sobota, 22 czerwca 2019

Przed premierą „Jak wam się podoba”


Przed premierą „Jak wam się podoba” w reżyserii K. Jandy.
I choć cenię ją bardzo, to nie oczekuję, by Szekspir tym razem stał się kluczem do naszej rzeczywistości. Bardziej na letnią rozrywkę nastawić się trzeba (czy to źle? pewnie nie, ale ja starszym coraz to będąc, ze śmiechem beztroskim w kinie czy teatrze mam problem i stymulacji poważniejszej mych szarych, które nie do wynajęcia). Ale zobaczymy. Póki co poświęciłem się lekturze dramatu i popuściłem wodze.
Kilka myślątek własnych i cudzych z odczytywaniem znaków związanych czyli taki spacerek interpretacyjny. Ze śladami projektu tego, co na scenie by się chciało (bez próżnej pychy, że jak inaczej będzie, to źle).
Wielki potencjał tkwi w tym tekście. Co podobno w niektórych wcześniejszych inscenizacjach widoczne było.
cosik muśniemy

Jak poustawiać dramatyczne opozycje, z których nasz świat utkany jest bardzo?
W tej sztuce na pierwszy plan  wysuwa się ta podstawowa chyba: Las – Dwór (co nie oznacza wcale prostego przełożenia na przeciwstawienie: natura – kultura, bo ten Las jakoś kulturowy bardzo…); ale są przecież i inne: marzenie – rzeczywistość (dla mnie ciekawsze, bo przecież rozgrywa się ona między innymi w odniesieniu do Lasu, prowokując konfrontację wymarzonego i kulturowo utrwalonego Złotego Wieku z realiami natury, ale także umożliwia niuansowe wygrywanie relacji Orlanda z Ganimedesem [bo przecież staje się on marzeniem o Rosalindzie], która to przywołać każe kolejną opozycję: męskie – kobiece…), racjonalne – emocjonalne; a także – by nieco już współczesne tropy zasugerować: legalne, prawne – wyjęte spod prawa (Książę Senior skojarzony w świecie przedstawionym jest z Robin Hoodem [„Żyją tam na podobieństwo owego danego Robin Hooda z Anglii”]), ale opozycja ta niejednoznaczna, co pozwala dzisiaj na jakoweś skojarzenia sceniczne, bo Suweren, czyli Książę Fryderyk, uzurpatorem jest, co każe nam się zastanowić nad legalnością legalności.
Komedia (czy każda?) każe znosić opozycje w imię harmonijnego trwania i teoretycznie do takiej coincydentia oppositorum (nie da się uciec od tego androgynicznego pomysłu na Rosalindę - Ganimedesa, który jest i nie jest jednocześnie połączeniem przeciwieństw płciowych, jak to się musi mieszać w oczach postrzegającego podmiotu czyli Orlanda)  w sztuce dochodzi. Według mnie jednak każda inscenizacja „Jak wam się podoba”, która pozostawi widza w optymistycznym przekonaniu, że to boskie wspóistnienie przeciwieństw nie pozostaje bez wątpliwości, uprości nazbyt dramat.  Ta komedia nazbyt grubymi nićmi jest szyta. Tak jakby Szekspir chciał nam uprzytomnić, że to, czego oczekujemy (taka możliwość interpretacji tytułu, jakby sarkastyczna: No, i jak wam się podoba taka wersja świata, naprawdę czegoś takiego oczekujecie od sztuki, tak banalnej wizji waszych wyidealizowanych, sielankowych pragnień?),  przepaścią oddzielone jest od rzeczywistości.
Jak to zrobić w teatrze, by widz i śmiał się, i lękiem podszyty wyszedł, z poczuciem jak bardzo nierealne jest szczęście takie?

Począwszy już od inicjującego dramatyczny splot wydarzeń pojedynku zapaśniczego , mamy do czynienia z nazbyt widocznym poczuciem nieprawdopodobieństwa.
Ten Dawid (Orlando) z Goliatem (Karol), co mitem jest oczywistym (tu zresztą ładny moment zakochania: Rosalinda od pierwszego momentu w tym zwycięzcy, któremu niemal macierzyńsko wcześniej współczuła, ale jak to swoje zauroczenie tłumaczy _ „Książę, mój ojciec, miłował bardzo jego ojca”… niuansik taki, ale już samozakłamywaniem pachnie, już ukazuje człowieka, który nie jest w stanie przyznać, że to męskość uwiodła [bo biologiczne i za proste?] i do jakiś paternalistycznych tradycji będzie się odwoływał, by uzasadnić swe zauroczenie).
Ale skoro o Biblii…
Pierwszym imieniem, które się pojawia w sztuce i to już w inicjalnym zdaniu jest imię Adam. Wypowiedziane jest ono przez Orlanda w ogrodzie (przy domu Oliviera).  Niebawem obaj, pan i jego sługa, zmuszeni są opuścić majątek okrutnego brata. Mogłoby się wydawać, że są wygnani z raju, z edeńskiego ogrodu. To jeden z paradoksów tej sztuki – jest wręcz przeciwnie, bo to Las Ardeński, do którego się udają, wpisuje się w konwencję sielankową, arkadyjską czy też rajską.
Biblijny kontekst obecny jest też w scenie drugiej, gdy pojawia się Oliver. Orlando wypomina mu: „Czy mam paść świnie i jeść z nimi plewy? Jakiż udział marnotrawnego syna przetrwoniłem, że doszedłem do takiej biedy?”, a gdy upomina się o swoją część spadku, Oliver pozostaje wierny biblijnym skojarzeniom mówiąc: „I co uczynisz? Będziesz żebrał,  kiedy wydasz wszystko?” Tylko kto w rzeczywistości jest tym synem marnotrawnym i kto sprzeniewierza się Ojcu?

Wysilić się może warto na skromną interpretację tej metaforycznej sytuacji rodem z przypowieści biblijnej. Mamy dwóch dziedziców majątku Ojca. Starszy zobowiązany został do wypełnienia testamentu. Lecz on przeciwnie - robi wszystko, by Orlando, ten młodszy, bez żadnej winy ze swej strony upadł do poziomu aroganckiego (według klasycznych interpretacji kościelnych) brata z oryginalnej przypowieści. By świniom zazdrościł ich bytu. Ogród stał się zaś miejscem jego pohańbienia. Można by powiedzieć, i tu interpretacja będzie nader współczesna i antyklerykalna ( ale czy i w Szekspira czasach nie mogłaby być aktualna?), że to ci, którzy powinni wypełniać najbardziej odpowiedzialnie wolę Ojca, którym powierzono los maluczkich, metodycznie niemal dążą do tego, by wiernych pozbawić ich dziedzictwa wiary. By ją odzyskać, konieczne jest opuszczenie odziedziczonego Ogrodu, wypowiedzenie posłuszeństwa bratu (bunt jest potrzebny przeciw zdegenerowanej hierarchii i jej przepychom) i poszukiwanie na własną rękę w Ardeńskim Lesie ojcowego dziedzictwa.
Jak taką interpretację przemycić na scenę, by nie raziła topornością?

taki punkt wyjścia tej sztuki, zarys sytuacji

to be continued

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz