poniedziałek, 15 lutego 2010

Mięsopust bez Boga

"To był mały cud przebudzenia - poczuć po raz pierwszy, że należysz do mnie nie tylko przez tę chwilę i że noc przedłuża się przy tobie w nieskończoność, w cieple twojej krwi, twoich myśli, twojej woli, która stapia się z moją. Przez chwilę zrozumiałem, jak bardzo cię kocham, i to było doznanie tak silne, że moje oczy napełniły się łzami. Stało się tak, bo myślałem, że to nie powinno nigdy się skończyć, że całe nasze życie powinno być dla mnie, jak dzisiejsze przebudzenie, że powinienem czuć cię nie moją, ale częścią mnie samego, czymś, co oddycha wraz ze mną i czego nic nie może zniszczyć ..."

tak pewnie kończyły się wczorajsze walentynkowe projekcje filmów ale i tak także kończy się "Noc" Antonioniego. Ale...
w jego filmie jest to przywołanie z przeszłości (sprzed 10 lat) słów, które Giovanni napisał do swej żony Lidii; przywołanie, które jest swoistą puentą. Bo w ciągu tej jednej doby, podczas której toczy się akcja, obserwujemy coś w rodzaju fenomenologii dojrzewania do decyzji, która streszczona jest w ostatnim członie listu zakochanego niegdyś w żonie Giovanniego (lecz jak na Antonioniego przystało, to Ona ma odwagę spojrzeć prawdzie w oczy i powiedzieć, że nie kocha... nie On):
"jeżeli nie zrobi tego leniwa obojętność, wynikająca z przyzwyczajenia, w której widzę jedyne zagrożenie" (cytat przytoczony ze scenariusza oczywiście, bo nie zanotowałbym tak długiego fragmentu; ale dzięki temu zwróciłem uwagę na drobne różnice w tłumaczeniu, które nie są bez znaczenia, a przynajmniej dają do myślenia; np: jaka jest różnica pomiędzy 'udręką' a 'rozpaczą' - szczególnie, gdy ma być przyczyną pragnienia śmierci; albo jaka jest różnica między 'istotą rzeczy' a 'złem' "całym" zresztą - w tym wypadku chodzi o nieodczuwanie przez Lidię zazdrości o Giovanniego... i w sumie nie wiem, które z określeń byłoby właściwsze, jakoś rzeczywiście synonimiczne są w tym wypadku)
Film ten pokazuje, jak mają się związki, które, wbrew obawom większości bohaterów filmów Antonioniego, jednak powstały; co dzieje się z ludźmi, którzy, mimo wydawałoby się niezrozumiałych obaw, postanawiają być razem (troszeczkę jak z Napoleona kompromitującym powrotem spod Moskwy, o którym mowy nie ma w "Panu Tadeuszu"... taaa:-) tylko, jak we wczorajszych projekcjach - niekoniecznie filmowych - "i żyli długo i szczęśliwie"; a może to ta formuła właśnie jest zabójcza - bo gdy nie jest szczęśliwie a zapowiada się długo to co niektórym, jak bohaterce filmu Antonioniego, marzy się śmierć... "Skończyłaby się ta udręka (rozpacz) i zaczęłoby się coś nowego", na co Walentyna (niedoszła kochanka męża o znaczącym imieniu oczywiście) odpowiada "Może nic"... - "Tak, może nic"... bo jest w tym filmie taki "mięsopust prawy" ale bez Boga, który z przychylnym dystansem przygląda się ludzkim zapasom o sens).
Zaczyna się od zapowiedzi śmierci bliskiego bardzo (jak bardzo dowiadujemy się w oczywiście dopiero zakończeniu) Lidii przyjaciela. To, że nie w nim się zakochała dawno temu było dla ich relacji chyba zbawienne - okazuje się, że jest On jedyną osobą, której los (czy zbliżający się jego kres) rzeczywiście obchodzi. Najprawdopodobniej, gdyby z nim związała swoje życie całkowicie - w szczególności intymnie - to mielibyśmy film o tym, jak w tym dniu się przekonuje, że jego śmierć nic ją nie obchodzi. Jakby Antonioni chciał nam raz na zawsze wbić do głowy, że zbytnie zbliżenie do drugiego człowieka prędzej czy później będzie źródłem korozji uczuć (jak odpadające od ściany tynki po których znacząco przesuwa ręką Lidia, gdy dochodzi do niej, że czas zrobił swoje) ...
Ale w filmie ta rozpacz (pozbawiona ekspresji zresztą) nie tym tylko jest spowodowana.
Lidia przez niemal cały dzień, obserwując ludzi, zastanawia się najpewniej (najpewniej - bo mamy tu do czynienia z tą okrutną narracją Antonioniego, że nie wiemy, co ona tam sobie myśli patrząc na ludzi, którzy mniej lub bardziej - przeważnie - podniecają się przeróżnymi rzeczami - od wywierania wpływu na innych przez dekolt, poprzez próbę fizycznej argumentacji czy też płacz dziecka aż po zupełnie oderwane od problemów z dominacją związanych spojrzenie fascynatów ku niebiosom) nad źródłem ludzkiej motywacji. Skąd w ludziach to zaangażowanie? Gdzie jest ta sprężyna, która pobudza ich do działania?
Z jednoczesnym poczuciem, że nawet gdyby było to jakoś z nich tylko, to i tak jest fajnie i tak lepiej jest tak żyć (jej przyjaciel Tomasso : "być na marginesie przedsięwzięcia, w którym się uczestniczyło" - i ona chyba to w tym dniu poczuła to samo przyglądając się innym ludziom i swojej i jej męża miłości).
W tym filmie już w sposób zauważalny "Powiększenie" zaczyna się przeglądać...
To poszukiwanie motywacji, która wyzwala w nas nieskończone pokłady energii w działaniach niekoniecznie tego wartych, zwieńczone jest grą wymyśloną z nudów przez Walentynę. Dla Giovanniego był to sposób na flirt, dla Walentyny zabijanie nudy... a po krótkim czasie wszyscy goście zaangażowali się w zakłady tak, jakby chodziło o zbawienie... (wszyscy pamiętają scenę z "Powiększenia" z gryfem gitary, który udało się zdobyć bohaterowi - przepiękna sytuacja ilustrująca kształtowanie się naszych preferencji, pragnień, motywacji... za które życie jesteśmy w stanie oddać...).
A co powoduje, że kot, niczym zakochany bez pamięci, przez cały dzień potrafi się gapić (scena z filmu oczywiście) w oczy kamiennej głowy... (to w nim, w jego mózgu przecież, a nie w tej głowie).

Walentyna: "Park jest pełen ciszy złożonej ze szmerów. Jeżeli przyłożysz ucho do kory drzewa i wytrwasz trochę w tej pozie, usłyszysz szmer. To chyba zależy od nas, ale ja wolę myśleć, że to drzewo".
To tak jakby preludium do "Powiększenia"; to zasadnicze pytanie: gdzie leży źródło prawdy o świecie - tej prawdy, którą my przyjmujemy za prawdę...

Być może większym dramatem niż brak miłości jest brak pewności tego świata.
Niektórzy by powiedzieli, że to to samo...

ale ja nie jestem pewny

(niezwykły taniec w filmie był; delikatnie erotyczny z kieliszkiem wina, z którego nawet kropla nie umknęła podczas przewrotnych figur... taka mała sugestia, że warto z wypiciem esencji poczekać do finału numeru... przynajmniej do końca napięcie będzie utrzymane - żeby nie było, życie miałem na myśli...)

M. Antonioni: Noc

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz