sobota, 27 lutego 2010

Absolwent now

Wydawało mi się, że to będzie bardzo lekki film na zakończenie ferii.
A okazało się, że wyzwolił we mnie myśli, które czasami wręcz spędzają mi sen z powiek...

Każdy (przynajmniej w moim wieku) musiał się choć raz w życiu (ja wiele razy) zastanowić, jaka będzie jego reakcja, gdy każą nam usiąść przed niejakim Ryanem (bohater filmu "W chmurach"), który nam powie: "pańskie stanowisko w firmie jest niedostępne" (tak przetłumaczono tę kwestię w filmie :-)).
Stany zawsze zadziwiały mnie w pomysłowości związanej z w wymyślaniem firm, które załatwiają za człowieka to, z czym nie chce lub nie potrafi sobie poradzić. Tym razem jest to instytucja zajmująca się zwalnianiem ludzi (podczas kryzysu niebywały interes) wtedy, gdy szef nie ma tyle odwagi, by spojrzeć swemu pracownikowi w oczy . Jak wiemy - nie jest to takie rzadkie.
W filmie pojawia się cały zróżnicowany wachlarz reakcji, wśród których możemy odnaleźć także siebie. Dla mnie wydaje się najważniejsze (czego w filmie nie ma), to by nigdy nie dać się zaskoczyć; by nie poczuć się zbyt bezpiecznie; a być może wyprzedzić - jeśli człowieka na to stać - posunięcie szefa. Tak, w reakcji wszystkich tych zwalnianych jedno było wspólne - nigdy się tego nie spodziewali, mieli pełne poczucie bezpieczeństwa (co utrwalał zapewne wiecznie sympatyczny, uśmiechający się szef, który chował się za plecami Clooneya).
Ze zwalnianiem jest jak z porzucaniem partnera - można to robić patrząc uczciwie komuś w oczy a można wysłać do niego smsa (i to w filmie akurat jest, bo o odwadze spoglądania w oczy tym, których pozostawia się pośrodku rwącej rzeki niemalże bez nadziei, w jakimś stopniu jest ta opowieść).
Ale to tło tylko (!) było...
Na pierwszym planie jest prawdziwie wolny, współczesny człowiek Ameryki - świetnie zarabiający, pokonujący miliony powietrznych mil: Ryan Bingham. Facet chodzi w modnych, markowych garniturach (to wynika z kontekstu:-) bo ja oczywiście się na tym nie znam kompletnie), "kręci go status", a mimo to poczułem do niego sporo sympatii i nieistotne było dla mnie to, że zamieszkuje świat całkowicie mi obcy, do którego nigdy nie tęskniłem.
Żyje ze zwalniania innych ludzi oraz z opowieści o plecaku.
Plecak, jak sama nazwa wskazuje, to bagaż, który na plecach nosimy (a strategię podróżowania Ryan opanował do perfekcji). Staramy się, aby znajdowały się w nim tylko rzeczy niezbędnie konieczne, byśmy za bardzo się nie natrudzili podczas jego noszenia - byśmy w ogóle mogli go udźwignąć. A jak sprawdzić niezbędność spakowanych rzeczy? Wystarczy plecak podpalić... i zastanowić się, co byśmy ratowali przede wszystkim. Przytoczyłem tę prościutką opowieść, ponieważ był czas, kiedy bardzo chciałem zminimalizować ilość przedmiotów, od których jestem uzależniony. I nawet przez moment poczułem się wyzwolony. Dzisiaj niestety - obciążenie przedmiotami znowu zaczyna mnie przytłaczać...
Jest jeszcze jeden plecak, nad którego zawartością trzeba się zastanowić, myśląć o wolności w takich bardzo współczesnych, mało odpowiedzialnych czasach. W tym wypadku zawartość plecaka dotyczy ludzi.
Jak łatwo się domyślić, Ryan niewiele posiada rzeczy (oprócz wylatanych kilometrów na koncie, jest to jego jedyna ambicja - i jak się okazuje, to może być "kurewsko sexy"; "Mile są celem" - gdy wyjasnia swą motywację sprawiającą, że tyle lata, staje się tak samo śmieszny jak ci, którzy poświęcają całe życie, by otoczyć się zbędnymi przedmiotami) a i związki z innymi ludźmi nie stanowią dla niego ciężaru (pod tym względem także znajduje u mnie zrozumienie). Jego plecak jest niezwykle lekki. A w tym plecaku wszystko (czyli to, co niezbędne) jest niezwykle prezyzyjnie uporządkowane (gdy w którejś ze scen - dotyczyła seksu - Ryan mówi, że improwizował, jakoś mu nie wierzymy).
Film o braku miłości. Jakżeby inaczej. I nietęsknieniu do niej. Przeszkadza wolności.
Ryana z Alex łączy sama przyjemność. Żadnych problemów, żadnych zobowiązań, no i żadnych kłótni oczywiście (gdy niewiele nas łączy, nie mamy się o co kłócić). Czyż nie o to nam dzisiaj przede wszyskim chodzi (piszę to bez ironii i nie pobrzmiewa w tym pytaniu żaden ton krytycyzmu): niezobowiązujący czuły seks, ale także sympatyczna rozmowa w pubie. Zachowanie umiaru, który jest gwarancją spokoju. I uciekanie od wszystkiego, co byłoby związane z problemem, stresem, kłótnią...
"Jesteśmy tykającymi zegarami" - szkoda marnować czas...
Gdy Ryan przestał przestrzegać tych zasad, okazało się, że jest tylko "wtrąceniem", "chwilową ucieczką od prawdziwego życia"... I coś się w nim pewnie zmieniło - poza życiem. Bo nie jest to film, w którym mogłoby dojść do prawdziwego dramatu.
Mimo że Clooney gra niewzruszonego i chłodnego przedstawiciela firmy, która pozbawia ludzi poczucia bezpieczeństwa, to w krótkich, migawkowych rozmowach, które prowadzi, pojawiają się czasem niegłupie rozwiązania. I od pewnego momentu nie ma już wątpliwości, że wbrew pozorom nie jest cynikiem.
Można powiedzieć, że wielokrotnie film subtelnie zaskakuje. Dzięki chyba bardzo dobremu scenariuszowi: postaci są subtelnie cieniowane, zdarzenia delikatnie wymykają się konwencji.
Film uczy sztuki sprawnego opowiadania.
Od czasu do czasu sie uśmiechamy (tzn. ja się uśmiechałem).

Kojarzył mi się przez moment, nie wiem dlaczego (no dobra - trochę wiem...) z "Absolwentem". Ale ponieważ to skojarzenie jest przypadkowe i bardzo subiektywne, to nie będę tego udowadniał, a jedynie w nagłówku przewrotnie pozostawię odwołanie do filmu Nicholsa.

"W chmurach", reż. J. Reitman

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz