uwag kilka tylko
rzuconych
Wiśniewski swego czasu „Płatonowa” zdynamizował (na tej
samej zresztą scenie w Sopocie, z Kasią Dałek i Michałem Jarosem także i chyba
w pewnym momencie, gdy Teramenos przerywa erotyczną scenę pomiędzy Arycją i
Hipolitem, jakby reżyser przywoływał tamtą relację Płatonowa i Sonii, [czy też
prywatną relację pomiędzy Kasią i Michałem] jakby ten Michał zazdrosny
pośpiesznie wkraczał na scenę, by tę intymność przerwać), „Fedrę” zaś zrobił na
Czechowa. Powolne przeżywanie czasu, nie delektowanie a bolesne doświadczanie
trwania w świecie, w którym emocje
zakazane. I w którym, jeśli zdarzy nam się przekleństwo miłości, dotyczy
ono owocu zakazanego. Uczucie, jak właśnie u Czechowa, jest błędnie lokowane. Z
głównych postaci nie dotyczy to chyba tylko Tezeusza i Teramenesa (aż dziw, że
Wiśniewski niczego, żadnego skrywanego jego uczucia do Hipolita, nie
zasugerował).
Ascetyczna pusta przestrzeń ograniczona blaszanymi ścianami.
Z jedną dziurą na perkusję. Świat, w którym emocje są kontrolowane, tylko
perkusja jako symbol ich wybuchu. Emocje to akustyka. Pękają bębenki – to szał
namiętności przekraczający granice
fizyczności. I okno (czy też wnęka przeznaczona na świętą figurkę, tyle że ona
wypadła, nie była odpowiednio czczona i leży na ziemi ta Wenus z Willendorfu
zastąpiona przez sztylet, czy też jeden z licznych noży, które tworzą jeszcze
jeden instrument perkusyjny; jakby noże zastępowały strzały amora, bardziej
śmiercionośne; tym bardziej, że smyczek w pewnym momencie symuluje łuk, ulubioną
kiedyś broń syna władczyni Amazonek). Niby możliwość ucieczki. Tam położony
będzie sztylet. Miecz niby. Narzędzie ewentualnego samobójstwa. Wyjścia z tego
świata tłumionych emocji.
Wielkość przestrzeni tym bardziej widoczna, że niemal brak jakichkolwiek
sprzętów. Dzięki temu można wygrywać w sposób widoczny relacje międzyludzkie
dystansem i bliskością. Od intymnego zbliżenia Arycji i Hipolita po maksymalne
oddalenie, po przekątnej, Fedry i Tezeusza w ostatnim ich dialogu.
I żadnych atrakcji w postaci projekcji video czy slajdów.
Czysty aktorski teatr. Zawsze bardzo ryzykowny. Skoncentrowany na aktorze.
Bezwzględny.
Jest to sztuka o emocjach, a właściwie o ich tłumieniu.
Wenus z Willendorfu w tle jako patronka całości. Uniwersalizująca problem. Co
się dzieje, gdy ramy są nazbyt sztywne. Metalowe. Rdzewiejące. Czy w sepii?
Która podkreśla archaiczność.
Bo na ile jest aktualny temat „Fedry”? I co jest tym
tematem? W przedstawieniu Wiśniewskiego? U Racina? Czy jest to ten sam temat?
Wydaje mi się (podkreślam – wydaje mi się!), że
siedemnastowieczny klasyk pokazuje zgubny wpływ emocji, namiętności a może i
żądz na ludzkie życie. Świat byłby bez nich bardziej uporządkowany, spokojny i
co najmniej znośny. Natomiast na scenie Teatru Wybrzeże widzimy (chyba!....sam
czasami mam dość tej swej niepewności w stosunku do wygłaszanych przeze mnie
sądów) konsekwencje tłumienia emocji, świat skrępowany. Najbardziej widoczne
skutki owego doświadcza uroda Arycji.
Leżąca na ziemi, porzucona figurka bogini miłości nawiązuje
do początku dramatu Eurypidesa (Hippolytos
uwieńczony), w którym to lekceważenie Afrodyty przez Hipolita jest ukazane.
I to, co później, to zemsta jej właśnie.
Hipolit (Jakub Nosiadek) gra w zasadzie jedną rzecz, która
tylko narasta. Stłumienie. I niezgodę na doświadczanie uczucia. Potężne solo na
perkusji, rozpoczynające spektakl, momentalnie wprowadza główny temat. Nie
poznajemy innego Hipolita niż tego, który tłumi. I dlatego ten wybuch decybeli
spod powierzchni zasad. Nigdy nie jest radosny. Wciąż spięty. Gdy podczas
rozmowy z ojcem dochodzi jeszcze jedno stłumienie, troska o ojcowski honor nie
pozwala mu wyznać prawdy, wydaje się, źe nie ma już środków, by tę blokadę
ukazać. Tym bardziej, że wybuch wulkanu miał miejsce na początku spektaklu.
Arycja (Kasia Dałek) jest upiorem. Czy też marionetką. Lalką
(jak Fedra w spektaklu Jarzyny). Zniewolona skórzanym obcisłym strojem. Twarz
wybielona niczym maska (po raz kolejny, poprzednio w „Kto się boi Virginii
Wolf”, Wiśniewski stłumił urodę Kasi; nie pozwala wybrzmieć jej kobiecości, po
raz kolejny widzimy, jak w opresyjnej sytuacji gubi się piękno).
Na scenie pojawia się oparta o jedną z potężnych ścian, jak
gdyby chciała ją odepchnąć. Powiększyć swą przestrzeń życiową. Jej obecność w
sztuce Wiśniewski wyraźnie zredukował w stosunku do oryginalnego tekstu. Nawet
ostatnie słowa Hipolita, w których poleca ojcowskiej trosce los ukochanej,
zostały wycięte. By podkreślić, co tak naprawdę liczy się dla niego. Moment
zapomnienia, chwila intymności, zapowiadającej erotyczne spełnienie, został
wyparty. Umierając Hipolit myśli tylko o tym, by ojciec kiedyś poznał prawdę o
jego nieskazitelnej postawie. Wygrało superego. Czy można sobie wyobrazić
Hipolita szczęśliwego? Racine pewnie potrafi, Wiśniewski raczej nie.
Ismena (Agata Woźnicka) jest chyba jedyną radosną osobą w
tej sztuce. I pewnie dlatego jej obecność to krótki epizodzik. Na tej scenie
nie ma dla niej i dla jej wieszaka z ubraniami miejsca. Nie kryje swego uczucia
do Arycji. I chyba też nie jest ono źródłem jej potencjalnego nieszczęścia. Bo
i dlaczego miałoby być. Przecież nikt nigdy jej Pani nie odbierze. Pogrobowczyni
byłych władców Trojzeny pozostanie samotna. A więc skazana na towarzystwo swej
służącej.
Enon(a) (Krzysztof Matuszewski w niecodziennej dla siebie
roli). W pierwszym akcie w butach na wysokim obcasie i męskim garniturze. I nie
są to antyczne koturny jak w wypadku Ismeny. To taka Viola z „Wieczoru Trzech
Króli”, która, by być bliżej ukochanej Fedry, tłumi swą płciowość. Staje się
niby Enoną. W drugim akcie, gdy wyjawia swe uczucia i poświęcenie, zanim
zanurzy się w morzu na zawsze, chodzi już na bosaka. Po szkłach rozbitego przez
Fedrę w szale kieliszka.
W pewnym momencie Enon siada na Hipolitowym miejscu przy
perkusji. Daje w ten sposób wyraz swym skrytym pragnieniom. Chciałby być na
jego miejscu w głowie Fedry (podobne znaczenie ma zmiana koloru stroju Fedry, z
białej na czarną, taki, jaki nosi Arycja – Fedra, nieświadoma przecież rywalki,
być może bezwiednie, wejść chciałaby w rolę wydziedziczonej księżniczki).
Enon bardzo konsekwentnie przedstawiany jest jako zły duch,
wężem nawet nazwanym w napadzie gniewu przez Fedrę, kuszący do zaspakajania
uczuć. To on co rusz argumentuje na rzecz zasady przyjemności. I choć namawia
do kłamstwa, jego samobójstwo niekoniecznie przyjmowane być musi jako uzasadniona
kara. Szczególnie, gdy oceniać będzie ktoś, czyja miłość niekoniecznie musi być
akceptowana społecznie. Czy moralność to wystarczający argument, by walczyć z
uczuciem. Lecz zapomnieć nie wolno, że w tej sztuce, to bezwzględne skupienie
się na własnym dobru, prowadzi do potępienia i w konsekwencji śmierci Hipolita.
Znaczące jest wkroczenie do tego świata Tezeusza (Marka
Tyndy). Zdecydowane i dynamiczne. Bez stłumień. Tego ten bohater nie robił
nigdy, zaspokajał swe namiętności zgodnie z prawami natury. Gdy kochał, to uwodził,
gdy przestawał, to porzucał. I na tej scenie wygląda najprawdziwiej. Został też
najbardziej oszukany. Jak wielu innych samotnie schodzi ze sceny. Pojmuje świat
prosto i bez niuansów. Nie miewa wątpliwości. Jak każdy heros. Nie chroni go to
od klęski.
Fedra (Katarzyna Figura), rola, o której marzą podobno
aktorki (gdzieś w tle ten pojedynek pomiędzy Figurą i Kolak, jak to mówiono po
„Marii Stuart” dawno temu i który jakoś tak wciąż; Kolak ostatnio też
antycznie, bo w „Trojankach” Hekabe zagrała i cóż… jej kreacji się nie zapomni).
W przeciwieństwie do Hipolita nie prezentuje tylko jednego tonu emocji. Staram
się jej uwierzyć.
I jednocześnie uświadamiam sobie, jakie to trudne na różnych
tonach, niuansując, zagrać symfonię emocji. Nieszczęście, tłumienie, walkę z
grzesznym uczuciem, poczucie przekraczania zasad. Szczególnie, gdy los z nami
igra: raz mówi, że mąż nie żyje, później, że jednak nie.
Na scenie obecna od początku. Oświetlona punktowym światłem
stoi niczym kariatyda na końcu sceny. Wydawałoby się, że kamienna, utrwalona w
pomniku, postać, której żywe uczucia już nie są w stanie dotknąć. A w ostatniej
scenie, stoi w rogu, jakby już ostatkiem bytu po tej stronie świata, w
rzęsistym jasnym świetle, sugerującym już tę drugą stronę, po przejściu granicy
życia, wygłasza monolog, w którym daje wyraz wstydowi charakteryzującemu ludzki
los. Szczególnie, gdy się jest już u kresu. I gdy za chwilę stanie się przed ojcem
własnym, Minosem, który w Hadesie sądzi ludzkie uczynki. Nie jest sobie w
stanie Fedra wyobrazić kary, która ją czeka. Ten monolog Wiśniewski przeniósł
ze środka dramatu na koniec. I rzeczywiście w tym miejscu wybrzmiewa
szczególnie mocno.
Powinienem jeszcze o świetle i o dźwiękach szczególnie. Bo
to przecież też ekwiwalenty tłumionych emocji. Ale wystarczy, stłumię…
J. B. Racine Fedra reż. G. Wiśniewski (Teatr
Wybrzeże)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz