niedziela, 3 stycznia 2016

Portret rodziny z procesem w tle

Robert Duvall jest już stary. 30 lat starszy ode mnie – więc musi być stary. Ja gdzieś w głowie mam zawsze „Ojca chrzestnego”, a przecież to bardzo stary filmy już jest. A pomyślałem o tym, oglądając „Sędziego”; film, który jakoś tak niezauważony przemknął przez ekrany (Duvall nominację do Oskara miał w 2014 za drugoplanową rolę); nawet nie wiem, czy rok temu gdzieś w okolicznych kinach był grany. A przecież warty jest uwagi (nie żeby mnie to aż zmotywowało do wpisu po wielu miesiącach...od dłuższego czasu zbierało mi się na pisanie i to po prostu okazja taka sama dobra jak inne; nie mówiąc o tym, że inne może i bardziej sensowne były, a jakoś do klawiatury mnie nie przykuły…). Dramat prawie sądowy, czyli klasyk amerykańskiego kina, gdzie tego rodzaju filmy stanowią odrębny gatunek. Tyle  że tutaj sprawa sądowa toczy się w tle; ważna jest oczywiście, a z punktu widzenia intrygi – najważniejsza, bo to przecież oskarżenie ojca – sędziego (i to właśnie Duvall w tej roli) zatrzymuje Hanka w znienawidzonym rodzinnym mieście przez 9 tygodni, w których toczy się akcja.
Ale jest to 9 tygodni rodzinnego czyśćca (niczym niepowtarzalna „Kotka na gorącym blaszanym dachu”, choć tam to chyba w ciągu jednej doby całość...klasycznie bardzo). I to na pewno najciekawsze – te nieśmiertelne spory pomiędzy nie bardzo okazującym swą miłość ojcem a pragnącym uznania synem; wyrzuty sumienia (choć także skrywane, bardziej trzeba się ich domyślać, bo Hank pod względem emocjonalnym do ojca bardzo podobny) wobec brata żyjącego bez poczucia krzywdy. Niczym nowym nie jest ta rodzinna psychomachia, której istota polega na jakiejś dziwnej dystrybucji miłości („Ta rodzina jest popieprzona niczym obrazy Picassa”). Oczekiwania tradycyjnie mijają się z chęcią ofiarowania. A że inteligentnych ludzi to dotyczy i wykształconych (ojciec i syn prawnikami są bądź co bądź… nie wiem, czy to od razu musi znaczyć, że inteligentni – pewnie nie, ale jednak ich kariera o tym świadczy…więc niepotrzebnie ja o tym wykształceniu, bo ono przecież zupełnie nie…), to stopniowo dociera do nich świadomość zawirowań emocjonalnych ich dotyczących, co oczywiście podnosi poziom dramatyzmu całej sytuacji… a tu jeszcze obok dwaj bracia, z których jeden jest normalny inaczej, dziewczyna z czasów licealnych nadal kochająca i zauroczona i miasteczko budzące niechęć…
Historia o tym, jak wyrasta się na wielkiego egoistę i cynika.
Jak nie przyjmuje się do wiadomości, gdy wokół, bliscy ci ludzie, tłuką do głowy informacje na temat twej postawy. Jak strasznie trudno przyjąć do wiadomości te komunikaty, posądzając tych ludzi o stronniczość, interesowność i subiektywizm. Mechanizmy obronne naszego ego zasługują na najwyższy podziw. Ale trzeba też przyznać, że mają one nieco ułatwione zadanie czasami, bo przecież ta formułowana przez innych diagnoza wypływa z ich subiektywizmu, stronniczości a często i interesowności. Sędzia Palmer, a przecież nawet synowie mówią do niego Sędzia, co staje się imieniem własnym niemal tego bohatera, a świadczy niewątpliwe o bardzo głęboko przez niego przede wszystkim uwewnętrznionym poczuciu własnej sprawiedliwości i nieomylności – już samo to wystarczy, by z dystansem wysłuchiwać jego wyroczni i może być także ostrzeżeniem przed jakąś formą ślepoty; więc uwagi sędziego Palmera na temat syna są w bardzo dużym stopniu przecież podszyte nieuświadomionymi – a dochodzącymi do świadomości dopiero podczas procesu, co stanowi niezwykle przejmujące połączenie wątku sądowego i rodzinnego – wyrzutami sumienia, poczuciem winy wynikającym z niewypełnienia roli ojca tak, jak się należy, chęcią przerzucenia na syna odpowiedzialności za decyzje podjęte w przeszłości, a odnoszące się do losu Hanka (jak na przykład skierowanie go do zakładu poprawczego). A to jeden tylko przykład takiego subiektywnego uwarunkowania; można więc zarzucać Hankowi, że nerwowo reagował na krytyczne uwagi na swój temat płynące ze strony ojca, ale też można go zrozumieć… to nie bogowie formułują na nasz temat różne opinie a ludzie z krwi i kości i zawsze jest to subiektywne, nawet jeżeli motywowane dobrą wolą, naszym dobrem to i tak podszyte indywidualnym ludzkim doświadczeniem.
Więc rozumiem Hanka.
A jednocześnie widzę, jak prawdziwych było wiele opinii padających z ekranu na jego temat. Najtrudniej jest z naszym dochodzeniem do prawdy o samym sobie. Pewnie dlatego było to podstawowe przesłanie wyroczni w Delfach.
Ale osnowa akcji zasadniczej była w tym filmie inna, pomysłowo dobrany, motyw od zawsze związany z branżą sadowniczą (czyli znowu niby banał, ale jeśli nawet – to co?).
Hank jest wysoko cenionym i też wysoko opłacanym obrońcą. A jak wiadomo, w tej branży najlepiej można zarobić broniąc tych, którzy niekoniecznie są uczciwi. I pojawia się odwieczny problem moralny, który prawnicy załatwiają formułką, że każdy ma prawo do obrony. Nie podważając tego prawa, nie można przymykać jednak oczu na dwuznaczność moralną sytuacji, w której obrońca doskonale wie, że jego klient jest winny, często nawet okrutnej zbrodni, i jest w stanie wykorzystać najbardziej wymyślne kruczki prawne, by uwolnić go od zasądzenia winy. Hank Palmer jest człowiekiem, który na początku filmu zaprezentowany jest właśnie jako specjalista od tego rodzaju sytuacji.
A ojciec jego sędzią jest i tego rodzaju praktyki potępia (syn być może wybrał taka drogę buntując się przeciwko niedoceniającym go ojcu; w taki, przyznajmy jednak, przewrotny i nieco perwersyjny sposób, aczkolwiek niepozbawiony prawdopodobieństwa życiowego przecież, chciał ojcu udowodnić swą wartość na polu, które im obu było najbliższe; pupilkiem ojca w dzieciństwie był starszy brat, Glen, który trenował baseball i zapowiadał się świetnie aż do wypadku spowodowanego przez Hanka; jego trofea sportowe pozostały w domu ojca, bo jak usłyszeliśmy, dla ojca są cenniejsze niż dla Glena… i jak tu nie być rozżalonym, sfrustrowanym synem, który nie dość że niedoceniany, to jeszcze obciążany winą za kontuzję brata, kontuzję, która zdecydowała o jego życiu).
Sędzia Palmer spowodował wypadek, w wyniku którego zginął człowiek. A broni go syn. A ojciec nie chce, by syn stosował jakieś sztuczki prawnicze. A syn jest przekonany, że bez sztuczek to raczej nie wygrają.
I tak zaprezentowana sytuacja wygląda już wystarczająco ciekawie, stawiając bohaterów przed trudnymi wyborami i decyzjami. A scenarzysta jeszcze dodatkowo to wszystko skomplikował, by stworzyć materiał świetnie nadający się do omawiania na lekcjach etyki (a dlaczego nie religii? bo nie…). I nie jest to krytyka tego filmu, przeciwnie – lubię tego rodzaju niejednoznaczne sytuacje.
Ofiarą wypadku padł człowiek, którego sprawa była największą porażką w karierze sędziego Palmera. Zła ocena sędziego (jak się okazało, znowu pokrętnie i perwersyjnie, wynikająca z miłości do syna… ech, jakie to życie bywa demoniczne: żałował synowi miłości, by wypuścić na wolność mordercę…) doprowadziła najprawdopodobniej do morderstwa. I choć, z prawnego punktu widzenia sędzia nie ma powodów do wyrzutów, to jak wiadomo one nie zawsze są zgodne z kodeksem karnym.
Sędzia jest chory, ale nikt o tym nie wie. I nie ma się dowiedzieć, bo mogłoby to spowodować rewizję spraw z ostatniego roku, w których orzekał. A więc na szali także jego szacunek. Więc o chorobie, która przyczyną zaników pamięci być może, wspomnieć na sali sądowej nie można.
I można by tu jeszcze drobniejsze komplikacje… jak choćby prokurator, który chce zrobić wszystko, by udowodnić, że sprawiedliwość dotyczy wszystkich…i nawet, jak zabiło się człowieka marnego pod względem moralnym, to odpowiadać musimy, jakbyśmy zabili papieża (oj, czy oni tacy nieskazitelni moralnie…. ale trudno mi teraz wymyślić drugi człon tego porównania tak, by o jakieś skłonności polityczne nie być posądzonym).
Tylko ta puenta…to zdanie na temat ławy przysięgłych wypowiadane przez nieco nawróconego Hanka; że niby są to tacy mocno niewykształceni ludzie wierzący niemalże, że ziemia jest płaska. a wydający tak sprawiedliwe wyroki, co niby cudem jest… jakoś nie jestem przekonany co do naturalnej moralności prostaczków bożych (ludzkich?), którymi, jak Hank to w filmie przecież udowadnia, swobodnie można manipulować. A może ja ironii nie dosłyszałem w słowach Hanka? No jeśli tak, to znaczy, że w bohaterze dokonała się nie przemiana a ewolucja w jeszcze większego cynika…

To tyle, po przerwie niejakiej….


Sędzia, reż. D. Dobkin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz