dopiero na końcu, dzień przerazić tych, którym jest dane widzenie. Bo nie wszyscy muszą widzieć. Większość, nawet gdy upiór jest oczywisty, nie chce zobaczyć.
U Ibsena, w sztuce, mają upiory postać indywidualną i społeczną. W jakim stopniu mają charakter historyczny? Które z nich, gdy pojawią się na scenie, nadal wywołać mogą rezonans? Dla których zaś powinniśmy poszukiwać ekwiwalentu, czegoś, co nadal opresyjnie pęta nam swobodę bycia ku szczęściu (któż powiedział, że człowiek rodzi się by być szczęśliwym? - zauważa krytycznie pastor Manders)? Bo sztuka z 1881 roku i kilka zwycięstw jednak Ibsen przez te 140 lat odniósł. Choć, z drugiej strony, dlaczego jednak jego zwycięstwo nie jest pełne?
Los każdego bohatera tej sztuki naznaczony jest obecnością upiorów. Bo chyba wypada się zgodzić z Ibsenem, że dotyczy to każdego z nas. Jeśli tego nie dostrzegamy, to chwila odsłonięcia prawdy może mieć naprawdę coś z horroru. Ja w sobie dostrzegam ich coraz więcej, ich obecność wciąż nie jest przeze mnie oswojona, lecz by o nich pisać, musiałbym się obnażyć za bardzo. Może dlatego warto być artystą, by na barki wykreowanych przez siebie bohaterów przerzucić ciężar zmagań z różnymi postaciami przeszłości, odbierającej naszej codzienności aurę świeżości i autentyczności.
W sztuce takim swoistym guślarzem, jest Helena Alwing. Nie chciała odgrywać tej roli. Wręcz przeciwnie - otwarcie schroniska imienia jej męża ma być swoistym przypieczętowaniem, zamknięciem upiorów w zaświatach przeszłości. Ego stojące na straży piwnic, by nic nie zakłóciło blasku superego. Typowe wyparcie. Zblokowanie. Oczywiście nieskuteczne. Znaczące i pouczające jest to, że upiory ujrzały światło dzienne w momencie, gdy Helenie wydawało się, że odniosła nad nimi zwycięstwo. Albo że przynajmniej zneutralizowała ich oddziaływanie.  
Ale w jej wypadku nie tylko szambelan Alwing nie chce opuścić wiecznego Teraz. Jej postać, być może nawet w jeszcze większym stopniu, przywołuje problem opresyjności systemu małżeńskiego. Tylko zastanawiam się nad tym, czy to już upiór, skoro tak żywotny? Pod warunkiem, że założymy, że instytucja małżeństwa jest całkowicie martwa, a to uproszczenie (o czym za chwilę).
U Ibsena ten element struktury społecznej powiązany jest przede wszystkim z wypełnianiem obowiązków, co jest zmorą stojącą na drodze ludzkiego szczęścia. W tej sferze sporo się zmieniło, choć nadal bez problemu znajdziemy różne społeczne, może nie zakazy i nakazy, ale w ludzkim karcącym spojrzeniu ( dziś bardziej już hejcie) zawarte oceny, które upiornego dziedzictwa kulturowego są skutkiem.
Mamy, moim zdaniem, u Ibsena do czynienia z nazbyt jednoznaczną konfrontacją sakramentalnego małżeństwa z rodzinami wolnych artystów (mam gdzieś sakramenty, nie chodzi mi o jakąś szczególną ich obronę), pierwsze naznaczone hipokryzją, drugie nieskrępowanym szczęściem (choć choroba Oswalda, niezależnie od wpływu dziedzictwa, może czystość tychże związków podważać nieco). Ale zrzucam to uproszczenie na karb publicystycznej, i słusznej swoją drogą, wymowy tej sztuki. Ale co dziś pojawi się na scenie? Bo przecież wolne związki to dziś banał, to jedno ze zwycięstw Ibsena. I na pewno Helena nie musiałaby być dziś ofiarą opresyjności małżeństwa o ekonomicznych podstawach. Choć moje „na pewno” już się kruszy, gdy tym pomyślę... może jednak...
Helena Alwing otwiera schronisko, które symbolem jest tego, jak próbujemy, często niestety skutecznie, nie tak, jak w tej sztuce, stłumić pamięć przeszłości. Taka polityka historyczna dziś. Demonem, kulejącym diabłem, być może drugą osobą wiedzącą wszystko i stąd może podpalenie, swoista zemsta, postać Cienia, niby wspaniałomyślna, grająca złudzeniami, jest stolarz Engstrand.
Oswald i Regina to ofiary dziedzictwa. Ale w zakończeniu autor, 140 lat temu, więcej szans daje kobiecie. Niezależnie od tego, jak wydaje się być skrzywdzona, na co dowodem poszlakowym mogą być porozrzucane w tekście sugestie. Zobaczmy, co z nimi zrobi Olga Grzelak, reżyserka spektaklu w Teatrze Wybrzeże.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz