poniedziałek, 8 kwietnia 2019

Slow „Fedra” – po premierze




uwag kilka tylko
rzuconych
bo o tekście dwa razy już przecież

Wiśniewski swego czasu „Płatonowa” zdynamizował (na tej samej zresztą scenie w Sopocie, z Kasią Dałek i Michałem Jarosem także i chyba w pewnym momencie, gdy Teramenos przerywa erotyczną scenę pomiędzy Arycją i Hipolitem, jakby reżyser przywoływał tamtą relację Płatonowa i Sonii, [czy też prywatną relację pomiędzy Kasią i Michałem] jakby ten Michał zazdrosny pośpiesznie wkraczał na scenę, by tę intymność przerwać), „Fedrę” zaś zrobił na Czechowa. Powolne przeżywanie czasu, nie delektowanie a bolesne doświadczanie trwania w świecie, w którym emocje  zakazane. I w którym, jeśli zdarzy nam się przekleństwo miłości, dotyczy ono owocu zakazanego. Uczucie, jak właśnie u Czechowa, jest błędnie lokowane. Z głównych postaci nie dotyczy to chyba tylko Tezeusza i Teramenesa (aż dziw, że Wiśniewski niczego, żadnego skrywanego jego uczucia do Hipolita, nie zasugerował).

Ascetyczna pusta przestrzeń ograniczona blaszanymi ścianami. Z jedną dziurą na perkusję. Świat, w którym emocje są kontrolowane, tylko perkusja jako symbol ich wybuchu. Emocje to akustyka. Pękają bębenki – to szał namiętności przekraczający  granice fizyczności. I okno (czy też wnęka przeznaczona na świętą figurkę, tyle że ona wypadła, nie była odpowiednio czczona i leży na ziemi ta Wenus z Willendorfu zastąpiona przez sztylet, czy też jeden z licznych noży, które tworzą jeszcze jeden instrument perkusyjny; jakby noże zastępowały strzały amora, bardziej śmiercionośne; tym bardziej, że smyczek w pewnym momencie symuluje łuk, ulubioną kiedyś broń syna władczyni Amazonek). Niby możliwość ucieczki. Tam położony będzie sztylet. Miecz niby. Narzędzie ewentualnego samobójstwa. Wyjścia z tego świata tłumionych emocji.
Wielkość przestrzeni tym bardziej widoczna, że niemal brak jakichkolwiek sprzętów. Dzięki temu można wygrywać w sposób widoczny relacje międzyludzkie dystansem i bliskością. Od intymnego zbliżenia Arycji i Hipolita po maksymalne oddalenie, po przekątnej, Fedry i Tezeusza w ostatnim ich dialogu.

I żadnych atrakcji w postaci projekcji video czy slajdów. Czysty aktorski teatr. Zawsze bardzo ryzykowny. Skoncentrowany na aktorze. Bezwzględny.

Jest to sztuka o emocjach, a właściwie o ich tłumieniu. Wenus z Willendorfu w tle jako patronka całości. Uniwersalizująca problem. Co się dzieje, gdy ramy są nazbyt sztywne. Metalowe. Rdzewiejące. Czy w sepii? Która podkreśla archaiczność.
Bo na ile jest aktualny temat „Fedry”? I co jest tym tematem? W przedstawieniu Wiśniewskiego? U Racina? Czy jest to ten sam temat?
Wydaje mi się (podkreślam – wydaje mi się!), że siedemnastowieczny klasyk pokazuje zgubny wpływ emocji, namiętności a może i żądz na ludzkie życie. Świat byłby bez nich bardziej uporządkowany, spokojny i co najmniej znośny. Natomiast na scenie Teatru Wybrzeże widzimy (chyba!....sam czasami mam dość tej swej niepewności w stosunku do wygłaszanych przeze mnie sądów) konsekwencje tłumienia emocji, świat skrępowany. Najbardziej widoczne skutki owego doświadcza uroda Arycji.
Leżąca na ziemi, porzucona figurka bogini miłości nawiązuje do początku dramatu Eurypidesa (Hippolytos uwieńczony), w którym to lekceważenie Afrodyty przez Hipolita jest ukazane. I to, co później, to zemsta jej właśnie.

Hipolit (Jakub Nosiadek) gra w zasadzie jedną rzecz, która tylko narasta. Stłumienie. I niezgodę na doświadczanie uczucia. Potężne solo na perkusji, rozpoczynające spektakl, momentalnie wprowadza główny temat. Nie poznajemy innego Hipolita niż tego, który tłumi. I dlatego ten wybuch decybeli spod powierzchni zasad. Nigdy nie jest radosny. Wciąż spięty. Gdy podczas rozmowy z ojcem dochodzi jeszcze jedno stłumienie, troska o ojcowski honor nie pozwala mu wyznać prawdy, wydaje się, źe nie ma już środków, by tę blokadę ukazać. Tym bardziej, że wybuch wulkanu miał miejsce na początku spektaklu.

Arycja (Kasia Dałek) jest upiorem. Czy też marionetką. Lalką (jak Fedra w spektaklu Jarzyny). Zniewolona skórzanym obcisłym strojem. Twarz wybielona niczym maska (po raz kolejny, poprzednio w „Kto się boi Virginii Wolf”, Wiśniewski stłumił urodę Kasi; nie pozwala wybrzmieć jej kobiecości, po raz kolejny widzimy, jak w opresyjnej sytuacji gubi się piękno).
Na scenie pojawia się oparta o jedną z potężnych ścian, jak gdyby chciała ją odepchnąć. Powiększyć swą przestrzeń życiową. Jej obecność w sztuce Wiśniewski wyraźnie zredukował w stosunku do oryginalnego tekstu. Nawet ostatnie słowa Hipolita, w których poleca ojcowskiej trosce los ukochanej, zostały wycięte. By podkreślić, co tak naprawdę liczy się dla niego. Moment zapomnienia, chwila intymności, zapowiadającej erotyczne spełnienie, został wyparty. Umierając Hipolit myśli tylko o tym, by ojciec kiedyś poznał prawdę o jego nieskazitelnej postawie. Wygrało superego. Czy można sobie wyobrazić Hipolita szczęśliwego? Racine pewnie potrafi, Wiśniewski raczej nie.

Ismena (Agata Woźnicka) jest chyba jedyną radosną osobą w tej sztuce. I pewnie dlatego jej obecność to krótki epizodzik. Na tej scenie nie ma dla niej i dla jej wieszaka z ubraniami miejsca. Nie kryje swego uczucia do Arycji. I chyba też nie jest ono źródłem jej potencjalnego nieszczęścia. Bo i dlaczego miałoby być. Przecież nikt nigdy jej Pani nie odbierze. Pogrobowczyni byłych władców Trojzeny pozostanie samotna. A więc skazana na towarzystwo swej służącej.

Enon(a) (Krzysztof Matuszewski w niecodziennej dla siebie roli). W pierwszym akcie w butach na wysokim obcasie i męskim garniturze. I nie są to antyczne koturny jak w wypadku Ismeny. To taka Viola z „Wieczoru Trzech Króli”, która, by być bliżej ukochanej Fedry, tłumi swą płciowość. Staje się niby Enoną. W drugim akcie, gdy wyjawia swe uczucia i poświęcenie, zanim zanurzy się w morzu na zawsze, chodzi już na bosaka. Po szkłach rozbitego przez Fedrę w szale kieliszka.
W pewnym momencie Enon siada na Hipolitowym miejscu przy perkusji. Daje w ten sposób wyraz swym skrytym pragnieniom. Chciałby być na jego miejscu w głowie Fedry (podobne znaczenie ma zmiana koloru stroju Fedry, z białej na czarną, taki, jaki nosi Arycja – Fedra, nieświadoma przecież rywalki, być może bezwiednie, wejść chciałaby w rolę wydziedziczonej księżniczki).
Enon bardzo konsekwentnie przedstawiany jest jako zły duch, wężem nawet nazwanym w napadzie gniewu przez Fedrę, kuszący do zaspakajania uczuć. To on co rusz argumentuje na rzecz zasady przyjemności. I choć namawia do kłamstwa, jego samobójstwo niekoniecznie przyjmowane być musi jako uzasadniona kara. Szczególnie, gdy oceniać będzie ktoś, czyja miłość niekoniecznie musi być akceptowana społecznie. Czy moralność to wystarczający argument, by walczyć z uczuciem. Lecz zapomnieć nie wolno, że w tej sztuce, to bezwzględne skupienie się na własnym dobru, prowadzi do potępienia i w konsekwencji śmierci Hipolita.

Znaczące jest wkroczenie do tego świata Tezeusza (Marka Tyndy). Zdecydowane i dynamiczne. Bez stłumień. Tego ten bohater nie robił nigdy, zaspokajał swe namiętności zgodnie z prawami natury. Gdy kochał, to uwodził, gdy przestawał, to porzucał. I na tej scenie wygląda najprawdziwiej. Został też najbardziej oszukany. Jak wielu innych samotnie schodzi ze sceny. Pojmuje świat prosto i bez niuansów. Nie miewa wątpliwości. Jak każdy heros. Nie chroni go to od klęski.

Fedra (Katarzyna Figura), rola, o której marzą podobno aktorki (gdzieś w tle ten pojedynek pomiędzy Figurą i Kolak, jak to mówiono po „Marii Stuart” dawno temu i który jakoś tak wciąż; Kolak ostatnio też antycznie, bo w „Trojankach” Hekabe zagrała i cóż… jej kreacji się nie zapomni). W przeciwieństwie do Hipolita nie prezentuje tylko jednego tonu emocji. Staram się jej uwierzyć.
I jednocześnie uświadamiam sobie, jakie to trudne na różnych tonach, niuansując, zagrać symfonię emocji. Nieszczęście, tłumienie, walkę z grzesznym uczuciem, poczucie przekraczania zasad. Szczególnie, gdy los z nami igra: raz mówi, że mąż nie żyje, później, że jednak nie.
Na scenie obecna od początku. Oświetlona punktowym światłem stoi niczym kariatyda na końcu sceny. Wydawałoby się, że kamienna, utrwalona w pomniku, postać, której żywe uczucia już nie są w stanie dotknąć. A w ostatniej scenie, stoi w rogu, jakby już ostatkiem bytu po tej stronie świata, w rzęsistym jasnym świetle, sugerującym już tę drugą stronę, po przejściu granicy życia, wygłasza monolog, w którym daje wyraz wstydowi charakteryzującemu ludzki los. Szczególnie, gdy się jest już u kresu. I gdy za chwilę stanie się przed ojcem własnym, Minosem, który w Hadesie sądzi ludzkie uczynki. Nie jest sobie w stanie Fedra wyobrazić kary, która ją czeka. Ten monolog Wiśniewski przeniósł ze środka dramatu na koniec. I rzeczywiście w tym miejscu wybrzmiewa szczególnie mocno.

Powinienem jeszcze o świetle i o dźwiękach szczególnie. Bo to przecież też ekwiwalenty tłumionych emocji. Ale wystarczy, stłumię…

J. B. Racine Fedra reż. G. Wiśniewski (Teatr Wybrzeże)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz