sobota, 3 kwietnia 2010

Moje 5 groszy non-fiction

Nigdy nie należałem do wielbicieli Kapuścińskiego. Ceniłem go, lubiłem czytać, ale nie był moim guru. I pewnie nie sięgnąłbym po biografię Domosławskiego, gdyby nie ten prowokujący zgiełk wokół tej książki. Staram się tego rodzaju nastrojom nie ulegać... tym razem się nie udało, przeczytałem (niektórzy z uczestników tego zamieszania przyznali się, że nie czytali:-))... Dobrze, że przeczytałem.
Jestem po stronie Domosławskiego.
Być może mój pozbawiony emocji stosunek do Kapuścińskiego spowodował, że nie pojawiły się sprzeciw, zniesmaczenie, wstrząs, szok. Jestem pod wrażeniem niezwykłej opowieści.
Pisząc kiedyś o książce Marci Shore wspominałem, że mamy trudności z opisaniem czasów Polski Ludowej. Autorce "Kawioru i popiołu" łatwiej było, bo z zewnątrz na ten nasz świat spojrzała. Domosławski był w sytuacji trudniejszej a i tak, jak sam o tym mówił, aż takiej reakcji krytycznej się nie spodziewał. Ciągle bardo trudno jest pisać (i czytać, jak się okazuje, także...) o naszym ostatnim pięćdziesięcioleciu. Ale takie książki jak "No-fiction" przecierają szlaki.
Kiedyś sobie pomyślałem, że musi być w tej trudności, w tym naszym przytępieniu pamięci sporo wstydu. Im bardziej oczywisty jest świat, w którym teraz żyjemy, tym bardziej asurdalne wydaje się przyzwolenie na istnienie tamtego świata. A przecież to przywolenie było... i to powszechne. A ja przecież stosunkowo niewiele lat przeżyłem w tamtych czasach (choć ciągle więcej niż w wolnym świecie), a i pod koniec panowania systemu wybory były prostsze i w miarę oczywiste. Co nie znaczy, że 4. VI roku pamiętnego nie był zaskoczeniem...
A więc wstyd, niechęć do przypominania sobie tego wspólnego uwikłania w banalne zło.
Książka Domosławskiego była dla mnie między innymi świetną opowieścią o czasach, których już tylko schyłek (dzięki Bogu lub innym siłom) doświadczyłem.
Jest jeszcze kolejny, dla niektórych być może istotniejszy, problem: co zrobić z lewicowością pisarza, którego umieściliśmy na pomniku Nowej Liberalnej Polski...
Co zrobić z uwikłaniem w system człowieka, który, jak wszystko na to wskazuje, w ten system wierzył? I swoim pisaniem permanentnie to zaświadczał. Był po stronie wykluczonych i ubogich (ech, ta nasza powikłana polityka - przecież to wyborcy, do których niezadowlenia zwraca się PiS, który takich ludzi, jak Kapuściński skazałby najchętniej na publiczny niebyt).
Jest jeszcze kolejny problem: tytułowe non-fiction; problem etyki dziennikarza. W jakim stopniu autor reportażu może posiłkować się fikcją? W jakim stopniu konfabulacja może okazać się trafniejszym sposobem na oddanie prawdy o zdarzeniu niż zegrmistrzowska wierność szczegółom? Czy jest to tylko problem akademicki, związany z klasyfikacją gatunkową pisarstwa Kapuścińskiego? Dla mnie tak. Nie ma dla mnie znaczenia, na której półce postawię "Cesarza". A jednocześnie robota, którą wykonał Domosławski, by dotrzeć do ludzi, o których pisał jego mistrz, jest dla mnie godna podziwu. I wcale nie jest przejawem jego małostkowości, a właśnie rzetelnego warsztatu. Prawda tkwi w szczegółach, ale i w trafnej metaforze. I wcale nie są one ze sobą sprzeczne. Pięknie się uzupełniają, dając nam pełne wyobrażnie o świecie, w którym żyjemy.
I ostania chyba kontrowersja: jak głęboko, pisząc biografię, możemy wkraczać w intymność bohatera naszej książki. Szczególnie, gdy wiele osób bardzo blisko z nim związanych nadal żyje. Dla nich musi być to trudne.
Ale... ja, między innymi dzięki temu bezpruderyjnemu wkroczeniu Domosławskiego w tę bardzo osobistą przestrzeń, spotkałem się z żywym człowiekiem. Nieprzeciętnym, pełnym pasji i zaangażowania, niezwykle wrażliwym, ale i przeczulonym na swoim punkcie, zmysłowym, próbującym się odnaleźć wśród koterii partyjnych, ostrożnym a i małostkowym. Wielcy są także zwyczajni.
Czy, aby kogoś szanować i cenić, trzeba go odzierać ze zwyczajnych ludzkich przywar?
Jeżeli autorytet ma być człowiekiem bez skazy, któż się ostanie?

Artur Domosławski, Kapuściński, non-fiction

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz