Rzadko mi się zdarza, by zaraz po przeczytaniu kryminału móc
obejrzeć jego wersję filmową. Świeża drobiazgowa pamięć powieści powoduje, że
baczną uwagę przywiązujemy do szczegółów; przede wszystkim do tych, które z
oczywistych względów zniknęły w adaptacji. Zawsze jest ich dużo , ale nie
zawsze nam to przeszkadza. Albo przeszkadza w różnym stopniu. Ale znam takich
wielbicieli pierwowzorów literackich w
stylu „Władcy pierścieni”, którzy w histerię wpadają, gdy reżyser czy też
scenarzysta ośmieli się coś zmienić w ich obiektach kultu. Ostatnio gorącą
scysję miałem na ten temat przy okazji wersji filmowej utworów Larssona: mój
rozmówca, wielbiciel teatru a także uczestnik warsztatów, podczas których nieźle
przejechaliśmy się po jednym z dramatów Witkacego, człowiek całkowicie
akceptujący wszelkie ingerencje reżysera teatralnego w dzieło dramatyczne, nie
przyjmował do wiadomości, że twórca filmowy ma takie samo prawo a nawet można
powiedzieć staje przed taką koniecznością.
Notabene ostatnimi czasy dość często zdarza mi się spierać czy też
bardziej odpierać zarzuty o dziwo stosunkowo młodych ludzi (uczniów oczywiście)
dotyczące ingerencji twórcy teatralnego w tekst. Okazuje się, że mimo ich bezceremonialnego
podejścia do kultury w ogóle czy do lektur w szczególności, mimo częstego przekonywania
mnie, że mają pełne prawo do całkowicie indywidualnej interpretacji utworów
literackich (interpretacji nawet najbardziej bzdurnych; zaznaczyć jednak muszę,
że gdyby nie to, że rozmowy w szkole się toczą i to że oni zawsze kiedyś staną
przed koniecznością podzielenia się przed jakąś komisją swoimi przemyśleniami
na temat przeczytanego utworu, to nawet na najbardziej swobodne interpretacje
bym przyzwalał, gdyby tylko były świadectwem lektury tekstu i gdyby potrafili o
tym fajnie napisać – przecież ja czasami na tym blogu nic innego nie robię,
tylko gadam o sobie, a różne teksty kultury pretekstem są dla mnie tylko), gdy
idą do teatru, to najczęściej oczekują ilustracji dramatu i trudno mi ich
przekonać, że nawet ilustracja jest konwencją…
Ale nie o tym przecież dzisiaj, w to dyngusowe popołudnie…
„Kobieta w klace” – to jest ta powieść i ten film. Seria
zacnego wydawnictwa „słowo/obraz terytoria”
„Departament Q” świadczyłaby o tym, że podąża ono za modą na
skandynawskie ponure klimaty, gdyby nie to, że w gronie jego zasłużonych
pracowników już dawno temu zaświeciło mroczne światło z północy, gdy
zapoczątkowali cykl „Terytoria Skandynawia” świadczący o sporej przenikliwości
jej twórców.
Różnice pomiędzy książką i filmem, szczególnie w wypadku
kryminału, zmierzają do tego, by uczynić intrygę bardziej zrozumiałą dla widza.
I to rzeczywiście się udało, uproszczenia fabuły spowodowały, że wszystko jasne
było dla mnie a w powieści bywało z tym różnie. Klarowność i jasność niby jest zaletą, ale jednocześnie pozostawia
wrażenie, że rozwiązanie zagadki było zbyt proste. Tym bardziej, że pomysł na
całą serię jest taki, że nielubiany przez nikogo (detektyw zawsze musi być
jakoś specyficznie nieprzyjemny – poczynając od alkoholizmu, przez arogancję aż
po ewidentne chamstwo [niekoniecznie musi to dotyczyć tego bohatera]) Carl
Morck rozwiązuje sprawy, które kiedyś nie zostały rozwikłane; skoro tak, to niestety
intryga nie może być zbyt prosta, bo wcześniej prowadzący tę sprawę wyszliby
na idiotów (i oczywiście największy antagonista Carla, zajmujący się wcześniej tym śledztwem, na początku trochę tak jest przedstawiany, ale później podkreśla się
mimo wszystko jego profesjonalizm). Uproszczenia z konieczności niestety muszą
dotyczyć także portretów psychologicznych czy też odzwierciedlenia specyfiki
pewnych sytuacji. Istotna część powieści (z obowiązku przypomnę: często
spoileruję; zresztą dość trudno jest pisać o kryminale nieustannie pilnując
się, by nie podać informacji, która potencjalnemu czytelnikowi zepsuje
przyjemność lektury) dotyczy pobytu Marete w komorze ciśnień przez całe 5 lat.
Literackie odzwierciedlenie jej doznań jest już sporym wyzwaniem (i
niekoniecznie zostałem przekonany do jego wiarygodności) a co dopiero ukazanie
tego w filmie (pamiętam jak przez mgłę film Królikiewicza „Fort 13” o dwóch
żołnierzach zasypanych w jakimś forcie podczas I wojny światowej, zrobiło to na
mnie wrażenie kiedyś; w wypadku „Kobiety…” – w porównaniu do dzieła
Królikiewicza – to słabe było, ale to przecież kryminał… chciałoby się
powiedzieć). No i czegóż to douczyć się musi taki autor powieści, aby taki
pomysł zrealizować. Moje doświadczenie ze zmieniającym się ciśnieniem otoczenia
dotyczy jedynie sytuacji, gdy w młodości odległej ścigaliśmy się z kolegami,
kto najgłębiej zanurkuje. Czytając, by
bardziej wyobrazić sobie sytuację bohaterki, przypominałem sobie te jednak wysoce
nieprzyjemne doznania. Ale autor przecież nie mógł na tym poprzestać i nie
szczędzi nam różnych fachowych uwag w stylu: „Kiedy nadejdzie czas, otworzymy
śluzę. Będzie boleśnie, ale także szybko. W twojej tkance tłuszczowej
zgromadził się azot, Merete. Jesteś teraz bardzo chuda, ale pęcherzyki
powietrza znajdują się w całym ciele, weź to pod uwagę. Kiedy rozszerzą ci się
kości, a ich fragmenty zaczną rozszczepiać się w tkankach, kiedy ciśnienie pod
plombami spowoduję, że eksplodują w ustach, kiedy poczujesz jak ból przeszywa
twoje stawy barkowe i biodrowe, będziesz wiedziała, że nadszedł czas”.
Przystępując do pisania kryminału (czy po prostu – do pisania), trzeba mocno się
douczyć (Adler-Olsen wykazał się też koneserską wiedzą na temat zabawek
Playmobil, co dla mnie byłoby równie wielkim wyzwaniem, jak wnikanie w tajniki
ludzkiego ciała i jego reakcji w różnych nienaturalnych okolicznościach) , by
móc kompetentnie opisać to, co dzieje się z ciałem, gdy nagle spada mocno
wcześniej radyklanie podwyższone ciśnienie otoczenia. By coś takiego pokazać w
filmie z perspektywy bohaterki, trzeba by chyba zmienić gatunek, bo kryminał
nie od tego jest przecie… No tak, ale powieściowy podkomisarz, gdy znalazł się
przy agregacie sterującym cała tą machiną zemsty, musiał się jednak
skonsultować z fachowcem, by zatrzymać to narzędzie śmierci (bo przecież nie
uczą tego w Akademii), natomiast intuicja filmowego Carla jest bezbłędna i od
razu wie, do czego służą poszczególne wajchy…
Wspomniałem o zemście. To ona jest zasadniczym motywem
zbrodni. Chyba od zawsze… pytanie, czy nie bardziej niż miłość i chciwość; na
pewno już od czasów Szekspira wiadomo, że jest to motyw mocno oddziałujący na
emocje czy też naturalne instynkty widza. I w związku z tym często
wykorzystywany i jak niektórzy wiedzą, już w czasach elżbietańskich prześcigano
się, by narzędzie odwetu było jak najbardziej widowiskowe i też, by poddany
jego działaniu winny naszego nieszczęścia cierpiał jak najdłużej. Merete
Lynggaard poddana jest oddziaływaniu coraz wyższego ciśnienia przez pięć lat. I
nie tylko ciśnienie jest dla niej najbardziej dojmujące. Kilkakrotnie ona, jej
oprawca ale i pani psycholog badająca podkomisarza wspominają o
sprawowaniu kontroli nad własnym życiem, czy też o męce, której doświadczamy,
gdy tę kontrolę tracimy. Niezależnie od tego czy jesteśmy zwolennikami
determinizmu czy indetrminizmu, poczucie utraty takiej codziennej kontroli musi
być bardzo dojmujące (nie mówiąc już o sytuacjach o szerszym zasięgu,
sytuacjach o charakterze Kafkowskim, gdy dociera do nas, że wrzuceni zostaliśmy
w egzystencję, której praw nie jesteśmy w stanie zbadać a więc i kierować nią
nie bardzo sensownie możemy; ale też o tych, gdy politycy i urzędnicy – choć przecież
to to samo – decydują beztrosko o czymś, co zmienia nam całkowicie codzienność…
a my nic… tytuł tej powieści mógłby być parabolicznym odzwierciedleniem właśnie
takiego ludzkiego zniewolenia i tak mi się zresztą na początku kołatało po
głowie, bo to przecież pani polityk w tej klatce i ja nawet jakiegoś szalonego
ekologa widziałem na miejscu jej oprawcy, ekologa, który zmusza ją do
doświadczenia sytuacji jakiegoś zwierzątka, na którym przeprowadza się
wykoncypowane eksperymenty).
Stosunek widza do zemsty zależy od tego, z czyjego punktu
widzenia prowadzimy narrację. Można sobie przecież wyobrazić, że to Lasse jest
głównym bohaterem opowieści o tej szalenie wykoncypowanej zemście i mogłaby się
ona rozpoczynać od słów „Ale dzika bestia w Lassem już się obudziła. Nikt nie
będzie nigdy kontrolował jego ani jego życia”. I może nawet Hamleta dałoby się
z niego zrobić… Bo przecież sporo wycierpiał, on i jego rodzina, z powodu beztroskiej
zabawy w samochodzie Merete. Można by też z niego zrobić bohatera na wzór
narratora „Łagodnej” Dostojewskiego pozostawiając czytelnikowi ocenę moralną
jego czynów. Ręczę za to, że wielu by stanęło po jego stronie, gdyby
wystarczająco przekonująco przedstawił swoją historię, swoje nieszczęście. Czy
byłby to jeszcze kryminał? Chyba to jednak kontrowersyjny detektyw z problemami
jest najlepszym przewodnikiem po świecie zbrodni kryminałem zwanym.
A z ważniejszych rzeczy, to brakowało mi filmie tajemniczości
Assada, syryjskiego imigranta, którego umiejętności wiele sugerowały i niedopowiedziane pozostały
do końca. Rozumiem, że w następnych częściach cyklu jego postać jeszcze
nabierze ciała.
Jussi Adler-Olsen Kobieta w klatce
„Kobieta w klatce”
reż. Mikkel Norgaard