"Królową Margot" Grzegorz Wiśniewski (lubuje się on w realizacji spektakli na podstawie filmów; a choć w tym wypadku pierwowzorem
jest powieść A. Dumasa, to chyba jednak film był inspiracją) zrobił już jakiś czas
temu, w 2012 roku. Mieliśmy już wtedy do czynienie z bardzo ostrymi podziałami
w społeczeństwie, ale od tamtego czasu sytuacja się tylko pogorszyła. Spektakl
chyba jest dziś aktualniejszy niż wtedy.
Przed jego obejrzeniem przypomniałem sobie także wersję ekranową z piękną Isabelle Adjani. Różnic dużo, co oczywiste. Wiśniewski robi teatr; na ogromnej, powiększonej jeszcze o trzy rzędy foteli, dużej scenie Teatru Narodowego, pod zamkniętym owalnym sklepieniem, oddzielającym bohaterów od nieba, epicki - ale teatr. W filmie mamy do czynienia z przejmującymi scenami rzezi hugenotów na ulicach Paryża; w spektaklu nasza uwaga skupia się na tych kilku postaciach, które o tej zbrodni zdecydowały. Można by nawet powiedzieć, że jest to okrutny dramat rozgrywający się tylko w rodzinie - można by, gdyby nie to, co wiemy o konsekwencjach decyzji podejmowanych przez jej członków. Czy ta królewska familia może stanowić ogólniejszą metaforę? Czy, niezależnie od tego, co widzimy w mediach, niezależnie od ostrych sporów toczonych przed kamerami - rządzący nami, i ci w skali światowej, i ci na naszym małym podwórku, nie stanowią takiej swoistej rodzinki, której wewnętrzna kondycja decyduje o losie nas - maluczkich, których nietrudno skłonić do tego, byśmy się wzajemnie wyżynali w imię wmówionych nam racji ideologicznych, a tak naprawdę ambicji rządzących; ambicji nazbyt często podszytych małymi osobistymi idiosynkrazjami? Jest to uproszczenie oczywiście, ale rzadko kiedy mamy do czynienia z całkowicie spontaniczną rewoltą tłumu; ktoś, tam na szczycie schodów, podejmuje decyzję, czasami wręcz wydaje rozkaz, podpisuje w nocy ustawę. Przyzwala. Często ostatnio pojawiająca się fraza - przyzwolenie rządzących. A tak chyba (chyba!) było i w noc św. Bartłomieja - Karol IX przyzwolił... pod naciskiem słynnej matki... na rzeź. No właśnie, kto nami rządzi? ten słaby od czasu do czasu udający, że ma władzę królik, czy też wprawiona w strategicznych rozgrywkach królowa matka, która nie cofnie się przed niczym?
Karol IX w kreacji Marcina Hycnara w spektaklu Wiśniewskiego był zdecydowanie istotniejszą postacią niż tytułowa Małgorzata (mimo że w tej roli lubiana przeze mnie bardzo Wiktoria Gorodeckaja). W filmie, mimo niezaprzeczalnego epickiego uroku (co brzmi dwuznacznie w kontekście scen rzezi) uwagę przykuwa Adjani i jej los a także niejednoznaczna postawa intryguje widza. Królewska córka i siostra, namiętna i niemoralna, wyzywająca, a jednocześnie, jak się z czasem przekonuje i co także uświadamia jej świeżo poślubiony mąż, całkowicie instrumentalnie traktowana przez rodzinę (także w sferze erotycznej, co o dziwo zdecydowanie bardziej uwypuklone zostało w filmie niż w spektaklu).
W przedstawieniu na scenie narodowej dramat tytułowej bohaterki paradoksalnie jest zdecydowanie mniej widoczny. Choć jej gwałtowne flamenco, mocno kontrastujące z postawą dużego, rozpieszczonego dziecka, świadomie prowokującego erotycznie swym infantylizmem, robi bardzo duże wrażenie i niewątpliwe jest to scena uzmysławiająca różnicę istniejącą w środkach wyrazu pomiędzy teatrem a filmem. Na ekranie pewnie nie zrobiłaby takiego wrażenia.
No a mąż Małgorzaty, Henryk o różnych numeracjach... I tu mam problem: bo w filmie i spektaklu to zupełnie dwie różne postaci są, choć robią i mówią to samo często... Obaj są graczami, ale Auteuil wydaje się słaby, nadwrażliwy i pełen skrupułów. Karol Pocheć, wcielający się w tę rolę u Wiśniewskiego, jest człowiekiem, który wie, jak się dalej potoczyła jego historia. Wydaje się mieć świadomość, że będzie królem Francji; więcej - zapoczątkuje linię dynastyczną, której potomkowie do dziś zasiadają na królewskich tronach. Patrząc na jego kreację zyskujemy pewność, że to nie przypadek o tym zdecydował a jego wola. Gdy Auteuil przekonuje Małgorzatę, że może kiedyś zostać królową, można to potraktować jako sprytny chwyt retoryczny zaszczutego małżonka spodziewającego się w każdej chwili zdradzieckiego zamachu i w ten sposób zabezpieczającego się przychylnością swej formalnej li tylko małżonki. Gdy Pocheć o tym mówi, to mamy poczucie, że on już jest w grze. Dla niego zmiana wiary jest elementem politycznej strategii i nie pozostawi ona na jego religijnym sumieniu nawet śladu. Spośród mężczyzn, pojawiających się na scenie, jedyny godny władzy.
No i Danuta Stenka... Nie zapomnę tej twarzy rozpaczającej po śmierci przez pomyłkę zamordowanego syna (jej pomyłkę, bo książę d'Alencon, w przeciwieństwie do tego, jak to w filmie zostało ukazane, w pełni świadomie przyczynia się do śmierci brata). Ta twarz zrozpaczonej matki, twarz, na której na chwilę, niczym maska, zamarło przerażenie światem, stała się dla mnie ikoną obrazu historii przedstawionej na scenie. Taka ikona powinna wisieć w gabinetach polityków, by ukrócić ich beztroskę. Nazbyt często zapominają, że nie mają władzy nad żywiołami, które uruchamiają.
Przed jego obejrzeniem przypomniałem sobie także wersję ekranową z piękną Isabelle Adjani. Różnic dużo, co oczywiste. Wiśniewski robi teatr; na ogromnej, powiększonej jeszcze o trzy rzędy foteli, dużej scenie Teatru Narodowego, pod zamkniętym owalnym sklepieniem, oddzielającym bohaterów od nieba, epicki - ale teatr. W filmie mamy do czynienia z przejmującymi scenami rzezi hugenotów na ulicach Paryża; w spektaklu nasza uwaga skupia się na tych kilku postaciach, które o tej zbrodni zdecydowały. Można by nawet powiedzieć, że jest to okrutny dramat rozgrywający się tylko w rodzinie - można by, gdyby nie to, co wiemy o konsekwencjach decyzji podejmowanych przez jej członków. Czy ta królewska familia może stanowić ogólniejszą metaforę? Czy, niezależnie od tego, co widzimy w mediach, niezależnie od ostrych sporów toczonych przed kamerami - rządzący nami, i ci w skali światowej, i ci na naszym małym podwórku, nie stanowią takiej swoistej rodzinki, której wewnętrzna kondycja decyduje o losie nas - maluczkich, których nietrudno skłonić do tego, byśmy się wzajemnie wyżynali w imię wmówionych nam racji ideologicznych, a tak naprawdę ambicji rządzących; ambicji nazbyt często podszytych małymi osobistymi idiosynkrazjami? Jest to uproszczenie oczywiście, ale rzadko kiedy mamy do czynienia z całkowicie spontaniczną rewoltą tłumu; ktoś, tam na szczycie schodów, podejmuje decyzję, czasami wręcz wydaje rozkaz, podpisuje w nocy ustawę. Przyzwala. Często ostatnio pojawiająca się fraza - przyzwolenie rządzących. A tak chyba (chyba!) było i w noc św. Bartłomieja - Karol IX przyzwolił... pod naciskiem słynnej matki... na rzeź. No właśnie, kto nami rządzi? ten słaby od czasu do czasu udający, że ma władzę królik, czy też wprawiona w strategicznych rozgrywkach królowa matka, która nie cofnie się przed niczym?
Karol IX w kreacji Marcina Hycnara w spektaklu Wiśniewskiego był zdecydowanie istotniejszą postacią niż tytułowa Małgorzata (mimo że w tej roli lubiana przeze mnie bardzo Wiktoria Gorodeckaja). W filmie, mimo niezaprzeczalnego epickiego uroku (co brzmi dwuznacznie w kontekście scen rzezi) uwagę przykuwa Adjani i jej los a także niejednoznaczna postawa intryguje widza. Królewska córka i siostra, namiętna i niemoralna, wyzywająca, a jednocześnie, jak się z czasem przekonuje i co także uświadamia jej świeżo poślubiony mąż, całkowicie instrumentalnie traktowana przez rodzinę (także w sferze erotycznej, co o dziwo zdecydowanie bardziej uwypuklone zostało w filmie niż w spektaklu).
W przedstawieniu na scenie narodowej dramat tytułowej bohaterki paradoksalnie jest zdecydowanie mniej widoczny. Choć jej gwałtowne flamenco, mocno kontrastujące z postawą dużego, rozpieszczonego dziecka, świadomie prowokującego erotycznie swym infantylizmem, robi bardzo duże wrażenie i niewątpliwe jest to scena uzmysławiająca różnicę istniejącą w środkach wyrazu pomiędzy teatrem a filmem. Na ekranie pewnie nie zrobiłaby takiego wrażenia.
No a mąż Małgorzaty, Henryk o różnych numeracjach... I tu mam problem: bo w filmie i spektaklu to zupełnie dwie różne postaci są, choć robią i mówią to samo często... Obaj są graczami, ale Auteuil wydaje się słaby, nadwrażliwy i pełen skrupułów. Karol Pocheć, wcielający się w tę rolę u Wiśniewskiego, jest człowiekiem, który wie, jak się dalej potoczyła jego historia. Wydaje się mieć świadomość, że będzie królem Francji; więcej - zapoczątkuje linię dynastyczną, której potomkowie do dziś zasiadają na królewskich tronach. Patrząc na jego kreację zyskujemy pewność, że to nie przypadek o tym zdecydował a jego wola. Gdy Auteuil przekonuje Małgorzatę, że może kiedyś zostać królową, można to potraktować jako sprytny chwyt retoryczny zaszczutego małżonka spodziewającego się w każdej chwili zdradzieckiego zamachu i w ten sposób zabezpieczającego się przychylnością swej formalnej li tylko małżonki. Gdy Pocheć o tym mówi, to mamy poczucie, że on już jest w grze. Dla niego zmiana wiary jest elementem politycznej strategii i nie pozostawi ona na jego religijnym sumieniu nawet śladu. Spośród mężczyzn, pojawiających się na scenie, jedyny godny władzy.
No i Danuta Stenka... Nie zapomnę tej twarzy rozpaczającej po śmierci przez pomyłkę zamordowanego syna (jej pomyłkę, bo książę d'Alencon, w przeciwieństwie do tego, jak to w filmie zostało ukazane, w pełni świadomie przyczynia się do śmierci brata). Ta twarz zrozpaczonej matki, twarz, na której na chwilę, niczym maska, zamarło przerażenie światem, stała się dla mnie ikoną obrazu historii przedstawionej na scenie. Taka ikona powinna wisieć w gabinetach polityków, by ukrócić ich beztroskę. Nazbyt często zapominają, że nie mają władzy nad żywiołami, które uruchamiają.
Królowa Margot, reż.
Patrice Chéreau
Teatr Narodowy, reż.
Grzegorz Wiśniewski