poniedziałek, 11 listopada 2019

Po raz pierwszy o menstruacji


Bridget ma 34 lata i poczucie zmarnowanego życia. Jest kelnerką, ale udaje jej się dostać pracę wakacyjnej opiekunki do dziecka, mimo że nie posiada kwalifikacji, a za dziećmi nie przepada. Łatwo się domyślić, że obejrzymy film, w którym Bridget będzie borykała się z mniej lub bardziej kłopotliwymi i śmiesznymi sytuacjami wychowawczymi, ale efekt będzie taki, że bohaterka polubi (pokocha?) swą podopieczną. Schemat. Nie spodziewamy się tylko, że gdy wakacje się skończą i Frances pójdzie po raz pierwszy do szkoły, to na pożegnanie deklaruje: „Powiem ci, powiem ci... gdy po raz pierwszy dostanę okres!” (to powtórzenie „po raz pierwszy” jest celowe, by uwypuklić nieprzystawalność wieku bohaterki do treści jej deklaracji). To jest film o kompozycji klamrowej, od nieoczekiwanego okresu Bridget podczas stosunku z nowo poznanym facetem na imprezie sie zaczyna i na wspomnianej deklaracji Frances się kończy (spoiler... ha ha). I niczym w teorii o sokole dotyczącej noweli comiesięczne kobiece krwawienie cyklicznie w filmie się pojawia (no fakt, niekoniecznie zawsze związane jest to z menstruacją). Można by wręcz powiedzieć, że mężczyźni oglądający ten film w symboliczny sposób zostają tą krwią umazani niczym Denis, gdy po raz pierwszy (znowu... powtarzalność nabiera w kontekście tego filmu specjalnego, można powiedzieć bardzo cielesnego, charakteru) przespał się z Bridget. Oczywiście znaczący jest też brak comiesięcznego krwawienia, co bohaterce, jak spontanicznie wyznaje ona (a takie bezceremonialnie szczere wypowiedzi zdarzają jej się często, co jest dość stereotypowym ale miłym i skutecznym sposobem na rozweselenie widowni) Denisowi, zdarza się (tak, tak) po raz pierwszy (z innymi partnerami nie zdarzyło się, co jest zapewne winą jego młodych i dziarskich plemników). I w tym momencie pojawia się w filmie kontrowersyjny temat aborcji potraktowany z rażącą niektórych obecnych na sali mężczyzn (bo to przecież faceci przede wszystkim najgłośniej o tym się wypowiadają) lekkością (a przecież wiele trudnych tematów w tym filmie w taki sam sposób zostało potraktowanych, bo to taki gatunek i nie ma się co obrażać; ci od ochrony życia poczętego jako żywo przypominają bohaterów „Opowieści podręcznej” z ich  nabożnym stosunkiem do tegoż; wielu z nich zresztą zdecydowanie bardziej tym poczętym niż narodzonym życiem się przejmują a politycy wiodą w tym prym szczególnie, gdy to narodzone odbiega mniej lub bardziej od normy). Fajne jest w filmie to przeciwstawienie (delikatne przecież) męskiej i kobiecej rzeczywistości. Gdy np. ona, podczas dokonywanego za pomocą tabletek (po raz pierwszy coś takiego obserwowałem na ekranie) poronienia wyraża swoje pragnienie, by on przynajmniej jakiejś niestrawności dostał, by choć trochę  współ-czucie nabrało realnego sensu. Ale trzeba przyznać, że postawa Denisa w tej sytuacji jest wzorcowa (cóż on więcej może zrobić?) i pewnie jako taka została w filmie przedstawiona: akceptuje wybory podejmowane przez Bridget całkowicie a od przyjętego stereotypu wyraźnie odbiega to jego (nieco ironicznie pobrzmiewające, jakby to satyryczny obraz psychoterapii być może) analizowanie tego, co czuje w obliczu utraty swego potencjalnego potomka. Ona czuje ulgę (aż czy tylko?), nie mówiąc o bardziej fizycznych konsekwencjach w postaci niekontrolowanych krwawień. Mężczyzna rozkminia i swe duchowe rozterki dzieli na czworo, kobieta doświadcza zdecydowanie bardziej realnych dolegliwości (czyżbym właśnie uznał cielesne uciążliwości życia za bardziej realne niż te psychiczne? co też kino robi z człowieka...).
Ale przecież to nie aborcja jest głównym tematem tego filmu, stanowi istotne dopełnienie, bo perspektywa kobieca oraz, ponieważ obcymi dziećmi Bridget się zajmuje (w tym od czasu do czasu nowo narodzonym), oczekiwalibyśmy po niej jakiegoś resentymentu. Żalu po utracie własnego. Odreagowania bardziej typowego. Nic z tego.
 Niemal przez cały czas na ekranie obecna jest Bridget. W tytule pojawia się Frances. Ale przecież to, co powoduje, iź ze światem w pełni kobiecym mamy do czynienia (oprócz cyklicznego krwawienia oczywiście), to możliwość przyjrzenia się funkcjonowaniu lesbijskiej rodziny. Właśnie - rodziny, nie związku, nie romansu, ale rodziny. I choć jest to istotny temat tego filmu, to wiele o tym nie napiszę, bo ona jest normalna (i jeśli chodzi o blaski, i o cienie, i podział ról społecznych wraz z wynikającymi z tego nieporozumieniami, bo jedna pracuje a druga przechodzi depresję poporodową i na tym tle różne niesnaski, normalnie - jak w rodzinie...). I o to właśnie tu chodzi. Można by nawet powiedzieć, źe byłby to banalny film pod tym względem. Ale ten banał czyni ten film wyjątkowym. Oswaja on co bardziej konserwatywnych widzów z obrazem takiej rodziny. Oddemonizowuje ją.

Święta Frances r. Alex Thomson

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz