niedziela, 1 listopada 2009

Perwersja w cieniu stalowni

A może nawet nie w cieniu - a w bezpośrednim kontakcie... bo niemal wchłonięty przez stalowe płyty wyznaje Martin swą zbrodnię rodem z Dostojewskiego (Domalewski ma przed sobą niezłą przyszłość wydaje mi się... nie tylko na podstawie roli w tej sztuce; bardzo podobał mi się w tak krytykowanym "Poskromieniu..."; poczekajmy...).

Trzy znaczące elementy scenografii: ogromne płyty chyba przeznaczone na kadłuby okrętów (zapewne wojennych), stół, przy którym gromadzi się rodzina niczym do ostatniej wieczerzy (choć na tę ostatnią trzeba nam poczekać do końca sztuki) i platforma, na której trzy Szekspirowskie wiedźmy sygnalizują kontekst historyczny.

ogromne, nieruchome, martwe płyty i grupa mocno powiązanych ze sobą emocjonalnie ludzi
martwe płyty ciążące niczym fatum nad ludzkim losem
Wszystkie podstawowe decyzje, które podejmuje się w tej rodzinie, podporządkowane są dobru fabryki. To ona jest podmiotem narzucającym swa wolę rodzinie Essenbeck.
Rodzinie?
Łączy ich wspólny interes i ewentualnie geny...
Jest to dom, w którym nie liczy się człowiek, nie mówiąc o jego wolności wyboru...
i kompletnie bez znaczenia jest system polityczny, z którym aktualnie mamy do czynienia. Niektórym widzom brakuje w tym spektaklu szerszego tła związanego z kontekstem nazistowskim. Dla mnie są to takie same demony historii jak inne. Tyle że w tym wypadku są w tle.. Bo bardziej zatrważające moim zdaniem jest to, że wszelkie decyzje przesądzające o losie członków rodziny uzależnione są przede wszystkim od przyszłości stalowni... nazizm jest tylko przypadłością historyczną, do której trzeba się dostosować... gdyby Rosjanie w latach dwudziestych zajęli Polskę a w latach trzydziestych Niemcy (takie political fiction), to Herbert zostałby dyrektorem fabryki... oczywiście gdyby przeżył wkroczenie Rosjan; bo ciągle zapominamy, że reżim stalinowski był bardziej zbrodniczy (jeśli można to stopniować) niż hitlerowski...
Nieważne, kto zostaje dyrektorem stalowni, ważne, że wartością podstawową jest jej przetrwanie... staje się ona, jak wiele współczesnych instytucji, Bogiem... gdy inni bogowie zamierają...
Jeżeli jeszcze uświadomimy sobie, że stalownie przetrwały klęskę Tysiącletniej Rzeszy i maja się całkiem dobrze, a przynajmniej konta ich właścicieli, to nazizm możemy uznać za niemniej przegrana stronę w tych zapasach jak rodzinę...
Choć oczywiście możemy sporo powiedzieć o moralnych aspektach upadku rodu Essenbeck... (nie wiem co na to Aschenback, bo podejrzewam, że dziś jakiś jego potomek odcina kupony od nazistowskiej przeszłości... Aschenback, który, dzięki emocjonalnemu zdystansowaniu i specyficznej skromności staje się reżyserem rodzinnej dramy - świetna rola Falkowskiego), to nie ma wątpliwości, że nie jest to najważniejsze... przynajmniej dla mnie...
Bo o tym już przecież Szekspir... i dlatego przywoływany jest w tej sztuce...
Zbrodnicze dążenie do władzy jak w wypadku "Makbeta" i lady Makbet (Kolak zdecydowanie bardziej przekonująca niż Dałkowska) wskazująca drogę...
Friederich Bruckmann Bonaszewskiego - dla mnie rewalacyjny; nawet nie Makbet a Ryszard III, który niemal od początku sztuki nie potrafi odnaleźć się w rzeczywistości, dopóki nie poniesie klęski... ciągle nieprzytomny, ciągle rozbiegane oczy... ciągle chciałby już być kilka kroków do przodu... (aktor ciągle w roli... i oczywiście można by powiedzieć, że spieszył się na pociąg do Warszawy i dlatego tak nerwowo grał... można by... dla mnie Ryszard III).
I Martin, który niczym Hamlet chce zgwałcić matkę ( niesamowita scena - ale dopiero z Kolak...) ...
Hamlet pedofil, bo mama pokochała innego - temat na Festiwal Szekspirowski...
Młody człowiek zamknięty między murem ze stali i matką zakochaną w innym mężczyźnie ujście dla swych emocji musi znaleźć w sferze mocno perwersyjnej...

Największą perwersją współczesnego człowieka jest chyba gotowość oddania swego losu we władanie czegoś w rodzaju tych stalowych płyt. Prędzej czy później będzie musiał odreagować... i wtedy się zdziwimy, że siedzą w nim takie demony...

Nie pamiętam zupełnie filmu Viscontiego - i to chyba dobrze...
dzięki temu byłem w teatrze

Zmierzch bogów, reż. Grzegorz Wiśniewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz