niedziela, 28 lutego 2010

Nomadyzm postapokaliptyczny

O tej książce i o tym filmie muszę napisać niejako z obowiązku.
Droga
"Cały czas jesteśmy w drodze, zagubiliśmy Boga" - to cytat z filmu, w książce mniej więcej w tym samym miejscu padają słowa:
"bycie w drodze z ostatnim bogiem byłoby straszne"
do porównania tych dwóch dzieł jeszcze powrócę

Pamiętam, jak około 30 lat temu z przejęciem oglądałem pierwszy film, którego tematem był stan naszej planety po wybuchu jądrowym ("The Day After" chyba). Poza obrazem powszechnego zniszczenia to chyba nic z tamtego obrazu nie pamiętam - ale telewizyjna projekcja tego filmu była wielkim wydarzeniem (to PRL jeszcze był, jeśli ktoś nie pamięta:-)). Od tamtego czasu filmów tego typu powstało co niemiara. Nie przepadam za nimi (na książki tego typu to już absolutnie szkoda mi czasu). Twory rozbrykanej wyobraźni jakoś nie mają dostępu do mojej wrażliwości. Katastroficzne wizje przemawiające perwersyjnym pięknem szybko się dewaluują. Ludzkie namiętności spuszczone z łańcucha zdecydowanie bardziej przerażają, gdy mają miejsce w świecie, w którym do żadnej katastrofy nie doszło. Filmy te zapewne mają przestrzegać... ale widzowie po takiej projekcji chyba nie o ewentualnych zagrożeniach rozmawiają; a i Ci, którzy zdecydują (jeśli to decyzja będzie...) o naszej zagładzie, raczej takimi produkcjami się nie przejmą. Jeżeli doświadczenia XX wieku niektórym nie przemówiły do wyobraźni, to nie oczekujmy, że przemówi do nich fikcja filmowa. A że nie przemówiły, świadczą o tym choćby płonące pola naftowe podczas wojny w Iraku..
Temat więc jak każdy inny. Jeden z elementów współczesnej wirtualnej rzeczywistości. Problem, który umościł się w masowej wyobraźni na podobieństwo opowieści np. z czasów starożytnego Rzymu... Obraz, którego nikt nie potraktuje jak głosu proroka (im też nie wierzono, więc porównanie może niezbyt trafne - może być za to świetnym pretekstem do przywołania cytatu z książki: "Nie ma takiego proroka w długich dziejach tej ziemi, który nie byłby dzisiaj tutaj czczony. W jakiejkolwiek formie przemawiałeś, miałeś słuszność").
Aby uprzytomnić sobie, że człowieka można sprowadzić do poziomu fizjologiczego i że może to mieć charakter, jeśli nie masowy, to na pewno zbiorowy - wystarczy poczytać Borowskiego i Grudzińskiego. Ale przeciętny uczeń, który to czyta (bo uczniowie chyba tylko, jeżeli już...), raczej nie traktuje tych opowieści jako sprawozdania z rzeczywistości. A tekst: "prawdziwy głód jest wtedy, gdy patrzymy na drugiego człowieka jak na obiekt do zjedzenia" (Borowski oczywiście) jest raczej tylko kolejnym tekstem właśnie, a nie figurą istoty niemożliwego do wyobrażenia głodu...

W książce McCarthy'ego to wszystko jest:

pejzaż spełnionej apokalipsy
Nie wiemy, co było jej przyczyną. Ale jest to przecież nieistotne. Nie mamy nawet pewności, czy to człowieka należy za nią winić. Ważniejsze jest to, że człowiek zachodzi wraz z tym światem, jedynym mu znanym... jakoś tam znanym... bo ten świat zawsze go przecież przerastał.
(są też obrazy o charakterze przeciwstawnym: "Kiedyś w górskich potokach żyły pstrągi źródlane. Widać je było, jak stoją w bursztynowym nurcie, a białe krańce płetw drgają delikatnie w płynącej wodzie. W ręku pachniały mchem. Wypolerowane, muskularne, torsyjne. Na grzbietach miały ślimacznicowate desenie, które były mapami nastającego świata. Mapami i labiryntami Tego, czego nie można odtworzyć. Czego nie można naprawić. W głębokich dolinach, gdzie żyły, wszelka rzecz była starsza od człowieka i tchnęła tajemnicą")

w tym pejzażu ci, którzy przetrwali
Kierujące się głodem i strachem pozostałości gatunku ludzkiego. Zalęknione osobniki uznające agresję za jedyny skuteczny środek przetrwania. Bandy żywiące się tymi, którzy okazali się za słabi. Każdy z nich mógłby powiedzieć za Borowskim: "ci, którzy przeżyli, przeżyli kosztem innych". I jest w książce kilka drastycznych przykładów tego, jakie to są koszty.
Nie jest to nowa prawda o człowieku.

Nie tylko oni przetrwali.
Świat ten obserwujemy przeważnie z perspetywy mężczyzny bez imienia (konsekwentne jest to w świecie umarłych Imion). Toarzyszy mu syn. To jest ich droga.
Syn jest jak sumienie.
Nie - on jest sumieniem.
Wydawałoby się, że są ostatnimi ludźmi, którzy znają pojęcie dobra i zła. Więc je odróżniają.
Horrendalne zadanie: nauczyć dziecko w tym świecie, czym jest dobro z jednoczesną nadzieją, że ta wiedza nie przyczyni się do jego śmierci.
Ojciec musi przez cały czas tłumaczyć się przed synem z wyrządzanego zła. Z trudem wielkim syn wydaje się akceptować sytuacje absolutnie konieczne. Gdy czuje zło w postaci czystej - protestuje. Dobro trudniej przecież zachować niż zakonserwowane resztki jedzenia cudem znajdowane przez bohaterów. Niż inne ślady minionego świata z pieczołowitością opisywane przez narratora. Ślady te dla syna są całkowicie obce. Nie rozumie ich. Dlaczego więc dobro jest w stanie do niego przemówić?
Można by powiedzieć, że jest to powieść o możliwości przetrwania dobra ('wewnętrznego ognia') w świecie, w którym zachowanie człowieczeństwa jest równoznaczne z samobójstwem. Dlaczego więc go nie popełnić? Cały otaczający świat jest świadectwem degradacji bytu, czy tez niejako powrotu do stanu stworzenia. Samobójstwo jest więc swoistym współdziałaniem z tym światem... może i z Bogiem... Są tacy, którzy w ten sposób odchodzą. Odmawiają uczestnictwa. Chcą pozostać sobą. Albo po prostu uciekają pod wpływem granicznej rozpaczy. Gdy zaczyna się prawdziwy głód, niektórzy wolą skrzywdzić siebie tylko. Szczególnie, gdy masz pewność, że twój stan jest stanem świata...
Całego.
Jest to świat, w którym nie pytamy, dlaczego ktoś popełnia samobójstwo, ale dlaczego go nie popełnia! Dlczego ojciec robi wszystko, co w jego mocy, by ocalić w synu ten wewnętrzny ogień (jednocześnie przygotowując się psychicznie do zabicia go w sytuacji, gdyby nie mógł mu pomóc lub gdyby musiał go na zawsze zostawić, co wydaje się być w tym świecie równoznaczne)? Dlaczego każe mu żyć w świecie z każdą chwilą zanikającym; w którym nadzieja na cokolwiek wydaje się być ewidentnym objawem szaleństwa?
Na te pytania tak naprawdę nie można uzyskać odpowiedzi. W pewnych okolicznościach przekonanie o tym, że trwanie ma sens jest po prostu aktem łaski.
(Rozmowa ojca z synem nad brzegiem morza:
"Co jest po drugiej stronie?
Nic.
Coś musi być.
Może jest tam ojciec z małym synem i siedzą razem na plaży?
To byłoby fajnie.
I oni też nieśliby ogień?
Możliwe. Tak.
Ale nie wiemy na pewno?
Nie wiemy.
Więc musimy byc czujni.
Czujni. Tak."
Ojciec z synem rozmawiający w zapadającym w ciemność świecie.
Rozmowa jak z przypowieści.
Bo powieśc ta, poza wszystkim, jest przypowieścią).
Pytanie o samobójstwo staje się w tym wypadku pytaniem o rację istnienia świata.

To wszystko w książce jest oczywiście. Film jest mniej drastyczny. Sceny, które na pewno pozostaną w pamięci są zamkniete w słowach, dając pole do popisu wyobraźni. I nie tylko o subiektywizm tu chodzi, ale o konkretne zdarzenia. Ale i subiektywizm jest na rzeczy; dla mnie świat przedstawiony powieści był zdecydowanie ciemniejszy; przyglądając mu się jednocześnie odganiłem moje klaustrofobiczne lęki. Mimo rozległych przestrzeni.W trakcie czytania czuło się narastające kurczenie tego świata. Pułapki, z której pewne jest tylko jedno wyjście. Nie czułem w filmie przejmującego głodu i strachu. Zimna i poniżenia. Sponiewierania człowieka.
Ale kontrast słonecznego pejzażu i wypalonego na popiół świata zdecydowanie bardziej przemawia w filmie.

Nie ma też w filmie, bo chyba być nie może, obrazu porażająco milczącego cierpienia; samotności skazanych:
"Stał na skraju pola oziminy pośród prostych ludzi. Był w wieku chłopca. Lub trochę starszy. Patrzył, jak kilofem i oskardem rozpruwają skalisty stok, odsłaniając wielkie kłębowisko węży liczące może setkę. Stłoczonych w obronie przed chłodem. Matowe sznury ich ciał poruszające się niemrawo w zimnym ostrym świetle. Niczym wnętrzności jakiejś wielkiej bestii wystawione na świat. Ludzie oblali wszystko benzyną, żeby je spalić żywcem, nie mając innego leku na zło, jak tylko zniszczyć to, co postrzegali jako jego wizerunek. Płonące węże wiły się straszliwe, niektóre pełzały w płomieniach po dnie jamy, oświetlając jej ciemniejsze zakamarki. Były nieme, więc nie rozlegały się żadne okrzyki bólu, a ludzie w ciszy patrzyli, jak palą się, skręcają i ciemnieją, a o zmierzchu rozeszli się w milczeniu na wieczerzę, każdy zabierając własne myśli do domu".

C. McCarthy Droga
reż. J. Hillcoat

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz