Kolejna rzecz Szekspira w tłumaczeniu Piotra Kamińskiego
„Wieczór Trzech Króli” i taka sobie weekendowa lektura.
Nadal, poza kilkoma stereotypowymi odpowiedziami, tytuł dla
mnie niejasny, wieloznaczny. Ale nie analiza to przecież; poczytać można…
Komedia, a przecież kilka myśli istotnych, może nawet nazbyt
nowoczesnych, w głowie się pojawia. Bo to znowu, tak jak w „Komedii omyłek”,przebieranka; czyli że nie wiemy, kto jest kim. Szczególnie widzowie, bo
czytelnik to ma tekście napisane, natomiast widz niekoniecznie ma pełną
świadomość, który z bliźniaków jest aktualnie na scenie. Bo razem, jak na komedię
przystało, dopiero w finale. A i to też ciekawa rzecz jest…
Bliźniacy – Bóg dopuszczając ten fenomen pewnie już o
komedii dumał i siebie jako widza wyobrażał. Bo to przecież i w świecie niby
nieteatralnym co niemiara powikłań i nieporozumień. Szczególnie jeśli jeszcze
miłość w grę zaczyna wchodzić. Bo jeżeli oni bądź one identyczni niemal, to czy
serce zawsze tę właściwą naszą połówkę wskaże? A jeśli nie, to ileż później
tłumaczeń… konfrontacja z tym fenomenem natury płodna jest w całą masę wniosków
dotyczących tego, czy to wygląd czy też inne, by powiedzieć duchowe bardziej,
czynniki decydują o naszym oglądzie rzeczywistości.
A gdy to brat i siostra tak bardzo są do siebie podobni? Gdy
płeć różna?
Olivia zakochuje się we Wioli przebranej za mężczyznę.
Jakiż to gender… nic dziwnego, że w sztuce kpi się także z
purytanów. Wprawdzie bardziej chodzi o ich niechęć do wszelkiej zabawy, która,
jak wiadomo grzechem i od zbawienia oddala… ale przecież purytanie w czasach
Szekspira (jeszcze nie tak mocni, jak kilkadziesiąt lat później, gdy teatry pozamykano
z ich polecenia – ech, jak kocham wszelkich fanatyków, którzy prawomyślnością i
zbawieniem innych przede wszystkim zaprzątają sobie głowę…jak dziś… jak dziś… a
jeszcze bardziej, być może, jutro…) zarzucali, że w roli kobiet mężczyźni
występują i gdy mamy do czynienia z taką nocą poślubną Romea i Julii, to dwaj
młodzi chłopcy wyzywająco odgrywają tę scenę…nie dość, że noc poślubna, to
jeszcze chłopcy…
A jak potraktować w „Wieczorze Trzech Króli” tę miłość od
pierwszego, najpierwszego wejrzenia („Tak szybko można dżumą się zarazić?”) Oliwii
do Cezaria (purytanie to pewnie już w ogóle dostawali zawrotu głowy w tych
sztukach, w których młody chłopiec, grający dziewczynę, przebierał się w męskie
ciuchy [a przecież powiedziano w piśmie: „Kobieta nie będzie nosiła ubioru
mężczyzny ani mężczyzna ubioru kobiety; gdyż każdy, kto tak postępuje, obrzydły
jest dla Pana, Boga swego” (Pwt.22.5)], by udawać faceta – kim on w ogóle był… szczególnie, gdy padały ze sceny
słowa obnażające to powikłanie, gdy postać zaczynała być postrzegana jako aktor
grający daną postać, gdy przekraczana była konwencja fikcyjności, choćby wtedy,
gdy Cezario [Wiola] na pytanie Oliwii, czy jest aktorem, odpowiada: „przysięgam,
że nie jestem tym, kogo gram” [to są te momenty, gdy najbardziej utożsamiam się
z bohaterami, choć akurat z płcią nie jestem na bakier] – lubił Szekspir tę grę
w obnażanie gry) czyli Wioli (w „Zakochanym Szekspirze” taka sugestia, że to
imię w tej sztuce to dlatego, że oblubienica pisarza w tym filmie imię takie)…
pomyłka natury, którą według prawicowych specjalistów leczyć trzeba (pewnie
powiedzą, że to literatura tylko, w rzeczywistości to niemożliwe jest; albo że
Oliwia zaślepiona w żalu po utracie brata i dlatego te manowce… albo w ogóle
problemu nie zauważą [jak Jacek Bolewski w swej chrześcijańskiej interpretacji
szeregu przebieranek obecnych w tej sztuce oraz szybkiej, nazbyt szybkiej,
odmiany uczuć Orsina zakochanego pierwotnie zabójczo w Oliwii a znajdującego
pocieszenie w małżeństwie z Wiolą właśnie], bo przecież później się Oliwia żeni
z Sebastianem, bliźniaczym bratem Wioli [nie zauważywszy oczywiście różnicy,
można by powiedzieć za Ojcem Laurentym” „Miłość więc młodzieży/ W oczach
jedynie, a nie w sercu leży?”, można by, gdyby nie to, że Oliwia chyba już
starsza nieco…], więc nic się nie stało niby)…
Tradycyjny motyw przebieranek, który już od czasów Plauta był
źródłem komicznych komplikacji na scenie, u Szekspira (świadomie czy nie, hę?) stał
się punktem wyjścia do stawiania sobie pytań o naturę miłości homoseksualnej.
Skojarzyło mi się to z filmem „Carol” (r. T. Hayness), w
którym młoda dziewczyna odkrywa w sobie fascynację erotyczną drugą kobietą…lata
50 w Stanach, gdzie purytanizm jak wiadomo większy niż nam się wydaje. Jak to
ogarnąć? Dzieje się z nami coś, co jakby z innego świata, co tylko wobec
przeciwnej płci…ale się dzieje… Dzisiaj to, niezależnie od zacietrzewienia
niektórych środowisk, już nie problem, ale, jak się okazuje, jeszcze niedawno
mogło to być bardzo tajemnicze doświadczenie egzystencjalne. Szekspir
szczęśliwie mógł ominąć takie manowce wymyślając Sebastiana, który płynnie
wszedł w rolę siostry. Co nie znaczy, że pytania nie pozostały…
No właśnie; drugi problem związany z tą sztuką, polega na
tej płynności… Sebastiana to
przynajmniej można wpisać w konwencję miłości od pierwszego wejrzenia; ale
Orsino?
Orsino (ja to się nawet utożsamiałem z tym egotycznym
doświadczaniem miłości przez księcia, którego pragnienia jakoś trudno było zaspokoić
i którego słowa skierowane do Miłości mógłbym powtórzyć: „w twoich objęciach
rzecz wszelka,/ Jakkolwiek wzniosła, bezcenna i czysta,/ Wnet spada w cenie,
kurczy się, marnieje”), który w ostatniej scenie momentalnie po doznanym
zawodzie miłosnym przenosi swe uczucia (?) na zakochaną w nim Wiolę. Ona
zakochana, więc na razie pytań o trwałość tych uczuć zadawać nie będzie, ale
czy widz ma wierzyć, że to zakończenie dobre jest i że ten związek da szczęście
Wioli?
Lubię sobie czasami szarżować interpretacyjnie, ale w
książce już wspomnianej przeze mnie Jacka Bolewskiego („Objawienie Szekspira”)
znalazłem coś chyba bardziej zadziwiającego niż moje - dodajmy: często traktowane
przez mnie jako swoiste ćwiczenia mentalne a nie przedmiot głębokiej wiary -
fantastyczne eksplikacje. Bolecki
mianowicie zestawia przebranie Wioli z Chrystusem, który przebrawszy się w
człowieka cierpliwie czeka z objawieniem swej miłości aż taki Orsino, czyli
każdy z nas, przejrzy i tę miłość zaakceptuje. I dlatego zakończenie tej sztuki
w przekonaniu jezuity jest szczęśliwe, bo Orsino doświadczył pozytywnej
przemiany; „rozwiera się przed nim – i przed nami – perspektywa prawdziwego „niebozstąpienia”(s.297)”.
To zupełnie tak jak Basieńka i Michał Wołodyjowski…