czwartek, 1 marca 2012

Kowieńska dolina na wyspie szwedzkiej

Obejrzałem wczoraj zupełnie mi nieznany film Bergmana; "Hańba" był zatytułowany (to chyba bardzo bezpieczne - zaczynać pisać o Bergmanie od filmu mało znanego; choć oczywiście moja ignorancja nie musi odzwierciedlać stanu wiedzy większej liczby ludzi).
Zaczynał się bardzo kusząco: jakaś większa wyspa gdzieś na północnym morzu (choć chyba nie ma tam żadnych sugestii, że to północ, poza oczywiście językiem szwedzkim, którym porozumiewają się bohaterowie), samotne małżeństwo (choć to akurat niekoniecznie musiało mnie skusić) a bohater (Max von Sydow oczywiście) nafaszerowany całą masą lęków i niechęci do świata (to czasami wydaje mi się bliskie, choć opowieść Bergmana powinna powstrzymać mnie przed przyznawaniem się do faktu tego).
Para samotna na jakiejś szwedzkiej wysepce - pomyślałem sobie: kolejna małżeńska psychodrama przede wszystkim pewnie. I oczywiście nie byłby to Bergman, gdyby o tego typu relacjach międzyludzkich nie traktował (oczywiście pesymistycznie - czasami się zastanawiam, czy warto tego rodzaju filmy polecać... bo jak to jest? czy on niezwykle trafnie opisuje to, co rzeczywiście w związkach się dzieje? czy też namiętny widz jego filmów zaczyna na ich podobieństwo kształtować swój świat... czy przedstawiony...? ja nie odpowiem, bo jestem jakoś tam jego tworem; no bardziej: po-tworkiem). Kochająca, znosząc napady mężowskich załamań żona i Tymon Ateńczyk - ukrywający się przed światem były muzyk orkiestry pielęgnujący swoje bodajże osiemnastowieczne skrzypce. Przewrażliwiony, zalękniony; najlepiej chyba czuje się pod pierzyną...
Ale dość szybko okazuje się, że tym razem (to znaczy kiedyś tam, czyli w 1967 roku, czyli po Personie na przykład) Bergman atakuje brutalnie tych ludzi wojną. Tylko że trudno zgadnąć - jaką? Patrzę sobie na ekran i myślę: kurna, jaką to wojnę prowadziła Szwecja - albo kto taki atakował Szwecję w latach sześćdziesiątych? (tak, tak - to są skutki ignorancji, tak to jest, gdy się nie poczyta i zaczyna oglądać... swoją drogą lektury ciągle przede mną, choć nie wiem, czy koniecznie o tym filmie chcę szukać jakiś informacji; niech to będzie świadectwo odbioru człowieka prostego, jakim jestem) Oczywiście - żadnej... a jedyna ważną wojną w tym czasie była ta w Wietnamie. Amerykański władca świata i jakaś biedna wietnamska rodzina gwałcona przezeń. Tak se siedziałem w fotelu, oglądałem i myślałem: gdybym gdzieś tam spłynął z miasta na jakieś Podlasie (udając, że nie uczestniczę) i wybuchłaby wojna, powiedzmy z... no właśnie - nieważne, z kim... to wojska niszczące moją chałupę i twardy dysk mego komputera wprawiałyby mnie w takie samo zagubienie jak żołnierze, którzy weszli w brudnych buciorach w życie Jana Rosenberga. Nie uciekniemy od historii, nie ma nigdzie już Mickiewiczowskiej doliny kowieńskiej, w której chciał się skryć Wallenrod po wykonaniu zadania (a tam dziś boisko sportowe jest).
Szary, przeciętny człowiek ma gdzieś, kto toczy wojnę i kto pali mu gospodarstwo. Chce przede wszystkim się ocalić z tego całego zamieszania. Chce mieć święty spokój.
To była mniej więcej połowa filmu. Wojna nielicząca się ze zwykłym człowiekiem (jemu przynajmniej nie kazali walczyć za niezrozumiałe ideologie).
Scena, której pewnie nigdy nie zapomnę: na oczach męża wcześniej sympatyczny nawet przedstawiciel władzy (także wojskowej) w sposób bardzo jednoznaczny uwodzi żonę (Liv Ulmann) i rozgrywa się to dziwnie chłodno, wyrachowanie, nienaturalnie - niby wszyscy pijani, ale patrzyłem na to jak na coś z innej planety psychologicznej (ale ja świata nie znam, a co dopiero inne planety, więc to pewnie jest prawdopodobne...).
Ostatnia część już jakoś nie dziwi: to, że w Janie wyzwala się bezwzględność jakoś było przeze mnie oczekiwane, chyba nawet bardziej zdziwiony byłem, że żona, która bezceremonialnie go wcześniej zdradziła z burmistrzem, teraz była zszokowana jego postawą. Człowiek nieprzewidywalnym instrumentem jest...ale to już Szekspir...

Dlaczego właśnie o tym filmie napisałem, nie wiem. Pewnie w końcu chciało mi się coś napisać, a ten film jeszcze pamiętam... (coś, co oglądałem tydzień temu, np. Ciała obce już lekko zamglone jest....)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz