Podczas tak zwanej publicznej debaty politycznej, w której
hejt goni hejt i z której coraz mniej wyłowić można treści potencjalnie
użytecznych dla dalszych refleksji mniej lub bardziej ignoranckich, pojawiają
się nader często ostrzeżenia czy wręcz groźby pod adresem sprawujących władzę i
podejmujących w przekonaniu wielu decyzje sprzeczne z obowiązującym prawem, że
prędzej czy później zostaną oni pociągnięci do odpowiedzialności, że poniosą
daleko idące konsekwencje swej obecnej niefrasobliwości prawnej. Że arogancja i
buta będzie ukarana. Takie przekonanie za tego typu sądami stoi, że nie
ma winy bez kary. Niczym w balladzie romantycznej. Która wyrastała z
romantycznej wizji ludowego zdrowego światopoglądu. Pomijając już to, w jak
dużym stopniu romantycy idealizowali prosty lud i jego naiwne (w tym pozytywnym
znaczeniu, czyli tożsame z uczciwością i prostolinijnością) postrzeganie świata, warto może przypomnieć,
że w jednym z najważniejszych polskich utworów, promujących ten w gruncie
rzeczy optymistyczny wariant sprawiedliwości, kara czy też odpowiedzialność za
ziemskie przewiny spotyka bohaterów dopiero po śmierci (nad głębokością wiary,
wiarą w sąd Przedwiecznego, można by się oczywiście zastanowić tych, którzy
manifestują aż nadto swą religijność, jednocześnie czyniąc rzeczy, mówiąc
delikatnie bardzo, sprzeczne z niejednym przykazaniem; ale to już sobie
darujmy, bo przecież tylko ludźmi są i aż politykami, a to przecież sfera,
której chyba nawet kościół ostatnio nadał dyspensę od dylematów moralnych).
Chyba nie tego (czyli kary czyhającej na cynicznych polityków za progiem życia)
oczekują przecież ci, którzy mają
nadzieję, że po zmianie władzy nastąpi jakaś oczyszczająca przemiana polskiego
życia zbiorowego, której początkiem miałyby być liczne procesy w tym przed
Trybunałem Stanu dla niektórych a może i wcale licznych.
Bardzo głęboko tkwi w człowieku to przekonanie (skąd ono? bo
to już Elifaz, Hiobowy „przyjaciel, głosił przecież: „Tych widziałem, którzy
orzą bezprawie i krzywdę sieją, a sami zbierali./ Od Boskiego podmuchu zginęli,
tchnienie Jego gniewu spaliło ich”), które tak ożywiało ballady romantyczne, że
winni będą ukarani. I to bez udziału sił
nadprzyrodzonych.
A przecież już dawno powinniśmy przyjąć do wiadomości, że to
nie jest oczywiste. Owszem zdarza się. I tylko na tyle albo aż tyle (jak to
ładnie spuentowali pierwszy sezon „Detektywa” jego bohaterowie, spoglądając na
rozgwieżdżone niebo) liczyć można. Mi jednak
bliższe jest przypisywane Hiobowi (a niech tam, skoro już raz się do niego
odwołałem, to drugi niech będzie mi wybaczony) przez Tadeusza Żychiewicza
„pokuszenie najstraszniejsze” : „Jeśli jest nad nim tylko daleka i milcząca
obojętność gwiazd, może w pustkę pada wszystko: dobro i zło, prawda i fałsz,
sprawiedliwość i nieprawość? Może cały człowiek i wszelkie stworzenie od
poczęcia aż do śmierci jest tylko okrutną grą od nicości do nicości razem ze
swoją radością albo bólem?”
Czasami wręcz ma się wrażenie, że im większa zbrodnia, tym
bardziej można oczekiwać wspaniałomyślnych wyroków (Raskolnikow niestety miał
sporo racji prezentując swoją wizję świata charakteryzującego się względnością
ocen czynów zbrodniczych).
Co rusz się przecież o tym przekonujemy. Wystarczyłoby
uważniejsze przyjrzenie się historii, która jako dobra nauczycielka uczy (i tu
idziemy śladami Raskolnikowa znowu), że drobny złodziejaszek to i owszem
odsiedzi swoje, ale zbrodniczy wódz niekoniecznie, więcej – ma nawet sporą
szansę, by postawiono mu pomnik. Filmów i książek, po lekturze których
pozostaje w nas osad spory relatywizmu a przede wszystkim niewiary w
sprawiedliwość tego świata jest co niemiara.
Albo to ja mam takiego pecha, że nieustannie trafiam na takie, które
taki obraz świata we mnie kształtują. A obserwacja życia jakoś nie jest w
stanie tej wizji zmodyfikować (nie żebym czuł się jakoś niesprawiedliwe
skrzywdzony przez wielkich [często jednocześnie bardzo maluczkich] tego świata,
nie – w mojej głowie dość ponura wizja rzeczywistości jakoś bezboleśnie
sąsiaduje z umiejętnością docenienia tego, co przypadkowy „los” [nawet to
literackie uosobienie zdaje mi się być sprzeczne z mą wizją świata] mi
ofiarował).
Ostatnio był to przejmujący
dokument o skrupulatnie przemyślanym mechanizmie prowadzącym do zagłady
potomków autora opowieści o Hiobie - „Einsatzgruppen
– brygady śmierci” (reż. Michaël Prazan). Przykład jeden z wielu. Ekstremalny, ale tym
bardziej istotny. Czteroodcinkowy film jest dokładnym odzwierciedleniem całego
mojego powyższego wywodu. I najbardziej w tym wszystkim okrutne jest to, że to
banał (o procesie Eichmanna, jednego z tych, których proces przeczy mej tezie
[ale ileż trzeba było zabiegów, także sprzecznych z prawem, by do niego
doprowadzić], też tam była mowa), że może bez sensu jest to ciągłe przypominanie
o zbrodniarzach wojennych, którzy tylko w małej części ponieśli konsekwencje
swych czynów.
Nie jest bez sensu.
Ale poucza, że naiwną jest
wiara, iż któryś z rządzących nami poniesie konsekwencje swych niecnych czynów
(być może wielbicieli ballady romantycznej, prosty lud, usatysfakcjonuje
postawienie przed trybunałem kilku majstrów niepotrafiących uszczelnić podatkowej
łajby i pewnie dzięki temu nie dostrzegą, jak ci sądzący mało subtelnie
demontują cały okręt).
Analogia na wyrost mocno,
przyznaję, ale odzwierciedla ona uniwersalny porządek tego świata.
W czwartym odcinku miniserialu
Prazana zebrano kilka surowych danych.
Podczas procesu w
Norymberdze w 1948 roku osądzono tylko 22 spośród 3000 masowych morderców (nie
liczymy wszystkich zaangażowanych w rzeź ludności żydowskiej cywili
[paradoksalnie można by zauważyć, że uważali oni, że ich uaktywnione przez
propagandę zwierzęce {obrażam zwierzęta, bo one tak nie mają jak ludzie, by
mordować dla samego mordowania}instynkty to rodzaj odreagowania na wieki
wyzysku i niesprawiedliwości – przywracali oni w swym mniemaniu pewnie dziejową
sprawiedliwość], o których sporo w trzech pierwszych odcinkach filmu). Powód
był banalny – więcej nie zmieściłoby się na sali (prosty wniosek – im bardziej
masowy udział w pogromie, tym mniejsze ryzyko poniesienia konsekwencji). 14
osób skazano na śmierć, 2 na dożywocie, 6 na lżejsze kary. Powieszono jednak
tylko 4 dowódców, pozostałym zamieniono karę na dożywocie. A w 1958 już wszyscy
(poza tą czwórką powieszonych oczywiście) byli na wolności. Dobrym przykładem
na prawa rządzące tym światem jest los Martina Sandbergera, jednego z dowódców
Einsatzgruppen, prawnika zresztą i syna dyrektora I. G. Farben, który
produkował aspirynę Bayera oraz cyklon B (i mógłbym tu popuścić wodze mych
lewackich skojarzeń, bo wiadomo – bogaty itd. ale przecież i ci zdecydowanie
mniej sytuowani podobnie…): skazany na karę śmierci, która zamieniona na
dożywocie a później na pięć lat więzienia została. Wyszedł na wolność w 1954,
zmarł szanowany pewnie i poważany w wieku 98 lat.
Tysiące strzelców, którzy
bez skrupułów strzelali do leżących
warstwami w głębokich rowach żydów i Romów, nie poniosło żadnej
odpowiedzialności. Wielu niemieckich morderców znalazło po wojnie pracę tam,
gdzie zaczynało swą karierę, czyli w policji.
Na Ukrainie stawia się
pomniki dywizji SS Galizien.
Litwa odmawia procesów
przeciwko ludziom zaangażowanym w ludobójstwo.
A w Polsce? Rośnie
niebezpiecznie środowisko zwolenników rozwiązań ostatecznych. Kokietowani przez
rządzących i kościół coraz bardziej bezceremonialnie dają wyraz swej prostej
wizji świata.
I dlatego daję sobie prawo
do czynienia tak, być może rażących subtelną wrażliwość humanistów,
drastycznych analogii.
I cóż nam czynić w tak straszliwym boju?
Wydawałoby się, że wystarczy
być przyzwoitym. Lecz nie od dziś wiadomo, że
nagrodzą cię za to tym co maja pod ręką
chłostą śmiechu zabójstwem na śmietniku
chłostą śmiechu zabójstwem na śmietniku
Przykładem tego może być
bohater innego mojego spotkania historyczno-literackiego ostatnich dni (no
jakoś kiepsko dobieram sobie te filmy i książki).
W Sonacie Gustava (Rose Tremain) szwajcarska
autorka kreując losy ojca tytułowego bohatera, sięga do wstydliwej przeszłości
swojego kraju.
Niewiele wiemy o Szwajcarii. Od czasu do czasu pojawiały się
w prasie informacje o niemieckich czy też żydowskich kontach, będących
świadectwem bardzo konformistycznej postawy tego narodu podczas wojny. Zresztą korzyści,
które z tego czerpali (a być może i czerpią do dziś) mieszkańcy tego pięknego
kraju stanowią kolejny dowód na to, że Bóg (kimkolwiek on tam jest, jeśli jest)
sprzyja tego typu postawom (wkurw Konrada mógłby i tu znaleźć swoją motywację: Ten tylko, kto się wrył w księgi,/ W metal,
w liczbę, w trupie ciało,/ Temu się tylko udało).
W roku 1938, po aneksji Austrii, Szwajcaria zamknęła swoje
granice przed uchodźcami żydowskimi. Legalnie mogli przebywać w tym kraju tylko
ci, którzy znaleźli się tam przed marcem 1938. Ojciec Gustava był policjantem
(zastępcą komendanta), do którego obowiązków należało potwierdzenie w
paszporcie momentu przybycia uciekiniera do jego kraju. Ponieważ miał
świadomość, co czeka tych, którzy zostaną odesłani do ojczyzny rządzonej przez
Hitlera, postanowił zachować się przyzwoicie i antydatował ich przybycie do
Szwajcarii. Sprawa wyszła na jaw, stracił pracę, szacunek i rodzinę. Gustav
rósł w cieniu „skompromitowanego” ojca. Tyle powieść…
Postać Ericha Perle, ojca tytułowego bohatera, wzorowana
jest na Paulu Grüningerze, który rzeczywiście w 1938 roku sfałszował około 3600
dokumentów zezwalających na wjazd prześladowanych Żydów do Szwajcarii. W 1939
został osądzony, zwolniony z pracy i pozbawiony świadczeń. Paul Grüninger zmarł
zapomniany w 1972. Władze Szwajcarii wysłały do niego list ze wstrzemięźliwymi
przeprosinami dopiero w roku 1970. Procesu nie wznowiono, świadczeń nie
przywrócono. W świetle prawa wcale nie zachował się przyzwoicie.
Jeżeli historia jest nauczycielką życia, to nikogo nie
powinien dziwić cynizm i arogancja władzy. Naiwni, którzy oczekują, że
przyzwoitość popłaca. Warto być przyzwoitym, ale nie dlatego, że na tym świecie
istnieje jakaś ludowa sprawiedliwość.
I cóż nam czynić w tak straszliwym boju?
niech nie opuszcza cię twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzuca grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzuca grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz