środa, 24 lutego 2021

Diabeł na Wawelu


 

Diabeł Andrzeja Żuławskiego rozpoczyna się od sekwencji rozgrywającej się w klasztorze zamienionym na więzienie. Niektórzy twierdzą, że w rzeczywistości ta część filmu kręcona była na Wawelu. Żuławski zaczyna od obrazu, który wrzuca nas od razu w sam środek konwulsji umierającego kraju,  finis Poloniae. Szaleństwo, krew, chaos i diabeł. Symbol z Kordianem w tle. Bo diabeł, który kreuje historię. I spiskowiec, który władcy zabić nie potrafi i mdleje zanim. Tyle że akcja w czasach rozbiorów kolejnych zatwierdzanych przez sejm już dawno niesuwerenny.  Na tle tych wszystkich filmów, które opowiedzieć coś o naszej historii próbują, niewątpliwie dzieło oryginalne. Nie jest to wyklęta biografia czy ilustracja do podręcznika szkolnego. Nie jest też to styl zerowy, który przeźroczystym wehikułem do przekazania spójnej narracji usypiającej częstokroć widza. Jest to wizja psychodeliczna, narracja schizofreniczna, której ogląd łączy się z niepewnością co do statusu ontycznego świata przedstawionego. Główny bohater, Jakub, uwolniony z więzienia, które niczym szpital psychiatryczny czy to w Kordianie, czy w Nie-boskiej komedii, powraca z diabłem przy boku towarzyszącym mu niemal przez cały film, co powoduje, iż tak jak w Fauście nie mamy pewności, kogo obciążyć winą za kolejne zbrodnie popełniane przez bohatera, czy diabeł i on to jedno, więc powraca do swego rodzinnego dworku szlacheckiego i wchodzi doń niczym Tadeusz na początku poematu, gloryfikującego tę przeidealizowaną mentalność skrywającą spróchniałą podszewkę, lecz nie zegar, który Mazurkiem Dąbrowskiego by go witał a degrengoladę, krew, popiół i siostrę, którą do Marii Magdaleny by się może chciało porównać, ale to zgoła inna narracja, zastaje. I zdanie, które właśnie popełniłem, wydaje mi się bardziej spójne niż historia opowiedziana przez Żuławskiego. I paradoksalnie takiej wizji historii na ekranie brakuje mi bardzo. Polskiej historii, którą nazbyt podręcznikowo.  Nie mówiąc już o kompletnym niemal niewykorzystaniu jej potencjału. Przecież tyle jest w niej szaleństwa, tajemniczości, grzechu, wydarzeń bardziej jeszcze konwulsyjnych niż to, co Żuławski w Diable, że żal ściska, że my wciąż tacy grzeczni i bogoojczyźniani. I wyjątkowo nie tylko o obecnych włodarzy kultury naszej mi chodzi, lecz o zawsze niemal. Munka bardziej nam trzeba niż Wajdy, nie odbierając niczego temu ostatniemu. Dlaczego nie ma opowieści w stylu Odojewskiego czy Czarnego potoku Buczkowskiego, dlaczego Parnicki tak niewykorzystany? Dlaczego wmawia się nam przede wszystkim Skrzetuskiego?

Diabeł to wizja historii wyjęta z umysłu człowieka opętanego, unurzana we krwi, ogniu i spermie. To bohaterowie Witkacego, którzy w obliczu nadchodzącej apokalipsy, wpadają w trans szaleńczego, mistycznego chwilami tańca, chcąc doświadczyć jeszcze odrobiny istnienia. Ale choć wydaje się w obrazowaniu Żuławskiego dominować gorączka romantyczna, co w literackich koneksjach też dostrzec można, to akcja niby w czasach oświeceniowych; niby, bo my naród, który z tego oświecenia niewiele zaczerpnął i to, co na ekranie wiarygodnym dla mnie świadectwem ducha tego stanu, którego paliwo wyczerpywać się przecież zaczęło już 200 lat wcześniej według Fantomowego ciała króla Jana Sowy, XVIII wiek był już tylko konsekwencją, wyjściem na światło dnia tego, co w nieświadomości nie tyle narodu, bo to jeszcze raczej nie wtedy, a tej wspólnoty, która się bracią szlachecką nazywać lubowała, wyraźnie wskazuje, że upadek nieunikniony był i rozdzieranie szat świadczyć może tylko o tym, że specjalizujemy się w nieumiejętności krytycznego spojrzenia na błędy doprowadzające do upadku, po którym dobra zmiana i rządy obcych mocarstw. Słowa Konrada, skierowane do Boga: „Ludzie myślą, nie sercem, Twych dróg się dowiedzą […] Tylko ten, kto się wrył w księgi,/ W metal, w liczbę, w trupie ciało/ Temu się tylko udało” można w kontekście tego filmu odczytać inaczej niż chcieliby wszyscy ci, którzy na ołtarzu krzywd i porażek narodu składają ofiarę z kolejnych pokoleń. Bo jeśli serce przepełnione szaleństwem, fanatyzmem i dewocją, jak na konfederatów barskich spojrzeć przecież można, a to o nich chyba w tym filmie, to są ci spiskowcy, którzy o królobójstwie marzyli zanim jeszcze Francuzi swego na gilotynę posłali, to szkoda, że w nim tak mało miejsca na żal po braku chęci, inteligencji i dobrej woli, by jeszcze i księgi, i metal, i liczby, które być może utorowałyby nam lepszą teraźniejszość. W filmie diabeł okazał się najprawdopodobniej pruskim szpiegiem, zręcznie manipulującym duszą idealistycznie (czy fanatycznie? obłędnie?... no ale niech już ten Kordian idealistą będzie) nastawionym Jakubem a pośrednio także spiskowcami, którzy przekonani pewnie, że ich działania suwerenne i że to patriotyzm ich, a kim okaże się diabeł, który dziś szepce do ucha? I komu szepce? Wszystkim na szczycie, bo władza i jej pragnienie każde zło wytłumaczyć potrafi?

Diabeł powstał w 1972. To horror miał być, by cenzorów zwieść. Bo to, jak to najczęściej bywa, w masce historycznej i gatunkowej opowieść o współczesności jest. Gdzieś tam rok 1968 Żuławski opisywał. A co i jak, to niech sam powie: „jedna grupa naszych chamów chciała wysadzić drugą grupę naszych chamów i posłużyła się tym, że Gomułka wyjechał do Moskwy z główną delegacją. Wszczęła po prostu rozruchy za pomocą zdjęcia Dziadów, podbechtania młodzieży, żeby wystąpiła przeciwko cenzurze o wolność itd. […] Przecież to Ministerstwo Bezpieki robiło głównie, przecież to był minister spraw wewnętrznych, pan Moczar, który swoimi siłami usiłował rozmontować tę władzę, która rządziła, udowodniając swemu sowieckiemu bratu, że oni nie są zdolni, że za ich rządów są manifestacje na ulicach, że trzeba ludzi gazować i bić pałkami, bo jest klimat rewolty i buntu, czyli to tak być nie może. Oni są za bardzo miękcy i trzeba ich wysadzić z siodła. Najchętniej oczywiście to bym opowiedział tę historię wprost, ale tak się nie dało, no to trzeba było to ubrać pod maskę. A jaka maska wydawała mi się najtrafniejsza? Czasów, kiedy Polska traciła niepodległość, zapanował totalny burdel i nagle się okazało, że policja rozmontowuje szlachetną patriotyczną konspirację swoimi metodami” (Żuławski. Przewodnik Krytyki Politycznej).

Swego czasu o nazbyt narzucających się analogiach historycznych już pisałem, więc nie będę powtarzał. Bo tu masek kilka i każda ma swój grymas. Punktem wyjścia jest stan rzeczy, który w 2. połowie XVIII wieku, prawda, cokolwiek by ona znaczyła, niedostępna jak każda prawda (dziś wyjątkowo daruję sobie religijne złośliwości). Na ekranie ten czas tak, jak techniką filmową w latach 70. Żuławski władał, by to, co w jego wyobraźni i jego, co już w umyśle tylko. I to lustro wydarzeń marcowych. A gdy dziś, oglądając i czytając co reżyser ma do powiedzenia, widzę odbicie tego, co na ulicy i w necie, to jak bardzo to też lustro? Faulkner, odbierając nagrodę Nobla, powiedział, że „de facto opowiadamy wciąż od Adama tę samą historię”. Trawestując można by rzecz, że uczestniczymy wciąż w tym samym spektaklu.

 

Diabeł   reż. Andrzej Żuławski


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz