sobota, 5 listopada 2016

Miłość za abonament



O transwestytach było w "Hunky Dory" - tu filmowe centrum osadzone było w roli Tomasa Paisa. Inne oblicze Ameryki to "American Honey" A. Arnold. Zaczyna się w śmietnikach - Star z młodszym rodzeństwem (?) poszukuje jedzenia i oczywiście, bo to teraz temat obecny, sporo znajduje. Na parkingu supersamu obserwuje pełną radości i nieskrępowania zabawę swoich rówieśników z innego świata. Porzuca wszystko (och, jak to lubię, ale ona ma realne powody a nie jakieś moje rozkminy zblazowane) i do nich dołącza. Łatwo się domyślić, że widok z daleka jest tylko taki piękny. Andrea Arnold stosując często technikę filmu dokumentalnego, rozchwiane kadry spowodowane kręceniem z mocno niestabilnej kamery z ręki, częsty brak ostrości lub jej dostrajanie w trakcie ujęcia, kręcenie scen we wnętrzach samochodów, w których ledwie co można dostrzec, puszczenie w wielu scenach grupy młodych ludzi na żywioł pozwalając im improwizować, sprawia, że, choć konwencja ta już nieco jest ograna, to mamy poczucie sporej autentyczności.
 Star na pewno zyskała, choć miłość, której doświadcza w trakcie akcji filmu jest gorzka, żeby nie powiedzieć - cyniczna. Jest to jej czas inicjacji. Dla niej punktem odniesienia był śmietnik, chamski partner i odpowiedzialność za los dwójki młodszego rodzeństwa, do których swoją drogą stosunek prawdziwej matki jest wysoce zastanawiający. W ogóle z poczuciem odpowiedzialności w tym filmie jest krucho; jej brak staje się synonimem wolności, co doskonale rozumiem, lecz jednocześnie widzę w tym filmie konsekwencje takiej postawy: życiowy nomadyzm (!), brak stabilizacji, poddanie swego losu eksploatującej młodych ludzi szefowej (a może demonizuję, może ci młodzi ludzie po prostu potrafią cieszyć się życiem i zarabiają tak, jak to jest możliwe, a uzależnienie od Kristen (chyba tak ma na imię bohaterka przypominająca zresztą Kristen Stewart- i może dlatego tak zapamiętałem) jest traktowane jako zło konieczne, z którym trzeba sie pogodzić ale które nie przeszkadza dobrze się bawić w tej grze życiem zwanym? ). Można by na przykładzie tej grupy młodych ludzi, których wybryki obserwowane z dystansu, mogą wydawać się świadectwem niczym nieskrępowanej wolności i spontaniczności, opisać zespół czynników charakteryzujących tak naprawdę ucieczkę od niej w świat pozornych rytuałów i hedonizmu w porach, gdy jest na to przyzwolenie. Pokazać, jak można podporządkować sobie takich ludzi, skłonić ich do pracy, w której muszą oszukiwać i kłamać, pozwalając im robić rzeczy, których mieszczańskie społeczeństwo zabrania, sprawiając, że mają poczucie wolności. Jest kilka scen, które jakoś tak niezgodnie z mymi oczekiwaniami, co znowu może o mej skażonej mentalności świadczyć... gdy Star ucieka od swego przewrotnego kochanka i wsiada do eleganckiego samochodu z trzema kowbojami w mocno średnim wieku; cóż może się zdarzyć w pięknym domu z basenem, do której ją zawożą? co nastąpi, gdy już ją spoją mezcalem , który jakoś słabo na nią działa (ale też niewiele wiemy o jej przeszłości, domyślamy się na podstawie takich momentów, jak ten z pistoletem, gdy okazuje się, że lepiej zna się na broni niż jej fałszywy narzeczony)? no właśnie - nic z tych rzeczy... 
I mimo tej mojej krytyki, nie mam wątpliwości, że Star na tej, być może zapowiadającej więcej, ucieczce zyskała. To doświadczenie ją wzmocni. Niezależnie od tego, jak długo wytrzyma w grupie.
Film o innej Ameryce niż ta, którą przeważnie mamy w głowach (choć przecież tego też już sporo i tylko naiwni bardzo coś jeszcze może tak bardziej idealizując). Ale też film pokazujący, jak mylące może być spojrzenie na niby uwolnioną od mieszczańskich konwencji młodzież - smutna mimo wszystko to konstatacja, że prędzej czy później znajdzie się ktoś, kto ich zaprzęgnie do codziennego kieratu pozostawiając złudzenie wolności. 
Star - zawsze się zastanawiam, od czego to zależy, że niektórzy ludzie w jej położeniu idą na dno a inni, mimo naiwności i braku doświadczeń, mimo tego że ich widzenie świata dotychczasowe bardzo prowincjonalne i młodość jeszcze dodatkowo naznacza je naiwnością często żałosną, okazują się mieć w sobie jakiś wewnętrzny kompas, który nie pozwala im się zapaść...bo wierzę, że Star da radę. Tak odczytuję ostatnią scenę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz