ponownie, bo gdy Libera dawno temu przetłumaczył, to było
małe co nieco
Można z tej sztuki wyciągnąć wniosek, że to miłość stoi
człowiekowi na drodze do szczęścia. Czy może życiowego spokoju. A może na
drodze do uformowania sobie życia, o którego sensie decyduje wierność wartościom
i duma (honor?). Miłość jako fatum.
Miłość kazirodcza w pewnym sensie, bo do pasierba. Ta jest
na pierwszym planie, bo to „Fedra”.
A i uczucie Hipolita i Arycji zabronione jest - bo rody
nienawidzące się i bezwzględny zakaz króla, który niczym Kreon z prawa uczunił metodę
majeutyczną pozwalając zaistnieć tragedii. Nie dane im było nawet wzięcie
potajemnego ślubu niczym Romeo i Julii.
Racine przypomina także o porzuconej przez Tezeusza Ariadnie
(siostrze Fedry). Już ta historia by wystarczyła, by grecki heros poczuł
brzemię fatum.
Afrodyta w tej sztuce jawi się jako jedna z najbardziej
okrutnych bogiń (Eurypides: „Strasznego gniewu niesyta/ Rozżegła dziś Afrodyta/
Grzesznej miłości żar”). I zazdrosna.
U Eurypidesa jest to jednoznaczne: „poniżon będzie/ Pod
słońcem, kto śmie deptać me święte orędzie./ I bóstwa bowiem lubią, jeśli człek jest skory/ Oddawać
przynależne niebianom honory” (Hippolytos
uwieńczony, tł. J. Kasprowicz).
Pewnie dlatego Tezeusz ze swymi licznymi miłostkami
pozostaje bezkarny i w żadnym stopniu nie kładą się one cieniem na jego
heroicznej przeszłości (Piastunka u Eurypidesa: „kto się jej [miłości] poddaje,
ten ją znosi łatwo,/ Lecz jeślibyś zuchwale zechciała, […]/ Opierać się jej
mocy, źle byś wyszła na tem:/ Pognębi cię, wysmaga, nie wiem jak, swym batem”).
Można by z tej sztuki wyciągnąć wniosek, że liczne przygody
miłosne, nieobarczone poczuciem odpowiedzialności, dać mogą człowiekowi więcej
zadowolenia (czy szczęścia?), niż poważniejsze zaangażowanie. Wydają się one
być świadectwem wierności Afrodycie, która woli mścić się na tych, którzy
innymi boginiom oddają cześć, jak np. Hipolit bardziej ceniący Artemidę.
Tezeusz pozostaje przy życiu utraciwszy: syna i żonę. I to chyba jednak jest największe brzemię
(czy kara?). Fedra woli umrzeć.
Ale wspomina się też w dramacie o występnej namiętności
Pasifae (matki Fedry) do byka. Wydawać by się mogło, że ogień palący trzewia
Fedry w grzesznej chuci matki ma swe źródło, ale przecież poczęcie Minotaura
było konsekwencją złamanych deklaracji złoźonych Posejdonowi przez Minosa. Ten
sam bóg na prośbę ojca zgładzi Hipolita. Ten zaś, „nim jego ciało w jeden
strzęp się zmienia”, zmierzy się z boskim bykiem wyłaniającym się z burzliwych
fal (powtórzył czyn ojca, który ponoć uśmiercił szalonego byka – kochanka
Pasifae). Być moźe bestia podobna była do tej, którą od Posejdona otrzymał
Minos i którego sobie przywłaszczył. Opowieść zatacza krąg. Minos miał złożyć
ofiarę Posejdonowi, niewinny Hipolit na pewno zaspokoił okrucieństwo boga.
Fedra nie godzi się na swą namiętność. Wola i rozum stoją na
granicy coraz bardziej niszczącej topieli; choć w przekonaniu bohaterki sama świadomość
destrukcyjnego uczucia stanowi źródło jej hańby. Czy trafić może taka postawa
do dzisiejszego odbiorcy, który skwitowałby pewnie całą sytuację słowami: „tak
po prostu mam”, „taka moja natura i nic na to nie poradzę”. Są namiętności
zdecydowanie bardziej tragiczne niż ta do pasierba, namiętności, z którymi
rzeczywiście trzeba walczyć. I nie ulec im choćby nie wiadomo co. Np. pedofilia.
Rzeczywistość nas otaczająca daje aż nazbyt wiele przykładów, że nawet ci,
którzy wierność wartościom mają nieustannie na ustach, nie toczą zwycięskich
bojów na miarę pogańskiej Fedry.
Dramat, którego wyznacznikiem są czyny a nie wewnętrzny
ogień li tylko (tylko?), zaczyna się w momencie, gdy nadeszła wieść o śmierci
Tezeusza. To ona zachęciła Fedrę (za namową Enony, co ważne, bo sama wciąż pełna
żalu do Afrodyty, że zniewoliła ją tą namiętnością; a Enona pełni rolę szefa
intrygi, gdyby nie jej słowa, perswazja, Fedra umarłaby z żalu nie biorąc ze
sobą w zaświaty pozostałych), ale i Hipolita, do wyznań, które w tej sztuce są
czynami. Wypowiedziane słowa stają się źródłem tragedii. Stanowią jej istotę.
Są w tej sztuce postawy współcześnie (nie idealizujmy
przeszłości, kiedyś też, pewnikiem także w momencie powstania utworu) mało
prawdopodobne.
Fedra świadoma swej grzesznej namiętności robi wszystko, by
Hipolit ją znienawidził (w przedakcji oczywiście), co prowadzi do jej
stopniowej destrukcji, która nosi znamiona samobójstwa, które w końcu popełnia.
Syn nie zdradza ojcu prawdy o wyznaniach Fedry, by go nie
pohańbić. Ściąga na siebie w ten sposób niesprawiedliwe zarzuty, gniew ojca i w
konsekwencji śmierć.
Ten sam Hipolit gotów jest oddać koronę Arycji i samemu się
wycofać (te same zamiary ma Fedra wobec Hipolita, klasyczny symetryzm), co jest
świadectwem jego czystego uczucia. A mówimy o czasach, w których gloszenie idei
parytetów wiązałoby się z zarzutem opętania…i to nie przez bogów.
Zwierciadło tej sztuki obnaża naszą małostkowość.
Tego rodzaju utwory pozostawiają nas z pytaniem o odpowiedzialność.
Czy ponosimy ją za przeszłość, przodków, dziś zapytalibyśmy o genotyp, ale i
uwarunkowania historyczne, w których zmuszeni jesteśmy, a także, co zaskakujące,
bo kiedyś nie do pomyślenia byłoby takie pytanie – za wypowiedziane przez
siebie słowa? Bez problemu potrafimy siebie rozgrzeszyć z namiętności, które,
skoro nami owładnęły, to nie nasze - niby. A afekt podobno łagodzi zbrodnię.
generałowie ostatnich
wojen
jeśli zdarzy się
podobna afera
skomlą na kolanach
przed potomnością
Z. Herbert „Dlaczego klasycy”
Jest też ta sztuka ostrzeżeniem przed prośbami kierowanymi
do bóstw (czy też losu, czy też w ogóle, tak po prostu). Tezeusz poniewczasie spostrzegł,
że jego prośba, by Posejdon wyręczył go w ukaraniu syna, była nazbyt pochopna,
o czym się przekonał, gdy nie można już było jej cofnąć.
Fedra prosi Afrodytę, by Hipolita opętała, by poznał miłość.
Nie wie, że po pierwsze – to już się stało, a po drugie, co w tym momencie jest
zdecydowanie istotniejsze – nie ona jest jego oblubienicą. Afrodyta po raz
kolejny zakpiła z niej i jej rodu.
Może więc lepiej nie oczekujmy zbyt wiele od bogów. Nie
chodźmy też do wyroczni. Olimp jest okrutnie przewrotny.
A ponieważ w tej sztuce już same myśli wydają się być
obciążone winą, nie pozwalajmy im nazbyt wybiegać w przyszłość. Gdy myśl staje
się ciałem, stajemy się więźniami nieprzewidywalnej konieczności.
I jeszcze dwa skojarzenia. Wobec Edypa i Makbeta przede
wszystkim.
Tezeusz, przygnieciony ciężarem klęsk, mówi: „Nie chcę już
tego wiedzieć po kres życia”; nie chce znać prawdy o relacjach pomiędzy
Hipolitem i Fedrą, dochodzenie do niej uznaje za „brudne”. Edyp przede
wszystkim dążył do prawdy. Bez względu na konsekwencje.
Coś innego łączy te dwie sztuki. Niezwykle istotny staje się
przepływ informaji. Gdyby bohaterowie mieli wcześniejszy do nich dostęp, nie
doszłoby do tragedii.
Jest też Tezeusz podobny do innego ojca tragicznego (na co
już zwróciłem uwagę) – Kreona, który jak i on nie potrafi wysłuchać Hajmona.
Inna motywacja: tu kobieta tam prawo. Ale skąd ten ojcowski brak zaufania do
syna? Czy źródła tegoż nie są bardziej atawistyczne?
I spotkanie bardziej brzemienne w konsekwencje, Racine’a z
Szekspirem. Hipolit podczas kluczowej rozprawy z ojcem: „Widziano kiedy, by
nagle niewinność/ Przeobraziła się w najgorszą podłość?” U Szekspira widziano,
w jego tragediach „wielka zbrodnia bywa […] pierwsza”, niepoprzedzona
mniejszymi. Zło człowieka może objawić się w najbardziej cnotliwym (A i u
Eurypidesa Piastunka lamentuje: „Że też tak się dzieje,/ Iż człowiek
najzacniejszy wybiera koleje/ Występku — wbrew swej woli! Wie, że to ohyda,/ A
idzie!…”). Argument Hipolita nie przekonał, niestety, Tezeusza. Ale mnie także
by nie przekonał. Niestety.
Takie małe przypomnienie wzbogacone Eurypidesem (o którym
osobno warto by było, bo dlaczego nie on a Racine, „Trojanki” przecież były
bardzo) i bardziej mitologiczne niż 7 lat temu sobie zrobiłem przed premierą Grzegorza Wiśniewskiego w Teatrze
Wybrzeże. Może uda mi się jeszcze coś po. Na razie odświeżenie lektury było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz