wtorek, 10 września 2019

Nie ma zbrodni bez kary?


Podczas tak zwanej publicznej debaty politycznej, w której hejt goni hejt i z której coraz mniej wyłowić można treści potencjalnie użytecznych dla dalszych refleksji mniej lub bardziej ignoranckich, pojawiają się nader często ostrzeżenia czy wręcz groźby pod adresem sprawujących władzę i podejmujących w przekonaniu wielu decyzje sprzeczne z obowiązującym prawem, że prędzej czy później zostaną oni pociągnięci do odpowiedzialności, że poniosą daleko idące konsekwencje swej obecnej niefrasobliwości prawnej. Że arogancja i buta będzie ukarana. Takie przekonanie za tego typu sądami stoi, że nie ma winy bez kary. Niczym w balladzie romantycznej. Która wyrastała z romantycznej wizji ludowego zdrowego światopoglądu. Pomijając już to, w jak dużym stopniu romantycy idealizowali prosty lud i jego naiwne (w tym pozytywnym znaczeniu, czyli tożsame z uczciwością i prostolinijnością)  postrzeganie świata, warto może przypomnieć, że w jednym z najważniejszych polskich utworów, promujących ten w gruncie rzeczy optymistyczny wariant sprawiedliwości, kara czy też odpowiedzialność za ziemskie przewiny spotyka bohaterów dopiero po śmierci (nad głębokością wiary, wiarą w sąd Przedwiecznego, można by się oczywiście zastanowić tych, którzy manifestują aż nadto swą religijność, jednocześnie czyniąc rzeczy, mówiąc delikatnie bardzo, sprzeczne z niejednym przykazaniem; ale to już sobie darujmy, bo przecież tylko ludźmi są i aż politykami, a to przecież sfera, której chyba nawet kościół ostatnio nadał dyspensę od dylematów moralnych). Chyba nie tego (czyli kary czyhającej na cynicznych polityków za progiem życia)  oczekują przecież ci, którzy mają nadzieję, że po zmianie władzy nastąpi jakaś oczyszczająca przemiana polskiego życia zbiorowego, której początkiem miałyby być liczne procesy w tym przed Trybunałem Stanu dla niektórych a może i wcale licznych.
Bardzo głęboko tkwi w człowieku to przekonanie (skąd ono? bo to już Elifaz, Hiobowy „przyjaciel, głosił przecież: „Tych widziałem, którzy orzą bezprawie i krzywdę sieją, a sami zbierali./ Od Boskiego podmuchu zginęli, tchnienie Jego gniewu spaliło ich”), które tak ożywiało ballady romantyczne, że winni będą ukarani. I to  bez udziału sił nadprzyrodzonych.
A przecież już dawno powinniśmy przyjąć do wiadomości, że to nie jest oczywiste. Owszem zdarza się. I tylko na tyle albo aż tyle (jak to ładnie spuentowali pierwszy sezon „Detektywa” jego bohaterowie, spoglądając na rozgwieżdżone niebo) liczyć można.  Mi jednak bliższe jest przypisywane Hiobowi (a niech tam, skoro już raz się do niego odwołałem, to drugi niech będzie mi wybaczony) przez Tadeusza Żychiewicza „pokuszenie najstraszniejsze” : „Jeśli jest nad nim tylko daleka i milcząca obojętność gwiazd, może w pustkę pada wszystko: dobro i zło, prawda i fałsz, sprawiedliwość i nieprawość? Może cały człowiek i wszelkie stworzenie od poczęcia aż do śmierci jest tylko okrutną grą od nicości do nicości razem ze swoją radością albo bólem?”
Czasami wręcz ma się wrażenie, że im większa zbrodnia, tym bardziej można oczekiwać wspaniałomyślnych wyroków (Raskolnikow niestety miał sporo racji prezentując swoją wizję świata charakteryzującego się względnością ocen czynów zbrodniczych).
Co rusz się przecież o tym przekonujemy. Wystarczyłoby uważniejsze przyjrzenie się historii, która jako dobra nauczycielka uczy (i tu idziemy śladami Raskolnikowa znowu), że drobny złodziejaszek to i owszem odsiedzi swoje, ale zbrodniczy wódz niekoniecznie, więcej – ma nawet sporą szansę, by postawiono mu pomnik. Filmów i książek, po lekturze których pozostaje w nas osad spory relatywizmu a przede wszystkim niewiary w sprawiedliwość tego świata jest co niemiara.  Albo to ja mam takiego pecha, że nieustannie trafiam na takie, które taki obraz świata we mnie kształtują. A obserwacja życia jakoś nie jest w stanie tej wizji zmodyfikować (nie żebym czuł się jakoś niesprawiedliwe skrzywdzony przez wielkich [często jednocześnie bardzo maluczkich] tego świata, nie – w mojej głowie dość ponura wizja rzeczywistości jakoś bezboleśnie sąsiaduje z umiejętnością docenienia tego, co przypadkowy „los” [nawet to literackie uosobienie zdaje mi się być sprzeczne z mą wizją świata] mi ofiarował).
Ostatnio był to przejmujący dokument o skrupulatnie przemyślanym mechanizmie prowadzącym do zagłady potomków autora opowieści o Hiobie - „Einsatzgruppen – brygady śmierci” (reż. Michaël Prazan). Przykład jeden z wielu. Ekstremalny, ale tym bardziej istotny. Czteroodcinkowy film jest dokładnym odzwierciedleniem całego mojego powyższego wywodu. I najbardziej w tym wszystkim okrutne jest to, że to banał (o procesie Eichmanna, jednego z tych, których proces przeczy mej tezie [ale ileż trzeba było zabiegów, także sprzecznych z prawem, by do niego doprowadzić], też tam była mowa), że może bez sensu jest to ciągłe przypominanie o zbrodniarzach wojennych, którzy tylko w małej części ponieśli konsekwencje swych czynów.
Nie jest bez sensu.
Ale poucza, że naiwną jest wiara, iż któryś z rządzących nami poniesie konsekwencje swych niecnych czynów (być może wielbicieli ballady romantycznej, prosty lud, usatysfakcjonuje postawienie przed trybunałem kilku majstrów niepotrafiących uszczelnić podatkowej łajby i pewnie dzięki temu nie dostrzegą, jak ci sądzący mało subtelnie demontują cały okręt).
Analogia na wyrost mocno, przyznaję, ale odzwierciedla ona uniwersalny porządek tego świata.
W czwartym odcinku miniserialu Prazana zebrano kilka surowych danych.
Podczas procesu w Norymberdze w 1948 roku osądzono tylko 22 spośród 3000 masowych morderców (nie liczymy wszystkich zaangażowanych w rzeź ludności żydowskiej cywili [paradoksalnie można by zauważyć, że uważali oni, że ich uaktywnione przez propagandę zwierzęce {obrażam zwierzęta, bo one tak nie mają jak ludzie, by mordować dla samego mordowania}instynkty to rodzaj odreagowania na wieki wyzysku i niesprawiedliwości – przywracali oni w swym mniemaniu pewnie dziejową sprawiedliwość], o których sporo w trzech pierwszych odcinkach filmu). Powód był banalny – więcej nie zmieściłoby się na sali (prosty wniosek – im bardziej masowy udział w pogromie, tym mniejsze ryzyko poniesienia konsekwencji). 14 osób skazano na śmierć, 2 na dożywocie, 6 na lżejsze kary. Powieszono jednak tylko 4 dowódców, pozostałym zamieniono karę na dożywocie. A w 1958 już wszyscy (poza tą czwórką powieszonych oczywiście) byli na wolności. Dobrym przykładem na prawa rządzące tym światem jest los Martina Sandbergera, jednego z dowódców Einsatzgruppen, prawnika zresztą i syna dyrektora I. G. Farben, który produkował aspirynę Bayera oraz cyklon B (i mógłbym tu popuścić wodze mych lewackich skojarzeń, bo wiadomo – bogaty itd. ale przecież i ci zdecydowanie mniej sytuowani podobnie…): skazany na karę śmierci, która zamieniona na dożywocie a później na pięć lat więzienia została. Wyszedł na wolność w 1954, zmarł szanowany pewnie i poważany w wieku 98 lat.
Tysiące strzelców, którzy bez skrupułów strzelali  do leżących warstwami w głębokich rowach żydów i Romów, nie poniosło żadnej odpowiedzialności. Wielu niemieckich morderców znalazło po wojnie pracę tam, gdzie zaczynało swą karierę, czyli w policji.
Na Ukrainie stawia się pomniki dywizji SS Galizien.
Litwa odmawia procesów przeciwko ludziom zaangażowanym w ludobójstwo.
A w Polsce? Rośnie niebezpiecznie środowisko zwolenników rozwiązań ostatecznych. Kokietowani przez rządzących i kościół coraz bardziej bezceremonialnie dają wyraz swej prostej wizji świata.
I dlatego daję sobie prawo do czynienia tak, być może rażących subtelną wrażliwość humanistów, drastycznych analogii.

I cóż nam czynić w tak straszliwym boju?
Wydawałoby się, że wystarczy być przyzwoitym. Lecz nie od dziś wiadomo, że
nagrodzą cię za to tym co maja pod ręką
chłostą śmiechu zabójstwem na śmietniku

Przykładem tego może być bohater innego mojego spotkania historyczno-literackiego ostatnich dni (no jakoś kiepsko dobieram sobie te filmy i książki).
W Sonacie Gustava (Rose Tremain) szwajcarska autorka kreując losy ojca tytułowego bohatera, sięga do wstydliwej przeszłości swojego kraju.
Niewiele wiemy o Szwajcarii. Od czasu do czasu pojawiały się w prasie informacje o niemieckich czy też żydowskich kontach, będących świadectwem bardzo konformistycznej postawy tego narodu podczas wojny. Zresztą korzyści, które z tego czerpali (a być może i czerpią do dziś) mieszkańcy tego pięknego kraju stanowią kolejny dowód na to, że Bóg (kimkolwiek on tam jest, jeśli jest) sprzyja tego typu postawom (wkurw Konrada mógłby i tu znaleźć swoją motywację: Ten tylko, kto się wrył w księgi,/ W metal, w liczbę, w trupie ciało,/ Temu się tylko udało).
W roku 1938, po aneksji Austrii, Szwajcaria zamknęła swoje granice przed uchodźcami żydowskimi. Legalnie mogli przebywać w tym kraju tylko ci, którzy znaleźli się tam przed marcem 1938. Ojciec Gustava był policjantem (zastępcą komendanta), do którego obowiązków należało potwierdzenie w paszporcie momentu przybycia uciekiniera do jego kraju. Ponieważ miał świadomość, co czeka tych, którzy zostaną odesłani do ojczyzny rządzonej przez Hitlera, postanowił zachować się przyzwoicie i antydatował ich przybycie do Szwajcarii. Sprawa wyszła na jaw, stracił pracę, szacunek i rodzinę. Gustav rósł w cieniu „skompromitowanego” ojca. Tyle powieść…
Postać Ericha Perle, ojca tytułowego bohatera, wzorowana jest na Paulu Grüningerze, który rzeczywiście w 1938 roku sfałszował około 3600 dokumentów zezwalających na wjazd prześladowanych Żydów do Szwajcarii. W 1939 został osądzony, zwolniony z pracy i pozbawiony świadczeń. Paul Grüninger zmarł zapomniany w 1972. Władze Szwajcarii wysłały do niego list ze wstrzemięźliwymi przeprosinami dopiero w roku 1970. Procesu nie wznowiono, świadczeń nie przywrócono. W świetle prawa wcale nie zachował się przyzwoicie.
Jeżeli historia jest nauczycielką życia, to nikogo nie powinien dziwić cynizm i arogancja władzy. Naiwni, którzy oczekują, że przyzwoitość popłaca. Warto być przyzwoitym, ale nie dlatego, że na tym świecie istnieje jakaś ludowa sprawiedliwość.

I cóż nam czynić w tak straszliwym boju?

niech nie opuszcza cię twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzuca grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz